O „3siostrach”, premierze TR Warszawa i Narodowego Starego Teatru w reżyserii Luka Percevala, rozmawiają Jakub Moroz i Przemysław Skrzydelski
Moroz: Dziwnie rozmawiać o teatrze, po którym nie ma się ochoty klaskać.
Skrzydelski: Ale chyba nie dlatego, że „3siostry” Luka Percevala są złym spektaklem? To według mnie realizacja najważniejsza w całym sezonie.
Moroz: Także uważam „3siostry” za wspaniałe dzieło. Jednak jego impet emocjonalny mnie zmiażdżył. Chciałem pozostać sam i dalej trawić ten ciąg obrazów i napięć.
Skrzydelski:
Rzeczywiście, choć zdarza się to bardzo rzadko, bywają przedstawienia, przez które teatralne rytuały w rodzaju klaskania zostają unieważnione.
Podobnie kiedyś przeżyłem „Oczyszczonych” (2001) Warlikowskiego, niezależnie od tego, jak dziś tamten tytuł oceniam.
Moroz: Może nawet jest podobieństwo między mrocznym rysunkiem świata, jaki prezentował zarażony brutalizmem Warlikowski, a tym, który obserwujemy w „3siostrach”?
Skrzydelski: Pewnie minimalne tak, przede wszystkim gdy mówimy o teatrze, który pozbawia nadziei. Choć jednocześnie to teatr zupełnie inny.
Moroz: W każdym razie te „3siostry” nie są w żadnym wypadku inscenizacją Czechowa. Punktem wyjścia i dojścia zarazem jest żywa, kreowana każdego wieczora specyficzna iluzja, niemająca nic wspólnego z realizmem. Tekst dramatu to zaledwie jej składnik.
Skrzydelski: Tak, to składnik i nie da się ukryć, że jedynie pretekst do tego, by radykalnie rozszerzyć skalę opowieści o świecie. Perceval pisze esej na podstawie „3sióstr”; powiedziałbym, że to zapiski, rozmyślania nad materią relacji międzyludzkich ukazanych u Czechowa. Efekt jest uderzający, bo belgijski reżyser wydobywa esencję tego, co w tym tekście wydaje się najbardziej przygnębiające. Jeśli ten zabieg to postdramatyzm, to w najlepszej swojej wersji, ponieważ daje spektaklowi niezwykłą siłę rażenia. Chwilami miałem wrażenie, że gdybym zbliżył się do krawędzi sceny, zostałbym natychmiast od niej odepchnięty – tak intensywna wydała mi się zamknięta przestrzeń tej inscenizacji. Jakby między postaciami wytworzył się tak mocny ładunek energii, że nie sposób do niego się zbliżyć. Dojmujące.
Moroz: Masz pewnie na myśli również to, co często nazywa się siłą scenicznej obecności aktorów?
Skrzydelski: Tak, dokładnie, to się tutaj nakłada: zarówno to, co między nimi się dzieje jako postaciami, jak i to, że dokładnie poinformowani przez reżysera wiedzą, po co są na scenie, i wiedzą, że to jest skuteczne. Perceval pracował z aktorami metodą improwizacji, i to w trakcie kilku miesięcy prób. Widać to.
Moroz: Ale ważne jest coś jeszcze. Skupienie oraz asceza w samej konstrukcji dramaturgicznej. Bo przecież – to banał, lecz wart przypomnienia – w „Trzech siostrach” rezonuje temat rozpaczy, zawiedzionych nadziei, szukania bliskości i pytań o wartość życia w tym kontekście. Jednak Perceval odarł te wątki z jakkolwiek pojętej rodzajowości.
Skrzydelski: Pojawia się także temat pamięci. Wspomnień, które zaświadczają o wartości naszych przeżyć, ale też jakoś nas poniżają i kierują ku śmierci. Bo są jedynie cieniami dawnej chwały.
Moroz: Co więcej, wspomniana przez ciebie radykalizacja odbywa się również na poziomie poetyki. Czechow tylko pozornie, tylko częściowo może być uznany za dramaturga realistycznego. Jeśli spojrzeć wnikliwiej, ujawniają się w nim poziomy ukrytej historiozofii, mówiącej o końcu epoki i bolesnym rodzeniu się kolejnej. Wyłania się z tego duchowy portret czasów. Perceval za tym idzie.
Skrzydelski: Niewątpliwie tworzy przedstawienie wpisujące się w teatr poetycki, teatr wielkiej metafory. Widzimy skąpaną w półmroku scenę; ustawiono na niej ukosem do widza ogromne lustro, w którym postaci przez cały czas weryfikują to, co robią, natychmiast wywołując kwestię prawdy o sobie samych. Jeszcze kilka krzeseł i oto mamy właściwie całą scenografię. Lustro – w wielu momentach drżące, a zatem rozmazujące obraz – unaocznia też ułomność ludzkiej pamięci i ludzkiego ciała. Jeszcze o tym powiemy.
