O „Inteligentach”, premierze Sceny Teatralnej Mała Warszawa w reż. Wojciecha Malajkata, rozmawiają Jakub Moroz i Przemysław Skrzydelski
Moroz: Dokąd my znowu trafiliśmy? Tego się nie spodziewałem.
Skrzydelski: Nie podobało się? Praktycznie jak na offie.
Moroz: Czy mi się podobało, o tym jeszcze porozmawiamy. Na razie odnotowuję, że mnie – niepełnego jeszcze warszawiaka – ciągasz na daleką Pragę…
Skrzydelski: To są Szmulki.
Moroz: Na jedno wychodzi? I tak musisz przedrzeć się przez miasto, pokonać rzekę, zapuścić w gąszcz prawobrzeżnych uliczek…
Skrzydelski: Znalazł się lokator lewej strony! Ja się na Pradze wychowałem i bardzo proszę nie podawać tej dzielnicy w wątpliwość. Choć była to Praga Południe.
Zatem po tej wyczerpującej podróży w nagrodę docierasz na ulicę Otwocką, przy której mieści się jak najbardziej teatralna przestrzeń. Była tam niegdyś Fabryka Trzciny, zasłużony ośrodek kultury.
Moroz: A teraz to miejsce, w którym grają poobiednie komedie.
Skrzydelski: Komedie – ważna sprawa. Po dniu ciężkiej pracy albo ciężkim obiedzie dla niektórych to możliwość wzięcia głębszego oddechu. Ale sam tytuł sztuki, którą zobaczyliśmy, „Inteligenci”, zdradza pewne ambicje. Rzecz ma być nie tylko do pośmiania się, ale i do zadumania nad współczesną Polską. Marek Modzelewski tak to, nie pierwszy raz zresztą, zaplanował. Pytanie też, czy to komedia. Bo jednak finał tragiczny. Można mnożyć definicje: komediodramat, tragikomedia, a może dramat z elementami komedii. Ale pal licho gatunki.
Moroz: Trafiamy do inteligenckiego domu, w którym żyją dziennikarz (Wojciech Malajkat) i jego żona (Izabela Kuna), redaktorka w wydawnictwie, a także ich dwóch synów. Jeden uczęszcza do liceum (Maciej Łączyński/Maciej Tomaszewski). Drugi ma właśnie przyjąć pierwszą komunię, sporo się o nim mówi, ale nie pojawia się na scenie.
Skrzydelski: Tyle że rodzice nie podchodzą do sprawy z nabożeństwem. Religia ich raczej nie interesuje, a żonę nawet nastraja wrogo. Obrzęd traktują jako archaiczną tradycję lub dziecięce, pokoleniowe przeżycie, z którego się wyrasta. To oraz kilka innych aspektów życia familijnego, zademonstrowanych już na początku: kult tolerancji, swoboda obyczajowa, plakat tzw. strajku kobiet na ścianie i popalanie zioła w stresowych momentach – od razu zdradza, z kim mamy do czynienia. To dom postępowy co się zowie. Później okazuje się jeszcze, że mąż był niegdyś ceniony przez samego Adama Michnika.
Moroz: Odnotujmy, że Marek Modzelewski skutecznie stosuje komediowe konwencje. Ludzie są stypizowani, określeni przez swoje środowisko. Łatwo dają się sprowadzić do kilku zabawnych skrótów. A zarazem ta typizacja wykorzystuje motywy wojny kulturowej, toczącej się obecnie w Polsce. Bo ta wojna naznacza życie rodzinne.
Skrzydelski: Po jednej stronie symbolicznej barykady są Szczepan i jego fanatycznie liberalna żona, Anna. Po drugiej znajdziemy siostrę Anny, Bożenę (Agata Kulesza) – drobnomieszczańską nauczycielkę i dewotkę, która irracjonalnie nałykała się strachu przed imigrantami (pewnie z „Wiadomości”).
Moroz: Zauważ, że o ile nie mamy wątpliwości wokół przynależności Szczepana i Anny do tytułowej klasy społecznej, to Bożena jest już zbyt prostacka, byśmy mieli traktować ją jako inteligentkę. I tu mam problem. Bo spektakl, za pośrednictwem obrazu tej rodziny próbujący metonimicznie opowiadać o Polsce tu i teraz, sugeruje, że konflikt cywilizacyjny w naszym kraju rozgrywa się na linii lewicowo-liberalna inteligencja–prawicowy lud. Tymczasem wiemy, że spór idzie w poprzek każdej grupy. Jest i lewicowy lud, i lewicowa inteligencja, prawicowy lud i prawicowa inteligencja. Pomijam już uproszczenia stosowane w określaniu pojęć: lewica/prawica. Oczywiście w rozmaitych badaniach widać, że wielkomiejski elektorat inteligencki ma w większości preferencje liberalne, ale
przedstawienie reżyserowane przez Wojciecha Malajkata stawiając sprawę tak jednoznacznie, wykrzywia realną perspektywę społeczną. A może raczej jego efektem będzie tylko podbudowanie samozadowolenia liberalnego mieszczaństwa, które pewnie stanowi sporą część widowni:
że oto w teatrze pośmiejemy się z tych prawicowych prostaków. Jest w tym jakiś rys „klasizmu”, by uderzyć z lewej mańki.
