EN

26.03.2021, 21:29 Wersja do druku

Jarzyna 2020/2021 – zestaw do wyświetlania

O „2020: Burzy” w reżyserii Grzegorza Jarzyny, premierze TR Warszawa, rozmawiają Jakub Moroz i Przemysław Skrzydelski


Skrzydelski: To będzie smutna rozmowa.

Moroz: Mówisz o tym, że nie ma pewności, czy teatr realnie wróci do końca tego sezonu?

Skrzydelski: Tym razem jednak o tym, z jakim teatrem mamy do czynienia, bo nad powrotem do normalności przestałem się zastanawiać.

Moroz: To rzeczywiście dziwna sytuacja. Premiera zapowiadana od ponad roku, reklamowana jako nowa filozofia teatralna Grzegorza Jarzyny i w jakimś stopniu nowy język sceniczny, okazuje się – no właśnie czym?

Skrzydelski: Zanim spróbujemy to opisać, chciałbym szerzej wytłumaczyć się z tego smutku. Wiesz, to jest tak, że Jarzyna był dla mnie zawsze punktem odniesienia, również z tego powodu, że na jego spektaklach uczyłem się teatru.

Jarzyna dawał gwarancję, że teatr jest skutecznym komunikatorem społecznym, w co pod koniec lat dziewięćdziesiątych nikt nie wierzył, bo zdawało się wtedy, że scena nie jest miejscem, w którym zdarza się coś istotnego.

Także publiczność była zajęta czymś innym. A Jarzyna brawurowo to odmienił. Co tu dużo gadać, pamiętamy to doskonale: „Bzik tropikalny” (1997), „Iwona, księżniczka Burgunda” (1997), „Magnetyzm serca” (1998), „Uroczystość” (2001), później tytuły określane najszybszym teatrem w mieście. Co ciekawe, była w tym taka piguła energii, że chciało się do tych przedstawień wracać i wracać. „Uroczystość” widziałem w różnych momentach eksploatacji chyba cztery razy.

Moroz: Pamiętam tamte czasy. Przyjeżdżałem do Warszawy dla „Uroczystości” i innych hitów Rozmaitości. Ale potem też bywało znakomicie.

Skrzydelski: Bywało, bo były i fajerwerki, i mocne potknięcia. W każdym razie pojawiały się tematy do dyskusji i przeważnie był to wyższy poziom. A wiele lat później był jeszcze fenomenalny powrót do „Iwony…” Gombrowicza, tym razem pokazanej w Moskwie (2016), przeczytanej przez doświadczenie totalitarne i osadzonej w futurologii spod znaku Lema. Byłem na premierze i długo pozostawałem pod dojmującym wrażeniem. I napisałem tekst, w którym dzieliłem się pewnością, że Jarzyna rozpoczyna swój kolejny złoty okres, że za chwilę pokaże nam „Ślub” i inne fundamentalne tytuły, które będą równie zaskakujące jak jego debiut. A potem, cóż, stało się dokładnie odwrotnie: zaczął się etap fascynacji Jarzyny multimediami, etap teoretycznych rozważań, poszukiwań, wiary w work in progress. Udowodnił to „G.E.N” (2017): po co było sięgać po scenariusz „Idiotów” von Triera, przez lata przerobiony i przegadany w wielu obszarach sztuki?

Moroz: I później byli jeszcze „Inni ludzie” według Masłowskiej (2019).

Skrzydelski: Spektakl, w którym Jarzyna zabił Masłowską: jej humor i jej poezję, która kryje się pod warstwą słowa. Wybrał ekrany, blue boxy, dublowanie znaczeń, zabawy kamerami i co najważniejsze: nie opowiedział aktorom, jak w tym wszystkim mają się odnaleźć. Powstało widowisko wypełnione gagami, dosłowne i poniżej tekstu. Paradoksalnie najlepiej jako narrator odnalazł się w nim aktor niezawodowy Yacine Zmit, o którym rozmawialiśmy po premierze „Powrotu do Reims”.

fot. Fot. Monika Stolarska / mat. teatru

Moroz: W dużej mierze podzielam twoją diagnozę. Z tym że teraz idąc na „2020: Burzę”, byłem nastawiony pozytywnie. To znaczy postulat Jarzyny głoszący, że trzeba się oprzeć antropocentryzmowi, wydał mi się w kontekście tego dramatu interesujący – nie tyle właśnie sam tak sformułowany pogląd, ile potencjał teatralny z Szekspirem w tle. Ostatecznie „Burza” to również historia o tym, jak w przypisanych sobie rolach władców chcemy innym urządzać i opisywać świat. Nasze wyobrażenia o nas samych i bliźnich są w tym tekście ważne. W jakiejś skali to też dramat percepcji. Muszę ci się także przyznać, że nie bałem się tak bardzo multimediów i cyfrowego instrumentarium. Może już się z tym pogodziłem?