Moroz: To ważne, co mówisz, bo od razu zaznaczmy, że są w tym spektaklu tropy kierujące ku czasom nam bliższym, a nawet ku bieżącemu momentowi. Postaci są – znów radykalnie – postarzone w stosunku do Czechowowskich pierwowzorów. A sama przestrzeń, którą opisałeś, zdaje się świetlicą w domu opieki. Nie sposób uciec od osadzenia przedstawienia w kontekście pandemii i losu ludzi starszych izolowanych od świata. Zresztą w pierwszych minutach pada zdanie o tym, że starsi powinni dobrowolnie się usunąć i zrobić miejsce młodym. Przychodzą na myśl oskarżenia wobec rządów niektórych państw zachodniej Europy – w tym Belgii, z której pochodzi Perceval – że wykorzystały pandemię, aby pozbyć się starców, dokonując eutanazji przez brak dostatecznej pomocy wobec pensjonariuszy. Jakkolwiek podchodzilibyśmy do tych zarzutów, faktem jest, że położenie ludzi starszych stało się najciemniejszym chyba akcentem ostatniego czasu.
Skrzydelski: W tym sensie „3siostry” są rodzajem protestu i zarazem wyrzutem sumienia. Obejrzałem spektakl dwukrotnie i dopiero za drugim razem zobaczyłem to tak bezpośrednio. Bo powstaje pytanie, czy jako społeczeństwu cokolwiek udało nam się osiągnąć, skoro kończymy jako ludzie pozbawieni nie tylko marzeń, lecz przede wszystkim przekonani o tym, że marzenia to powłoka, która chroni nas przed utratą złudzeń tylko na etapie młodości. Tak naprawdę – przekonuje Perceval – jest tylko podła rzeczywistość, w której dogorywamy jako jednostki, którym nie można pomóc. Co gorsza, czeka to nas wszystkich, bez wyjątku.
Pal licho te nasze dokonania w nauce, sztuce, kulturze, empatii i Bóg wie, w czym jeszcze. Wszystko to na nic. To tylko złudzenia, że może być sympatycznie.
A finał zawsze jest przerażający. I jesteśmy w nim sami. Nawoływanie „do Moskwy, do Moskwy!” brzmi u Percevala jak bredzenie w agonii, bredzenie staruszka, które przypomina też lament dziecka domagającego się niemożliwego. Te „3siostry” można także odczytywać przez Houllebecqa – tego z ostatnich lat.
Moroz: Zgadza się, a ja dorzucę jeszcze jeden trop. Perceval często podkreślał, że od Kantora nauczył się wiele z tego, czym może być teatr. I rzeczywiście to, co robi z dialogami Czechowa, przypomina mi trochę Kantorowskie „gry z Witkacym”. Dialogi zostają wypreparowane z całości teksu i wpisane w nowy kontekst, podporządkowany sytuacji. I jeszcze ten czarny humor. Jako żywo z Kantora, choć może bardziej jeszcze czarny.
Skrzydelski: To, jak Perceval odrywa dialogi od psychologii, to w ogóle temat na dłuższą dysertację.
Moroz: Słowa u niego niekiedy odklejają się od aktorów i sytuacji, by innym razem do nich nagle powrócić. Takie nieustające pulsowanie. Podobnie jest z całymi scenami: urywają się, pozostają niedopowiedziane, i już za chwilę pojawia się kolejna postać z kolejnym tematem.
Skrzydelski: Dla mnie wiąże się to ze wspomnianą pamięcią, jej mechanizmem. Myślę, że Perceval bada w ten sposób, na ile po latach nadal pozostajemy tymi samymi osobami, którymi byliśmy niegdyś. Znów zostaje wywołana kwestia prawdy odbijającej się w lustrze, w którym postaci z trudem się rozpoznają. W tym kontekście także ciało i cielesność są wątkiem istotnym. W ciele skrywa się pamięć albo nawet samo ciało jest pamięcią. Dlatego wszystko, co robią aktorzy, od razu znajduje wyraz w ich ruchu scenicznym. Podobnie jest z emocjami i relacjami. Mówiłem o teatrze poetyckim, bo jakoś kojarzy mi się to z tym, co poprzez ruch sceniczny pokazywała Pina Bausch.
Moroz: Masz rację: te ciała raz lgną do siebie, raz odpychają się, raz pozostają wobec siebie kompletnie nieczułe. Osobliwa choreografia tego seansu przypomina teatr tańca pełen bolesnych, choć pięknych niedoskonałości.
Skrzydelski: Skutkuje to też tragikomicznymi momentami, jak w scenie, w której aktorzy naśladując się nawzajem, powtarzają odgłosy orgazmu. To strzępy dawnego życia, które już się jednak wyczerpuje i usycha. Trudno rozstać się z poczuciem zawieszenia tej opowieści między życiem a śmiercią. I nie bardzo już czasem wiadomo, po której stronie tak na dobrą sprawę jesteśmy. Czy to nadal świetlica w domu starców, czy też może jesteśmy już po drugiej stronie tego lustra, w krainie umarłych.
