O „Wyszedł z domu”, premierze Wrocławskiego Teatru Współczesnego w reżyserii Marka Fiedora, rozmawiają Jakub Moroz i Przemysław Skrzydelski
Moroz: Choć to karnawał, posypmy głowy popiołem. Rozmawiamy o Tadeuszu Różewiczu, gdy rok obchodów związanych z setną rocznicą urodzin pisarza już minął. A mogliśmy o nim mówić więcej.
Skrzydelski: Cóż, Wrocławski Teatr Współczesny dał premierę z początkiem stycznia. W każdym razie rzeczywiście nie postaraliśmy się przegadać więcej realizacji różewiczowskich z ostatnich miesięcy. W październiku „Kartotekę” w gliwickim Teatrze Miejskim wystawił Paweł Szkotak, z kolei „Stara kobieta wysiaduje” w reżyserii Grzegorza Brala to premiera Teatru Polskiego we Wrocławiu.
Moroz: Być może jest czego żałować, tym bardziej że pamiętamy „Pułapkę” pokazaną przez Wojciecha Urbańskiego w warszawskim Dramatycznym. Trudno się o tym przedstawieniu rozmawiało. Chyba zresztą Różewicz dziś tak naprawdę nie ma szczęścia do teatru? Nie przypominam sobie, żeby coś zrobiło na mnie wrażenie. Pustka w głowie. „Kartoteka” Michała Zadary (2006) była szeroko omawiana, było o niej głośno, ale czy była czymś istotnym? Raczej nie.
Skrzydelski: Raczej? Na pewno nie. Zadara ukazał chaos poprzez chaos. Ale tamta „Kartoteka” również była premierą wrocławskiego Współczesnego. To scena, która dba o Różewicza zawsze, i to jej wielka zasługa. A najważniejszym tego dowodem dla mnie było wyjątkowe „Białe małżeństwo” (2010) w reżyserii Krystyny Meissner, która wtedy jeszcze WTW kierowała. Widziałem tamten spektakl na gościnnym pokazie w Teatrze Narodowym, zrobił na mnie ogromne wrażenie, szczególnie swoją muzycznością i siłą zespołowości.
Moroz: Wspomnienia, wspomnienia…
Skrzydelski: Teatr składa się ze wspomnień.
Moroz: Ale wracając do tu i teraz: jak dzisiaj wygląda sytuacja z „Wyszedł z domu. Tak zwaną komedią” w wersji Marka Fiedora?
Skrzydelski: Nie ukrywam, że jestem zaskoczony. Bo Marek Fiedor na Różewiczu po prostu się zna. A WTW pod jego dyrekcją nadal robi wszystko, żeby twórczość mistrza upowszechniać na różne sposoby. Poza tym – ale w tym momencie znów muszę powspominać, wybacz; pan redaktor się zgadza?
Moroz: Tylko krótko, błagam.
Skrzydelski: Jeśli chodzi o Fiedora i Różewicza, to często powracają do mnie sceny z „Mojej córeczki” (2009) z warszawskiego Ateneum. Wspaniałe przedstawienie, w którym bezradność głównego bohatera reżyser wybił na pierwszy plan, każąc mu gubić się w przestrzeni miasta, jego lśniących neonów i jego zwariowanych dźwięków. To była też chyba najlepsza rola Artura Barcisia. Póki jeszcze zdążę dwa zdania i zanim odbierzesz mi już głos, to tylko dopowiem, że „Stara kobieta wysiaduje” (2010) według pomysłu Fiedora w łódzkim Jaraczu to była z kolei rzecz bez znaczenia. Niezwykle cenię zaś jego niedawne spektakle z WTW, bo wystawiał tu Kajzara (2014) i Mrożka (2018), a także Lidię Amejko (2016). I przyznam również, iż mimo że mogłem, to nie zdołałem zobaczyć pierwszej wersji „Wyszedł z domu” (2007) z poznańskiego Polskiego. A mogłem, bo przedstawienie przyjechało do Warszawy i miałem łatwo. Do dziś żałuję. Zwłaszcza że, jak wieść niesie, tamto pierwsze podejście było niezwykle udane. Ewę, czyli żonę Henryka, grała Zina Kerste, która i teraz gra tę rolę na scenie Wiercińskiego. I w ten sposób możemy już przejść do tematu właściwego.