Skrzydelski: Tym bardziej że Agata Kulesza gra – jak to się dawniej mówiło – kubłami. Nie ma tu żadnej komplikacji, niczego, co w tej postaci mogłoby zaintrygować. Kilka mocnych chwytów, wywołujących śmiech publiczności. Nie daje mi też spokoju osoba jej męża, Zbigniewa. Nie ujawnia się na scenie, ale dowiadujemy się, że jest byłym esbekiem, który po 1989 roku zapałał miłością do Kościoła. Wielu masz takich katolickich znajomych?
Moroz: Całe tabuny takich chodzą po ulicach. To taki fantazmat lewicowo- liberalny. Tak jak opowieści o prawicowym terroryzmie.
Skrzydelski: Jeśli zabiegi komediowe mają zadziałać, musimy ujrzeć świat typowy. Przerysowany, ale oparty na zdroworozsądkowej obserwacji rzeczywistości. I właśnie z powodu obecności – jak chcesz – fantazmatów, które wymieniłeś, to się nie udaje. Ale odwracasz porządek rzeczy. Trzeba tymczasem wyjaśnić, że prawicowy terroryzm nieoczekiwanie pojawia się dopiero w finale sztuki w kontekście starszego syna.
Moroz: Tak, ale ten właśnie motyw staje się osią intrygi. Oto liberalne małżeństwo wychowało potomka: nacjonalistycznego ekstremistę.
Skrzydelski: Dlatego rodzice nie mogą zająć się komunią młodszego syna, bo muszą ratować starszego przed nim samym. Ten brał – w jakiś, niezupełnie jasny, sposób – udział w znęcaniu się nad czarnoskórym kolegą. Teraz grozi mu zarzut prokuratorski.
Moroz: Jest coś interesującego w tym, co proponuje Maciej Tomaszewski (debiutant, student warszawskiej AT) w roli starszego syna. Smutny i pełen zagubienia rys, nagle wprowadzający ton serio. Myślę tu o chwili, w której wykrzykuje on rodzicom swoją wizję świata i swój stosunek do nich. To może najlepsze momenty przedstawienia. Śmiech zostaje nagle przełamany dramatyzmem. Pojawia się za sprawą tego rozwiązania realne badanie postaw społecznych. Szkoda tylko, że tekst nie pozwala na więcej.
Skrzydelski: Zupełnie zawiódł mnie z kolei Wojciech Malajkat. To kolejna rola, którą bardziej odtwarza, niż gra, bo ostatnimi laty w wielu tego rodzaju produkcjach brał udział, jednocześnie reżyserując. Zero wysiłku i zero zaskoczeń.
Moroz: Nie zgodzę się. Widzę w postaci Szczepana również niejednoznaczność i niepewność, która w nim tkwi. Jest w nim refleksyjność, ale i tchórzostwo; wyższościowe zadęcie i realna empatia. Może nawet gorycz? Zdaje się, że orientuje się, że nazbyt nowoczesna postawa Anny mogła zniweczyć psychikę dzieci.
Skrzydelski: A co z Izabelą Kuną?
Moroz: Z pewnością jej postać gra pierwsze skrzypce. Jest jakby anty-Dulską wykreowanego świata, dominującą matroną – odwrotnie niż u Zapolskiej wierzącą w szczerość i autentyczność, a nie w społeczną kontrolę czy słynne „pranie brudów we własnym domu”. Nie mogłem się jednak oprzeć wrażeniu, że Izabela Kuna za mocno broni swojej bohaterki. Nie sposób z nią nie sympatyzować i jej ostatecznie nie usprawiedliwić. Co silnie kontrastuje z Bożeną Agaty Kuleszy i w ten sposób przyczynia się do braku równowagi w konstrukcji dramatu i spektaklu. A może zwłaszcza spektaklu.
Skrzydelski: Może jednak twórcy chcieli nas przestrzec, że skrajności się przyciągają, a zbyt liberalne wychowanie otwiera drogę do postaw autorytarnych?
Moroz: Tylko czy to się udaje?
Skrzydelski: Chyba nie, bo puenta pojawia się zbyt gwałtownie i nie pozwala zastanowić się nad nieoczywistym związkiem między wartościami wpajanymi w domu a efektami wychowawczymi rodziców. Oto – deus ex machina – dowiadujemy się, że w ośrodku dla uchodźców, w którym syn w trakcie prac społecznych odpracowuje swe występki, nastąpił wybuch. I już, koniec. Można klaskać. Nazbyt to wszystko pospieszne. Rach-ciach i po sprawie.
Moroz: Nie podobało ci się, że spędzasz w teatrze tylko godzinę z kwadransem?
Skrzydelski: Nie podobało mi się, że ostatecznie dostałem bryk z innej pracy Wojciecha Malajkata nad tekstem Marka Modzelewskiego.
Moroz: Tej, której nie udało mi się niestety zobaczyć?
