O „Trzech siostrach” w reżyserii Jana Englerta, premierze Teatru Narodowego, rozmawiają Jakub Moroz i Przemysław Skrzydelski
Moroz: Wygląda na to, że – po Janie Klacie – mamy ciąg dalszy teatru popandemicznego. Pytanie tylko, czy Jan Englert i zespół Narodowego w najnowszych „Trzech siostrach” mierzą się z planem psychologicznym, społecznym czy politycznym pandemii.
Skrzydelski: Mnie się wydaje, że trop społeczno-polityczny (nie jedynie polityczny) jest tu dotknięty, zaznaczony, ale jest to przecież tytuł rozgrywający się przede wszystkim w perspektywie egzystencjalnej, więc porozmawiajmy o życiu – w końcu jak nie rozmawiać o życiu, skoro to Czechow.
Moroz: Zaraz, zaraz. Dramaturgia Czechowa była wyraźnie osadzona w kontekście cywilizacyjnym jego czasów. Za – nadużywanym niekiedy w szkolnych interpretacjach – hasłem realizmu kryje się warstwa symboliczna, a także określona diagnoza społeczna.
Skrzydelski: Tak, diagnoza przesilenia i wyczekiwania na nowe czasy i idee, które miały być, jak dziś wiemy, przerażające. Ale zacznijmy od tego, co czytelne: od psychologii jednostkowej. A potem zobaczymy, dokąd nas to poprowadzi. Fabułę chyba zostawimy?
Moroz: W każdym razie fabularnie u Czechowa nie dzieje się nic (śmiech). A jeżeli nic się nie dzieje, to bardzo dużo musi się wydarzyć między ludźmi. W plątaninie emocji, nastrojów, charakterów, marzeń i rozczarowań. Zwłaszcza rozczarowań. Ale tu, niestety, stwierdzam klęskę tego przedstawienia.
Tej subtelnej sieci nie udało się utkać.
Skrzydelski: Przyznasz jednak, że są tu role i relacje bardzo intensywne.
Moroz: O przepraszam, które?
Skrzydelski: Choćby relacja Maszy (Wiktoria Gorodeckaja) i Wierszynina (Jan Frycz). Rozpacz, głód serca, które spalają kochanków, a potem prowadzą do kolejnej rozpaczy. Zwłaszcza Gorodeckaja dotkliwie pokazuje rozpacz, to, jak w miarę ona zaczyna zajmować miejsce wygasającej, ale jeszcze młodzieńczej nadziei. Dla mnie to najbardziej poruszający wątek, chyba też nigdy nie widziałem tej relacji ukazanej w taki sposób; mówię także o całym trójkącie Masza-Wierszynin-Kułygin (Grzegorz Małecki). Jan Englert wysuwa go na pierwszy plan.
Wiktoria Gorodeckaja (Masza), Jan Frycz (Aleksandr Wierszynin). Teatr Narodowy w Warszawie. "Trzy siostry" A. Czechowa w reż. Jana Englerta. Fot. Krzysztof Bieliński / Archiwum Artystyczne Teatru Narodowego
Moroz: Ale Frycz jest w tej roli zbyt zimny. Nie wierzę, że jego Wierszynin jest zdolny do miłości, więc ta układanka rozsypuje się w odbiorze
Skrzydelski: Zimny – na zewnątrz, bo podpułkownik stara się zachować etykietę. Ale wewnątrz dzieje się sporo. Wierszynin chorobliwie potrzebuje miłości jak ostatniej życiowej szansy.
A Dominika Kluźniak jako Olga? Udany portret najstarszej z sióstr – kobiety chyba już pogodzonej z tym, że życie to przede wszystkim przegrana i zgoda na to, że raczej postępuje się w nim tak, jak wypada i trzeba, a nie tak, jakby się chciało. Ale też Kluźniak gra kobietę może nawet nazbyt łatwo zgadzającą się na swoje położenie.