Moroz: O tyle mam niełatwo, że Różewicza w ujęciu Fiedora wcześniej nigdy nie widziałem.
Skrzydelski: Liczy się to, co jest dzisiaj. Zatem niech pan redaktor o tym mówi.
Moroz: Jeżeli niedawno zarzucaliśmy Wojciechowi Urbańskiemu, że zredukował poezję „Pułapki” niemal do realizmu, wyrzucając z tekstu prawie wszystkie wizyjne obrazy, które składały się na grozę dramatu Franza, to Marek Fiedor postępuje podobnie, co nie znaczy od razu, że stara się przerobić „Wyszedł z domu” na jakikolwiek realizm. Nie, tak zupełnie nie jest. Jego realizacja zachowuje szlachetność wysiłku zmierzenia się z poetą sceny, ale jednocześnie ucieka w stronę absurdu i groteski, które u Różewicza mają inny wymiar. Powiedziałbym, że Fiedor z uporem godnym lepszej sprawy stara się uczynić autora zrozumiałym, skomunikować go z publicznością, posługując się środkami zapożyczonymi bardziej od Ioneski czy Mrożka. Jego
„Wyszedł z domu”, trochę paradoksalnie, staje się dramatem wygładzonym, lżejszym, wypolerowanym tak, żeby niezbyt wiele mogło u odbiorców wywołać poczucie braku komfortu.
Takie było moje pierwsze wrażenie, gdy wyszedłem z teatru. Poza tym coś niedobrego zadziało się z przestrzenią, którą powołał Różewicz… Już to jedno objaśnia nam wiele.
Skrzydelski: Byłem zaskoczony, kiedy na Scenie na Strychu ujrzałem tę sterylną, nieco odpychającą kuchnię. Widomy znak funkcjonalności i praktyczności dzisiejszych nowoczesnych mieszkań. Miejsce rodzinnych spotkań, które winno być przytulne i ciepłe, lecz jest martwe i zimne. I przy kuchennym stole ona, Ewa czekająca na powrót męża do domu; wznosząca swoje modły o pomyślny finał zniknięcia Henryka. Już na starcie mamy potężne uproszczenie. Przecież u Różewicza jesteśmy w salonie.
Moroz: A w nim widzimy zegary, z których każdy pokazuje inną godzinę. Ewa klęczy przed fotelem, nie siedzi przy stole… Można powiedzieć, że Fiedor radzi sobie w inny sposób, wolno mu, bo – jak dałeś do zrozumienia – chce nam unaocznić wariant życia współczesnej rodziny, stąd zapewne w scenografii Niki Jaworowskiej te inne szczegóły, jak telefon komórkowy, który w kuchni spełnia funkcje takiego wszystko wiedzącego komunikatora domowego. To mówi nam rzeczywiście sporo o tym, gdzie teraz żyjemy, jednak obawiam się, że niezwykle skromna scenografia, właściwie sprowadzona do minimum, nie odsyła nas do świata z Różewicza. Odsyła nas za to do groteski, w której bohaterowie ulegają manii przyzwyczajeń, obsesji świadomości, która skrywa się przede wszystkim w języku, w sposobie komunikacji. Z tym że to Ionesco, nie Różewicz.
Skrzydelski: „Wyszedł z domu” to jeden z pierwszych dramatów Różewicza, w którym w moim przekonaniu język teatralny jeszcze do końca nie okrzepł, choć autor był już po napisaniu „Kartoteki”. Mam na myśli to, że „Wyszedł z domu” jest radykalną próbą pogodzenia poezji – obrazów budowanych niezależnie od tak zwanej akcji – ze strukturą dramatu, zwłaszcza zaś z wymogami, które narzucają postaci. Ich obecność musi przecież w jakiś sposób się rozwijać, przemieniać w kolejnych zdarzeniach, tymczasem to stoi w sprzeczności z nieokiełznaną wyobraźnią poety. I dlatego też myślę, że dla każdego reżysera „Wyszedł z domu” jest także tekstem skrajnie trudnym do okiełznania.