Skrzydelski: Tak, mówię o „Wstydzie” sprzed dwóch lat ze stołecznego Teatru Współczesnego. Tam rzeczywiście widzieliśmy kawał solidnej rozmowy o wojnie kulturowej w Polsce. Znacznie lepiej także dopracowane aktorstwo. Przypomnę: Agnieszka Suchora, Jacek Braciak, Mariusz Jakus. Była również nieporównanie ciekawsza niż w „Inteligentach” Izabela Kuna. Pamiętam, że miałem sporo zarzutów, że to przedstawienie spóźnione, bo rozgrywa się nie tylko na zapleczu sali weselnej, ale przede wszystkim na zapleczu słynnego „Wesela” Wojciecha Smarzowskiego (2004). Pokazywało podobne napięcia na bazie już wytartego schematu. W każdym razie oglądało się to świetnie. Zresztą „Wstyd” okazał się sporym sukcesem.
Moroz: I sukces sceniczny ośmielił twórców filmowych. Bo na podstawie „Wstydu” powstał obraz, który możemy oglądać w kinach, tyle że ze zmienionym tytułem (teraz to „Teściowie”).
Skrzydelski: „Inteligenci” wypadają przy „Wstydzie” jak ledwie przymiarka. I coś w tym jest, bo to sztuka chyba wcześniejsza.
Moroz: Wielka szkoda, bo – że wygłoszę pean na cześć gatunku – dziś potrzebujemy w Polsce komedii. I to takiej właśnie, która odniesie się do wojny polsko-polskiej. Byle sprytnie napisanej.
Skrzydelski: Sprytnie, czyli jak?
Moroz: Sprytnie, czyli obśmiewającej każdą (nie „obie”, tylko każdą, bo jest ich kilka) ze stron sporu i pozwalającej jednocześnie każdemu wyjść z twarzą. Potrzebujemy odnowienia wspólnoty – banał to, lecz prawdziwy. A mało co ma taką siłę budowania więzi, jak śmiech.
Skrzydelski: Na koniec naszej rozmowy zostałeś dogmatykiem. A tak się odżegnywałeś od programowych manifestów.
Moroz: Przyznasz jednak, że śmiech to dobry program?
Skrzydelski: Śmiech to nawet gwóźdź programu.
Ocena: 2,6 / 6
Marek Modzelewski
„Inteligenci”
reż. Wojciech Malajkat
scenografia: Wojciech Stefaniak
kostiumy: Agata Stanula
Spektaklove-Tito Productions (Scena Teatralna Mała Warszawa)
premiera: 25 września 2021 r.
Poprzednie rozmowy Skrzydelskiego i Moroza:
„Między ziemią a niebem”. Rozmowa o „Matce Joannie od Aniołów”, reż. Wojciech Faruga, Teatr Narodowy
„Gombro na oparach”. Rozmowa o „Ślubie”, reż. Radosław Rychcik, Teatr Zagłębia
„Bandaż na krwawiące serce”. Rozmowa o „Lazarusie”, reż. Jan Klata, Teatr Capitol we Wrocławiu
„Wszystko, czego dziś chcesz”. Rozmowa o „Oszustach”, reż. Jan Englert, Och-Teatr
„Ćwiczenia z nienawiści”. Rozmowa o „Sonacie jesiennej”, reż. Grzegorz Wiśniewski, Teatr Narodowy
„Wuefiści kontra literaci”. Rozmowa o „Końcu z Eddym”, reż. Anna Smolar, Teatr Studio
„Walka postu z karnawałem”, rozmowa o „Czerwonych nosach”, reż. Jan Klata, Teatr Nowy w Poznaniu
„Czyja to właściwie kwestia?”, rozmowa o „M. G.”, reż. Monika Strzępka, Teatr Polski w Warszawie
„Rozpacz i zmierzch”, rozmowa o „Trzech siostrach”, reż. Jan Englert, Teatr Narodowy
„Ocalony?”. Rozmowa o „Powrocie do Reims”, reż. Katarzyna Kalwat, Nowy Teatr w Warszawie
„Strefa zgniotu”, rozmowa o „Kraszu”, reż. Natalia Korczakowska, Teatr Studio
„Kilka ciepłych chwil”, rozmowa o „Minettim”, reż. Andrzej Domalik, Teatr Polonia
„Eseje znad Styksu”, rozmowa o „3SIOSTRACH”, Reż. Luk Perceval, TR Warszawa, Narodowy Stary Teatr
„Ziemio, przebacz”, rozmowa o „Pikniku pod Wiszącą Skałą”, reż. Lena Frankiewicz, Teatr Narodowy
„Rewolta w podrygach”, rozmowa o „Biesach”, reż. Paweł Miśkiewicz, Narodowy Stary Teatr
„Falowanie i spadanie”. Rozmowa podsumowująca sezon 2020/2021
„Prawdziwe kłamstwa”, rozmowa o „Balkonie”, reż. Jan Klata, Teatr Wybrzeże
„Wtopa w ciemnościach”, rozmowa o „Życie jest snem”, reż. Paweł Świątek, Teatr Imka