Moroz: Zgoda, Kluźniak to dla mnie najlepsza rola kobieca. Jednak odnoszę wrażenie, że jej kreacja czerpie siłę wyłącznie z charyzmy i doświadczenia aktorki. Nie dostrzegam tu pracy reżysera. To samo dotyczy najlepszej roli męskiej: Kułygina Grzegorza Małeckiego. Ten aktor ma w sobie zdolność do niemal proteuszowych przeobrażeń. Ale to tylko jego zasługa.
Rozmawiamy o aktorach, którzy nawet w sytuacji braku koncepcji potrafią odnaleźć się na scenie.
Skrzydelski: Kułygin Małeckiego za wszelką cenę wmawia sobie uładzony obraz rzeczywistości. I tę podwójność: podświadomej wiedzy i świadomego jej odrzucenia, udaje się aktorowi pokazać. Zresztą gdy pierwszy raz wszedł na scenę, byłem przekonany, że wyśmiewa Kułygina, stawiając na absurd tej postaci; potem coraz wyraźniej zmierzał w stronę tragizmu.
Moroz: Ale zostaje to podbite nazbyt mocnym środkiem teatralnym: nałożeniem czerwonego nosa klauna, zbyt jednoznacznie dopowiadającego ten kontekst.
Skrzydelski: Cóż, z tym się nie zgodzę, ale poza tym – rzeczywiście większości relacji nie udaje się poprowadzić. Zirytował mnie choćby Mariusz Benoit ze swoją tubalną retoryką. Czebutykin w dramacie jednak mądrze komentuje zmieniającą się rzeczywistość, ma kilka fundamentalnych wypowiedzi, tymczasem Jan Englert tego aktora z kolei wycofał na dalszy plan, zatem Benoit ratuje się tym, co potrafi i robi najczęściej. W tym miejscu przypis: ponad dwa lata temu oglądałem z rozczarowaniem „Trzy siostry” w reżyserii Jacka Orłowskiego z łódzkiego Teatru Jaracza, trzygodzinny spektakl grany przez cały czas w jednej tonacji, ale wybitnego Bronisława Wrocławskiego jako Czebutykina zapamiętałem i będę już pamiętać zawsze, bo wycisnął z tej roli wszystko, co się dało.
Moroz: Czebutykin u Czechowa jest jakimś echem starego toposu błazeńskiego mędrca. Rzeczywiście u Englerta zostaje tej funkcji prawie pozbawiony.
Skrzydelski: Nie przekonuje mnie też Solony Karola Pochecia. Jego rola zostaje wygrana na jednej nucie. Brakuje tła, niejednoznaczności, tak ważnej u autora. Nie istnieje także Tuzenbach (Piotr Kramer).
Moroz: Słabo radzi sobie Michalina Łabacz, a przecież postać Iriny odgrywa niepomiernie większą rolę. Tu Irina to po prostu dziewczyna pełna marzeń. Później łamie ją los. Ale przecież można popatrzeć na nią bardziej krytycznie i przenikliwie. Zapytać, czy już od początku nie ma w niej pewnej skazy charakteru: nadmiernego oderwania od ziemi. U Łabacz tego nie widzę.
Skrzydelski: Mocno zaznacza się za to Milena Suszyńska jako Natalia, żona Andrzeja (Marcin Przybylski). Władczym gestem zagarnia rzeczywistość. Co o tym sądzisz?
Moroz: Nowobogacka paniusia w stereotypowym portrecie.
Skrzydelski: Kuba, takie mamy czasy, że pełno ich…
Moroz: Nic więcej nie mam tu do dodania… Moglibyśmy dalej wyliczać aktorów i postaci, oceniać ich grę. Tylko, w moim przekonaniu, nie za wiele ostatecznie z tego wynika.
Bo odnoszę wrażenie, że nie stworzono w tym przedstawieniu żadnej architektury relacji, że aktorzy grają sami dla siebie, a w każdym razie nie w sposób przekonywający. Brakuje tu uważnej ewolucji napięć. Niemal wszystko jest od siebie oderwane i poszarpane.