Moroz: To prawda. Zresztą w samej lekturze punkty orientacyjne to w zasadzie tylko te, które dotyczą przywracania pamięci Henryka po doznanym przez niego wypadku i jego powrocie. Dostajemy sekwencje, które wyróżniają się swoją komediowością. Ale wszystko inne, co dzieje się dookoła, co być może przybywa do nas ze świadomości Henryka, która chce się do niego przebić, jest już potężną zagadką i podpowiada nam, że oto Różewicz nakazuje Henrykowi, tak jak Bohaterowi w „Kartotece”, zmierzyć się z całym światem. A mówiąc dokładniej: z kondycją społeczeństwa kilkanaście lat po II wojnie, społeczeństwa, które jest ofiarą eksperymentu ze skutkami, których nikt nie przewidział.
Skrzydelski: I przez to powstaje pytanie, czy w ogóle warto przywracać Henrykowi pamięć. Ewa wie, że trzeba, ale czy wie też, z czego składała się istota jego osobowości? W mętliku, który opisuje Różewicz, człowiek został w dużej mierze pozbawiony orientacji w tym, co jest normalnością, a co wypaczeniem. Poza tym wola wytłumaczenia, czym jest człowiek po doświadczeniu II wojny, staje się absurdem samym w sobie.
Moroz: Tylko że Fiedora mało to interesuje. Choć mógł np. pokazać naszą świadomość w momencie dzisiejszym, po doświadczeniu nowoczesności w każdym jej wariancie. Nie zrobił tego. Gdy córka Ewy i Henryka, Gizela (Dominika Probachta), zaczyna mu czytać gazety, powoli wszystko zaczyna być jasne.
W moim przekonaniu „Wyszedł z domu” zamienia się wówczas w seans udowadniania, jak to bez sensu jest wiedzieć, w jakiej Polsce dziś żyjemy.
Bo warto pozostać szczęśliwym bez tej wiedzy. Gizela aby rozbudzić pamięć ojca, czyta nagłówki archiwalnych wydań „Gazety Polskiej”, chociaż trudno się zorientować, czy są to dokładnie cytaty z tego tytułu. W każdym razie według Fiedora dzisiaj rodzina i wartości z nią związane to tylko frazeologia hipokrytów spod ciemnej, rzecz jasna klerykalnej gwiazdy. A zatem żyjemy w rzeczywistości, w której warto wymazać sobie pamięć. A jeśli już warto ją sobie przywrócić, to na pewno nie teraz, kiedy słyszymy polityków przestrzegających nas przed uchodźcami jako zagrożeniem dla rodziny. Jednak odnotujmy też, że Fiedor ma chyba ambicję, aby uderzyć w Polskę wszystkich ostatnich dekad, czyli kraj, który zaczadził się hasłem „rodzina duchem silna” i politykami, którzy na różne sposoby, mając nawet różne światopoglądy, robili karierę dzięki takiej filozofii, zatruwając umysły rodaków.
Skrzydelski: I hamując naturalny rozwój nowoczesnego, europejskiego człowieka.
Moroz: A jakże.
Skrzydelski: Naiwne to wyjątkowo. Mnie zaś martwi z podstawowego powodu. Różewicz udowodnił, że rodzina, owszem, zawiera w sobie spory ładunek absurdalności, ale to dlatego, że pisał „Wyszedł z domu” w okolicznościach, o których już mówiliśmy. Po II wojnie, po Zagładzie, po nastaniu socjalizmu niełatwo powiedzieć, co jest tą, jak pisze Różewicz, „podstawową komórką społeczeństwa”. Bo skoro przytrafiło się w historii tak, że ta „komórka” nie do końca była w stanie ocalić świat – i nie była w stanie go ocalić nawet we współpracy z Bogiem jako gwarantem miłości – to czy można w rodzinę wierzyć i czy w ogóle daje się rozprawiać o takich sprawach jak życie rodziny, gdy w głowach jej członków panują chaos i strach przed tym, do czego zdolny jest człowiek? To natychmiast wymusza egzystencjalną furię, a nawet chęć zanegowania wszystkiego.
Moroz: Ani na chwilę nie zapominajmy też, że „Wyszedł z domu” ma podtytuł: „Tak zwana komedia”.
Skrzydelski: Ponieważ pod tą warstwą komedii zawartej w, nazwijmy to, „kronice wypadków rodzinnych” skrywa się tragedia ludzkości w danym momencie dziejowym. Ale dodajmy, że ciekawy moment dziejowy zdarza się przecież zawsze. Można to wykorzystać.