Skrzydelski: Choć przyznajmy, że intencjonalnie nie obejrzeliśmy premiery on-line, która odbyła się w listopadzie.

Moroz: No właśnie – może to jest przede wszystkim do oglądania w internecie?

Skrzydelski: Jeśli tak, to bardziej potwierdzałaby się teza, że Jarzyna stracił wiarę w teatr.

Moroz: Odnosisz takie wrażenie?

Skrzydelski: Od dłuższego czasu. A dziś uważam, że niegdyś złote dziecko polskiego teatru ewidentnie się pogubiło. Choć prawdą też jest to, że Jarzyna miał już swoje kryzysy bardzo poważne – to był mniej więcej czas „2007: Macbetha” (2005) i „Giovanniego” (2006). Potem dopiero przyszło przełamanie, i zachwyt „T.E.O.R.E.M.A.T.E.M” (2009) oraz „Między nami dobrze jest” (2009).

Moroz: To żeśmy się porozczulali nad starą, dobrą przeszłością. A teraźniejszość wygląda tak, że „2020: Burza” to klęska.

Skrzydelski: I najsłabszy spektakl Jarzyny, jaki widziałem. Jest całkiem możliwe, że to w ogóle jego największa porażka. Twierdzę tak, biorąc pod uwagę skalę, jaką wyznacza Szekspir, i wymagania, jakie wypadałoby stawiać reżyserowi tak uzdolnionemu. Nie owijajmy w bawełnę – klęska to dość szlachetne słowo, bo podpowiada, że twórca jednak zmierzył się z wybraną materią. 

Według mnie to nawet upadek, ponieważ Jarzyna podszedł do Szekspira z pychą, pewny swych teorii. I pewny, że podoła przestrzeni, którą uruchomił.

Moroz: Masz rację, bo aktorzy nie są w stanie jej wypełnić, nawet jeśli chwilami starają się udowodnić, że to, co między nimi się rozgrywa, jest ważne. W pierwszej części przedstawienia, czyli można powiedzieć „Burzy” Szekspira właściwej, w której jako tako daje się jeszcze pojąć, o co toczy się gra, starałem się docenić ich poświęcenie.

Skrzydelski: Ale pierwsza część też jej zagadkowa jako całość, tzn. jako historia zdrady, samotności, konfrontacji i w końcu przebaczenia nie zostaje nawet opowiedziana. Pozostawia obojętnym.

Moroz: Myślę, że tu powraca problem, o którym wspominałeś odnośnie do wcześniejszych realizacji Jarzyny. Te wszystkie ekrany, kamery, kombinezony, odhumanizowani podwładni Prospera na jego wyspie, cały ten cyfrowy świat i chłód, który on wzbudza. To m.in. powoduje, że oddalamy się od tej narracji.

Skrzydelski: Zgoda, ale jest coś jeszcze, bo to wszystko można jednak próbować przezwyciężyć. Wydaje się, że od pierwszych scen nie ma tu czegoś tak podstawowego jak dramaturgia. Nie do końca wiadomo, dokąd zmierzamy, bo nie czujemy żadnego ciężaru ani postaci, ani sytuacji, przez które przechodzą. Androidalny Prospero Agnieszki Podsiadlik niczym wielki elektronik czuwa nad swoją planetą, spoglądając na przybyszów z góry, jakby obserwował pionki na planszy. I ja miałem podobne odczucie: patrzyłem na nich zdystansowany, jak na obiekty w laboratorium. To jest martwe, to jest za szybą.

fot. Fot. Monika Stolarska / mat. teatru

Moroz: I jakie wówczas znaczenie ma końcowy monolog Prospera?

Skrzydelski: Żadne, gdyż wcześniej nic się nie wydarzyło. Zresztą nikt Prosperowi nie wierzy. To chyba wynik tego, że każda z postaci dąży do tego, by wyniszczać innych, ale przy okazji wyniszcza siebie. Przyznam ci się jednak, że jestem bezradny, nie rozumiem, jaki jest status tych postaci.