Skrzydelski: Ja jednak, przy wszystkich deficytach, doceniam zbiorowy obraz, w którym udało się utrwalić rozpacz, jaka nieuchronnie dopada ten świat i tych bohaterów. Dzisiejszy świat – i zaraz zapewne pokłócimy się o to, czy to świat polski i polityczny, i w jakim stopniu do przejrzenia przez pryzmat bieżących spraw. Ciążenie rozpaczy jest w tej realizacji jednak konsekwentne i dojmujące.
Moroz: Ale aktorom nie stworzono sytuacji, w których mogliby to pokazać. Wchodzą na scenę nieledwie pretekstowo.
Skrzydelski: Nie będę za to umierał, ale wciąż bronię rysunku Kułygin-Masza-Wierszynin. Poza tym scena upokorzenia Kułygina, gdy właściwie podgląda seks kochanków – jest w porządnym tego słowa znaczeniu prowokacyjna i nawet nakazuje szukać w tym spektaklu czegoś poza realizmem, może nawet czegoś zahaczającego o naturalizm? To pokazuje też, że Englert czasem wykonuje krok do przodu, by chwilę później się cofnąć. Tak naprawdę w pierwszych scenach byłem pewny, że to realizm naznaczony sentymentem do samego tytułu; potem to czasami pęka, ale wszystko jest trochę niepewne, to prawda.
Moroz: Sprawie nie służy koszmarna scenografia, do bólu stereotypowa, z tą łuną w prospekcie, która informuje nas o dogasającym pożarze w mieście. Ile razy to już było? Ze stosem walizek, których obecność nie zostaje dostatecznie uzasadniona, a których obecność… mogę powtórzyć: ile razy?
Skrzydelski: Masz rację: ile razy widziałem dyplomy aktorskie na podstawie „Trzech sióstr”, było podobnie: szlachetnie. Jednak tu jest przewidywalnie.
Moroz: Niestety, niewiele rzeczy tu pasuje. I nie wiem, czy jestem jakimś wielkim estetą.
Skrzydelski: Może to jest tak, że Jan Englert popełnia błąd nierzadko na tym etapie życia popełniany: na siłę chce wrócić do Czechowa, bo to zawsze powrót do teatralnego marzenia z dawnych lat, i pewnym momencie twórca mający za sobą ogromne doświadczenie jeszcze raz chce się zmierzyć z tą literaturą. Z tym że właśnie jest w tym więcej wspomnianego już przeze mnie sentymentalizmu niż odpowiedzi na realne pytania „dlaczego?” i „po co?”. Englert już w 2008 roku na tej samej scenie pokazał „Iwanowa” w megagwiazdorskiej obsadzie, ale był to seans teatru środka w najgorszym wydaniu: idealnie letni, bez wyrazu, pozostawiający z niczym szczególnym, a zatem niepotrzebny; to były rozmowy inteligentów w świetnym wykonaniu, nic więcej.
Moroz: No dobrze, ale jeśli z trudem odnajdujesz te motywy do pokazywania dzisiaj „Trzech sióstr” w taki sposób, a ja z kolei ich już zupełnie nie widzę, to może jednak to przedstawienie ma wymiar polityczny? Może to jest gorycz, rozpacz tego naszego czasu?
Skrzydelski: Rozpacz z powodu rozpadu więzi?
Moroz: Może zakończenie, w którym słyszymy ogłuszający grzmot nadchodzącej burzy to zapowiedź klęski, jaką na naszą wspólnotę ściągnęli dziś rządzący?
Skrzydelski: Wiesz, Kuba, coś w tym jest i mogę powiedzieć: być może. Ale myślę też, że to mogło się stać przy okazji.
Ale przyjmijmy na sekundę: to spektakl antypisowski, bo ostatni rok: pandemia, nie najlepsze nią zarządzanie, a potem protesty na ulicach, zresztą kumulujące w sobie wiele przyczyn i frustracji – to wszystko unaocznia rozpad wspólnoty, który doprowadzi do jeszcze większej katastrofy. Pytam tylko: czy odczytałbyś te „Trzy siostry” w ten sposób bez finałowego uderzenia?