Moroz: W jakimś stopniu to „Umarła klasa” Percevala. I jak tu nie szukać tropów przepracowywania dziedzictwa Kantora?
Skrzydelski: Może tak jest, nie wiem. Dla mnie to coś odrębnego. Zastanawiam się też, czy warto z zespołu aktorskiego wydobyć jakieś indywidualności, skoro już sobie powiedzieliśmy, że aktorzy nie odgrywają Czechowowskich charakterów.
Moroz: Tym bardziej że widać niesamowitą pracę zespołową włożoną w to przedstawienie.
Skrzydelski: Wskazałbym jednak na Tuzenbacha Zygmunta Józefczaka. Jego sposób podawania tekstu i typ obecności scenicznej – dla mnie rzecz dziś niespotykana. Powiem banalnie, ale lepszego określenia nie znajduję: Józefczak wypowiada słowa przejmująco. Przemawia przez niego coś bardzo bolesnego, co nawet trudno wyrazić słowami. Jakaś intymność. I w tym wszystkim zgoda na zastany los. Kiedy jego Tuzenbach powiedział: „Ale ja jestem szczęśliwy, naprawdę”, przeżyłem jeden z najważniejszych momentów w teatrze w ostatnich latach.
Moroz: Moją uwagę przykuł również Wierszynin Jacka Belera, zupełnie odbiegający od wyobrażenia tej postaci, wyniesionego z lektury Czechowa czy innych inscenizacji. To nie odważny oficer, przeczuwający nadchodzący zmierzch, ale człowiek bezradnie przykuty do wózka inwalidzkiego, co też Beler rozgrywa perfekcyjnie, balansując między niemocą a poszukiwaniem miłosnego spełnienia.
Skrzydelski: Ostatecznie tak, jak wspomniałeś, na uwagę zasługuje cały zespół. Możemy tak wymieniać wszystkich w ich niewątpliwie niezwykle ważnych życiowych kreacjach. Jednak nurtuje mnie jedno pytanie: czy to nie jest mimo wszystko zbyt przyciemnione? Nie dostrzegam nawet cienia nadziei. Zostałem przekonany o zbliżającej się apokalipsie.
Moroz: Wszyscy u Percevala są odpychający i godni współczucia zarazem. Ale to właśnie też wywołuje moją wątpliwość. Niewielką. Czy ten obraz Europy na pewno odnosi się do naszej części kontynentu w równej mierze, co do jego zachodniej części? Czy my także jesteśmy sterylną umieralnią – mówiąc bardziej dosadnie?
Skrzydelski: Widzę, że nie daje ci to spokoju. A co, jeśli tak jest w istocie?
Moroz: Aż boję się pomyśleć.
Ocena: 5,5 / 6
„3siostry”
wg Antoniego Czechowa
reż. Luk Perceval
scenografia, wideo: Philip Bussmann
muzyka: Karol Nepelski
Narodowy Stary Teatr im. Heleny Modrzejewskiej i TR Warszawa (koprodukcja)
premiera krakowska: 15 maja 2021 r. (Duża scena)
premiera warszawska: 20 czerwca 2021 r. (ATM Studio)
Poprzednie rozmowy Skrzydelskiego i Moroza:
„Między ziemią
a niebem”. Rozmowa o „Matce Joannie od Aniołów”, reż. Wojciech Faruga, Teatr
Narodowy
„Gombro na
oparach”. Rozmowa o „Ślubie”, reż. Radosław Rychcik, Teatr Zagłębia
„Bandaż na krwawiące serce”. Rozmowa o „Lazarusie”, reż. Jan
Klata, Teatr Capitol we Wrocławiu
„Wszystko, czego dziś chcesz”. Rozmowa o „Oszustach”, reż. Jan
Englert, Och-Teatr
„Ćwiczenia
z nienawiści”. Rozmowa o „Sonacie jesiennej”, reż. Grzegorz Wiśniewski, Teatr
Narodowy
„Wuefiści kontra literaci”. Rozmowa o „Końcu z Eddym”, reż.
Anna Smolar, Teatr Studio
„Walka
postu z karnawałem”, rozmowa o „Czerwonych nosach”, reż. Jan Klata, Teatr Nowy
w Poznaniu
„Czyja
to właściwie kwestia?”, rozmowa o „M. G.”, reż. Monika Strzępka, Teatr Polski w
Warszawie
„Rozpacz i
zmierzch”, rozmowa o „Trzech siostrach”, reż. Jan Englert, Teatr Narodowy
„Ocalony?”. Rozmowa o
„Powrocie do Reims”, reż. Katarzyna Kalwat, Nowy Teatr w Warszawie
„Strefa
zgniotu”, rozmowa o „Kraszu”, reż. Natalia Korczakowska, Teatr Studio
„Kilka ciepłych chwil”, rozmowa o „Minettim”, reż. Andrzej
Domalik, Teatr Polonia
„Ziemio, przebacz”, rozmowa o „Pikniku pod Wiszącą
Skałą”, reż. Lena Frankiewicz, Teatr Narodowy