Moroz: Jeszcze w sprawie Prospera: niezależnie od tego, czy reżyser decyduje się na taki czy inny scenariusz na motywach „Burzy”, wydaje się kluczowe, że to jest postać, od której nie da się uciec. Prospero jest w relacji z córką Mirandą (Mateusz Górski) oraz z bratem Antoniem (Jacek Beler), czyli w relacji rodzinnej; w relacji z Arielem (Justyna Wasilewska), czyli z własnymi wyobrażeniami – umysłem, oraz w relacji z naturą (Kaliban – Tomasz Tyndyk) budzącą w nim samotność. Bez odniesienia się do tego niełatwo znaleźć bazę do budowania czegokolwiek. Można drążyć znaczenie tak popularnej ostatnio kategorii „singularity” (osobliwości), w której każdy istnieje osobno, w której człowiek zostaje zdetronizowany i liczy się sztuczna inteligencja, ale ten temat nie rymuje się z „Burzą”. Poza tym wszyscy w ujęciu Jarzyny są chwiejni w swoich tożsamościach. To, zdaje się, kolejny postulat reżysera.

Skrzydelski: Rozumiem, rozumiem. To znaczy też nie rozumiem w kontekście „Burzy”, ale gdy twórca w trakcie wykładu albo w programie do przedstawienia opisze mi, jak to rozumieć, to mam udawać, że rozumiem?

Moroz: Panuje dziś taki pogląd. Ale tożsamości są jednak dla Jarzyny istotne. Kobiety grają mężczyzn, i na odwrót. Dyskusja o płci straciła sens, bo to są nasze przyziemne szczegóły. Dlatego ślub Ferdynanda (Natalia Kalita) i Mirandy również należy czytać w takim kontekście.

Skrzydelski: Nie do końca chyba straciła, skoro okazuje się, że Jarzyna nawiązuje do Strajku Kobiet.

Moroz: To w finale. To taki dodatek, który najwyraźniej pojawił się niespodziewanie w toku prac nad premierą.

Skrzydelski: W moim przekonaniu to wyglądało tak, że Jarzyna nie wiedział, w którą stronę ma pójść. Tyle tematów dookoła. Gdy teoria się piętrzy, nasiąka także tym, co dzieje się na zewnątrz.

Moroz: Tyle że trzeba przyznać, że jednym z tematów tej realizacji jest m.in. rewolucja, bo przecież przed drugą częścią dokonujemy wyboru w ankiecie pt. „Z czym ci się kojarzy burza”? Co zaznaczyłeś?

Skrzydelski: Rzeczywiście zaznaczyłem rewolucję. I chcesz mi powiedzieć, że w drugiej części aktorzy grają akcję, którą wybierze większość widzów? Czy raczej improwizują na zadany temat? Kilka opcji wyboru było. Pytanie też, jaka była rola Weroniki Murek przy pisaniu drugiej części historii. Nie jestem w stanie jej uchwycić. To było hucznie zapowiadane jako oryginalna współpraca reżysera i dramatopisarki, tak jak kolaboracja z Dorotą Masłowską.

Moroz: W drugiej części coś usiłują, coś grają! Jakiś konflikt. Nie dogadują się generalnie. Kaliban ostatecznie się wkurza. Niedwuznacznie podsumowuje sytuację hasłem ze Strajku Kobiet. I światła gasną.

Skrzydelski: Planeta ma już nas dość: człowiek ze swoimi problemami stał się nudny. Można to udowadniać przez trzy godziny, ale po co tak długo. Jarzyna zagaduje sam siebie. Zwróć również uwagę na wciśnięte do spektaklu songi-komentarze Ariela.

Moroz: Pasują do tej narracji jak pięść do oka.

Skrzydelski: Gdyby jeszcze były napisane: i jako tekst, i jako muzyka.

Moroz: Oczywiście grafomanię też można w tej konwencji uzasadnić, ale ten rap w wykonaniu Justyny Wasilewskiej dobrze obrazuje, jak wiele scen w tym przedstawieniu zyskało rangę oddzielnych etiud.

Jarzyna szyje jak nigdy. Szyje z niczego.

Czy to nie jest także kwestia poradzenia sobie z tak wielką przestrzenią?