Moroz: Dobre pytanie. Raczej musielibyśmy się tego domyślić, dogrzebywać do tego. I nie wiem, czy akurat Czechow jest tym autorem, którego można potraktować jako pocisk wystrzelony w stronę jakiejkolwiek władzy.
Skrzydelski: Przypomnijmy, że Englert jako reżyser nierzadko sięgał po klasykę, by za jej pomocą rozprawić się z bardzo bieżącymi problemami. Jednak chyba zgodzę się z tobą, że Czechow to nie Szekspir z kronik królewskich czy z „Juliusza Cezara”. Jeśli już, to polityka w tym przedstawieniu jest kontekstem. A tak przy okazji – być może wskazówką jest to, że Englert właśnie „Juliusza Cezara” zrobił dla Teatru Telewizji w 2006 roku. I przeciwko komu był to spektakl? Każdy może sprawdzić.
Moroz: Czechow stawia poważne wymagania, gdy chodzi o psychologiczne wyrafinowanie. I im nie udało się sprostać w tych „Trzech siostrach”.
Skrzydelski: Jest jeszcze coś. Jak pamiętamy, Fierapont (Jacek Różański) w pewnym momencie mówi Andrzejowi, że słyszał, iż w poprzek całej Moskwy przeciągnięto linę, lecz nie wiadomo, po co to zrobiono. Fierapont pojawia się też w finale u Englerta, przed tym tajemniczym hukiem, ciągnąc za sobą linę. Można także stwierdzić: sprowadza burzę.
Moroz: Zatem nie wiadomo, po co w życiu tak się męczymy, ale na pewno wiadomo, że sprowadzamy na siebie katastrofę. Nadchodzi zmierzch naszego świata.
Skrzydelski: Czechowowski zmierzch. I nadchodzi zmiana, nowa dobra zmiana…
Moroz: Jestem bezradny, ale może warto, aby każdy sam to ocenił.
Skrzydelski: Wyraźnie masz dosyć, jednak sam zobacz: te „Trzy siostry” to ewidentnie spektakl, który na premierę czekał zbyt długo i wiele możliwych odniesień nałożyło się na jego odczytanie. Jestem przekonany, że doświadczenie minionego roku i bałaganu, który nas otacza, zrobiło swoje, lecz nie wydaje mi się, że na korzyść Czechowa.
Moroz: Tak, to premiera zbyt „przeleżana”. A my pozostajemy nieco bezradni. Zupełnie jak u Czechowa. Przynajmniej to się zgadza.
Ocena: 3,5/ 6
Antoni Czechow
„Trzy siostry”
przekład: Agnieszka Lubomira Piotrowska
reż.: Jan Englert
Teatr Narodowy (Sala Bogusławskiego)
premiera: 27 lutego 2021 r.
Poprzednie rozmowy Skrzydelskiego i Moroza:
„Między ziemią a niebem”. Rozmowa o „Matce Joannie od Aniołów”, reż. Wojciech Faruga, Teatr Narodowy
„Gombro na oparach”. Rozmowa o „Ślubie”, reż. Radosław Rychcik, Teatr Zagłębia
„Bandaż na krwawiące serce”. Rozmowa o „Lazarusie”, reż. Jan Klata, Teatr Capitol we Wrocławiu
„Wszystko, czego dziś chcesz”. Rozmowa o „Oszustach”, reż. Jan Englert, Och-Teatr
„Ćwiczenia z nienawiści”. Rozmowa o „Sonacie jesiennej”, reż. Grzegorz Wiśniewski, Teatr Narodowy
„Wuefiści kontra literaci”. Rozmowa o „Końcu z Eddym”, reż. Anna Smolar, Teatr Studio
„Walka postu z karnawałem”, rozmowa o „Czerwonych nosach”, reż. Jan Klata, Teatr Nowy w Poznaniu
„Czyja to właściwie kwestia?”, rozmowa o „M. G.”, reż. Monika Strzępka, Teatr Polski w Warszawie