Moroz: Ale Fiedor podchodzi do tego z zupełnie innej strony. Dla reżysera żyjemy w komedii, bo ktoś nam podszeptuje wartości, które są nie na dziś albo nauczane w wykoślawiony sposób. Człowiek utracił swoją szczerą tożsamość i podlega manipulacji. I pewnie dlatego w ostatnich sekwencjach rodzinnych przy stole – zresztą zagranych w znakomitym, nerwowym tempie – zamiast Grubasa pojawia się ksiądz, który reprezentuje ułudę i fałsz w wersji skrajnej. Rozmowa się zagęszcza, wszyscy powtarzają to samo, choć w gruncie rzeczy nikt nikogo nie słucha, a od wypowiadanych górnolotnych zdań wszyscy mają mdłości. I taki jest finał, inny niż u Różewicza, inaczej zbudowany, ale atrakcyjny przede wszystkim dzięki aktorom.
Skrzydelski: Widzisz, redaktorze, ksiądz zawsze załatwia w teatrze wszystko. Jak na scenie ksiądz, to wiadomo w jakiej sprawie. Delikatnie chciałbym również zauważyć, że nożyczki reżyserskie po prostu wycięły dziesiątki wypowiedzi postaci dramatu. Bardzo wiele straciła na tym choćby Zina Kerste, której Ewa ma niewiele wspólnego z tą zapisaną w tekście. Ewa u Różewicza gubi się, podważa status samej siebie, walczy z Bogiem i pytaniem, gdzie tak naprawdę ma odnaleźć sens egzystencji – czy mieści się on w miłości do męża, do rodziny, a może znajduje się gdzie indziej? Być może życie rozgrywa się dopiero w kondycji, do której trzeba dotrzeć? To niebezpieczne zagadnienia, tkwi w nich potężny niepokój. Różewicz opisuje tę chwilę, gdy człowiek orientuje się, że wszelka filozofia nic mu nie daje, że realnie jest sam i nie zna ani siebie, ani swoich najbliższych. W ujęciu Ziny Kerste jest tego za mało. Jest tylko wkurzenie na to, że rodzinę jakoś trzeba odbudować, ale przecież i tak tylko dla wymiernych korzyści wszystkich z osobna, bo rodzina to gra interesów. Znakomita aktorka pokazuje ten nonsens skutecznie, jednak wykonuje trochę inną rolę.
Moroz: Za to znakomicie tworzy postać Mariusz Kiljan wywołujący w widzach raz współczucie, a raz śmiech. Nie do końca wiemy, kim jest jego Henryk. Czy jest bezbronną ofiarą? Czy też odmawia powrotu do świata? Jest także interesujący Tomasz Taranta jako Beniamin, syn Ewy i Henryka. I nie zapominajmy o Macieju Kowalczyku grającym kilka ról (Sierżant, Sanitariusz, Obcy, Grubas-ksiądz), stanowiących razem reprezentację systemu społecznego z jego anonimowością i bezdusznością. To również dzięki jego interwencjom w spektaklu udaje się zachować coś z ducha teatru absurdu.
Skrzydelski: O tak, jeśli Fiedorowi na tym zależało, to tak jest.
Moroz: Natomiast warto jeszcze zwrócić uwagę, że to teatr, którego dziś ze świecą szukać. Jakbyśmy cofnęli się do lat dziewięćdziesiątych. Kameralność, skupienie, chęć przećwiczenia trudnej literatury. Jest w tym coś nienachalnego.
Skrzydelski: Mam podobne odczucie, nawet jeżeli wyszedł z tego Różewicz bardzo uproszczony.
Moroz: Zapomniałem dodać, że u Różewicza dla mnie istotny jest motyw-wariacja na temat – mówiąc skrótem – Kaspara Hausera. Z całym bagażem pytań wokół kondycji „dobrego dzikusa”, człowieka spoza porządku cywilizacji. Zatem bezpośrednia i bieżąca polityzacja „Wyszedł z domu” męczy mnie także z tego powodu. Dowiedziałem się jedynie, że konserwatyzm i religia w sferze publicznej są antyeuropejskim skandalem, który należy wyśmiać i napiętnować, jak w jakiejś poprawnościowej panice. Jak już zaznaczyłem, mimo że nie jest to pokazywane nachalnie, to zdaje się mało rozwijające i w gruncie rzeczy jałowe.
Skrzydelski: Ma pan wymagania. Ale cóż, ja też mam. I jak to zakończyć?