Skrzydelski: Zawsze było dla mnie jasne, że ciasna salka Rozmaitości przy ul. Marszałkowskiej wyzwalała energię, wymuszała kumulację napięć. Idea ATM Studio jako drugiej sceny TR w większości produkcji nie sprawdziła się, a już z pewnością nie służy Jarzynie.

Moroz: Samej scenografii Fabiana Lédé jednak bym bronił. Udało się powołać do życia tę cyfrową planetę.

fot. Fot. Monika Stolarska / mat. teatru

Skrzydelski: Ale twórcy „2020” Burzy” są chyba przekonani, że to robi wrażenie. Uważam, że już chyba nie robi. Zaangażowano ogromne środki, a oglądając cały ten wysiłek, przez cały czas pytałem siebie: dlaczego jest tak, że to niedomaga? Wydaje mi się, że odpowiedź jest jedna: jeśli multimedialne widowisko ma dziś działać jak szwajcarski zegarek, potrzeba, aby te środki były większe. Nie ma takich budżetów w polskim teatrze.

Moroz: Akurat tak surowy bym nie był. Ale to i tak niewiele zmienia.

Skrzydelski: Jak zatem nazwać położenie, w którym znalazł się Grzegorz Jarzyna?

Moroz: To wygląda tak, jakby czekał na rozstaju dróg. W każdym razie wolałbym, aby wrócił do teatru, który kiedyś uprawiał, i aby odnalazł radość w mierzeniu się z literaturą – za wszelką cenę. Wszystkie konteksty zewnętrzne i przemęczenie nadmiarem informacji w zmediatyzowanej rzeczywistości sprowadzają Jarzynę na manowce. W tej „2020: Burzy” widoczna jest także chęć konkurowania z narracją filmową. Oczywiście tego rodzaju próby przeważnie kończą się porażką. W takim razie rozwiązaniem byłoby przygotowanie tytułu tylko dla odbiorców on-line.

Skrzydelski: O czym to zaświadcza? Już to powiedzieliśmy. Oby więc Grzegorz Jarzyna znów odnalazł własną drogę.


Ocena: 1 / 6


fot. Tyndyk/Lach, mat. teatru

„2020: Burza”

na motywach Williama Szekspira

reż. Grzegorz Jarzyna

scenariusz: Grzegorz Jarzyna i Weronika Murek

scenografia: Fabian Lédé

TR Warszawa (ATM Studio)

premiera on-line: 27 listopada 2020

premiera sceniczna: 6 marca 2021

Poprzednie rozmowy Skrzydelskiego i Moroza: 

„Między ziemią a niebem”. Rozmowa o „Matce Joannie od Aniołów”, reż. Wojciech Faruga, Teatr Narodowy

„Gombro na oparach”. Rozmowa o „Ślubie”, reż. Radosław Rychcik, Teatr Zagłębia

„Bandaż na krwawiące serce”. Rozmowa o „Lazarusie”, reż. Jan Klata, Teatr Capitol we Wrocławiu

„Wszystko, czego dziś chcesz”. Rozmowa o „Oszustach”, reż. Jan Englert, Och-Teatr

„Ćwiczenia z nienawiści”. Rozmowa o „Sonacie jesiennej”, reż. Grzegorz Wiśniewski, Teatr Narodowy

„Czas kochania, czas umierania”. Rozmowa o „Trzech wysokich kobietach”, reż. Maksymilian Rogacki, Teatr Polski w Warszawie

„Wuefiści kontra literaci”. Rozmowa o „Końcu z Eddym”, reż. Anna Smolar, Teatr Studio

„Walka postu z karnawałem”, rozmowa o „Czerwonych nosach”, reż. Jan Klata, Teatr Nowy w Poznaniu

„Czyja to właściwie kwestia?”, rozmowa o „M. G.”, reż. Monika Strzępka, Teatr Polski w Warszawie

„Rozpacz i zmierzch”, rozmowa o „Trzech siostrach”, reż. Jan Englert, Teatr Narodowy

„Ocalony?”. Rozmowa o „Powrocie do Reims”, reż. Katarzyna Kalwat, Nowy Teatr w Warszawie

„Wojna to ich największa rozkosz”, rozmowa o „Lilli Wenedzie”, reż. Grzegorz Wiśniewski, Teatr Wybrzeże

Źródło:

Materiał własny