Moroz: Może nadzieją na to, że Różewicz zostanie w końcu przeczytany na nowo, ale także w całości?
Skrzydelski: Kupuję to.
Ocena: 3 - / 6
Tadeusz Różewicz
„Wyszedł z domu. Tak zwana komedia”
reż.: Marek Fiedor
scenografia: Nika Jaworowska
muzyka: Tomasz Hynek
Wrocławski Teatr Współczesny im. Edmunda Wiercińskiego (Scena na Strychu)
premiera: 8 stycznia 2022 r.
Poprzednie rozmowy Skrzydelskiego i Moroza:
„Między ziemią a niebem”. Rozmowa o „Matce Joannie od Aniołów”, reż. Wojciech Faruga, Teatr Narodowy
„Gombro na oparach”. Rozmowa o „Ślubie”, reż. Radosław Rychcik, Teatr Zagłębia
„Bandaż na krwawiące serce”. Rozmowa o „Lazarusie”, reż. Jan Klata, Teatr Capitol we Wrocławiu
„Wszystko, czego dziś chcesz”. Rozmowa o „Oszustach”, reż. Jan Englert, Och-Teatr
„Ćwiczenia z nienawiści”. Rozmowa o „Sonacie jesiennej”, reż. Grzegorz Wiśniewski, Teatr Narodowy
„Wuefiści kontra literaci”. Rozmowa o „Końcu z Eddym”, reż. Anna Smolar, Teatr Studio
„Walka postu z karnawałem”, rozmowa o „Czerwonych nosach”, reż. Jan Klata, Teatr Nowy w Poznaniu
„Czyja to właściwie kwestia?”, rozmowa o „M. G.”, reż. Monika Strzępka, Teatr Polski w Warszawie
„Rozpacz i zmierzch”, rozmowa o „Trzech siostrach”, reż. Jan Englert, Teatr Narodowy
„Ocalony?”. Rozmowa o „Powrocie do Reims”, reż. Katarzyna Kalwat, Nowy Teatr w Warszawie
„Strefa zgniotu”, rozmowa o „Kraszu”, reż. Natalia Korczakowska, Teatr Studio
„Kilka ciepłych chwil”, rozmowa o „Minettim”, reż. Andrzej Domalik, Teatr Polonia
„Eseje znad Styksu”, rozmowa o „3SIOSTRACH”, Reż. Luk Perceval, TR Warszawa, Narodowy Stary Teatr
„Ziemio, przebacz”, rozmowa o „Pikniku pod Wiszącą Skałą”, reż. Lena Frankiewicz, Teatr Narodowy
„Rewolta w podrygach”, rozmowa o „Biesach”, reż. Paweł Miśkiewicz, Narodowy Stary Teatr
„Falowanie i spadanie”. Rozmowa podsumowująca sezon 2020/2021
„Prawdziwe kłamstwa”, rozmowa o „Balkonie”, reż. Jan Klata, Teatr Wybrzeże
„Wtopa w ciemnościach”, rozmowa o „Życie jest snem”, reż. Paweł Świątek, Teatr Imka
„Rach-ciach”, rozmowa o „Inteligentach”, reż. Wojciech Malajkat, Scena Mała Warszawa
„Dzielenie przez zero”, rozmowa o „Krumie”, reż. Małgorzata Warsicka, Teatr Polski w Bielsku-Białej
„Poszaleć bez okazji”, rozmowa o „Don Kichocie”, reż. Igor Gorzkowski, Teatr Soho
„Poczciwa norma”, rozmowa o „Wachlarzu”, reż. Maciej Englert, Teatr Współczesny w Warszawie
„Chichot zza winkla”, rozmowa o „Zamku”, reż. Paweł Miśkiewicz, Teatr Narodowy
„Dziecko z kąpielą”, rozmowa o „Pułapce”, reż. Wojciech Urbański, Teatr Dramatyczny w Warszawie
„Ludzie, którzy jątrzą”, rozmowa o „Młodziku”, reż. Igor Gorzkowski, Teatr Ochoty
„Spopieleni”, rozmowa o „Rewizorze”, reż. Jurij Murawicki, Teatr Dramatyczny w Warszawie
„Opowieści z meblościanki”, rozmowa o „Bowiem w Warszawie”, reż. Marcin Liber, Teatr Studio