O „Wachlarzu”, premierze warszawskiego Teatru Współczesnego w reżyserii Macieja Englerta, rozmawiają Jakub Moroz i Przemysław Skrzydelski
Moroz: Widzę, żeś zadowolony. Masz powody? Ja nie za bardzo. Po tym, co ostatnio obejrzeliśmy.
Skrzydelski: Zadowolony? Po prostu piękną mamy polską jesień. Ale nie rozumiem, to ty przecież powinieneś być zadowolony. Kochasz klasykę, tradycję, teatr starodawny.
Moroz: Nie kocham jednak teatru muzealnego.
Skrzydelski: Mimo wszystko nie użyłbym tak radykalnego określenia wobec „Wachlarza” z warszawskiego Współczesnego. Rozumiem twoje rozgoryczenie, zacietrzewienie, a nawet zblazowanie. Jednak – bez przesady.
Moroz: Nie jestem rozgoryczony, nic z tych rzeczy. Realnie oceniam sytuację. Zarówno wybór Macieja Englerta, by pokazać tę sztukę, jak i sceniczny rezultat.
Skrzydelski: Od kiedy nie cenisz Carla Goldoniego? Bardzo przepraszam, ale gdy tylko dowiedziałeś się, że przy Mokotowskiej szykują „Wachlarz”, rzekłeś: komedia dell’arte to właśnie to, czego potrzebuję.
Moroz: Choć wcześniej tej potrzeby nie byłem świadomy. Z dell’arte jednak wolałbym ten ludowy, pełen nieposkromionej energii teatr ulicy niż szlachetną ramotę, w którą go w XVIII w. przemieniono. A w ogóle z tą dell’arte to u późniejszego Goldoniego gruba przesada. Jak wiadomo, autor ten w pewnym momencie już uparcie od schematu dell’arte uciekał, za co był krytykowany. „Wachlarz” czerpie z tego gatunku, jednocześnie mu się przeciwstawiając. Wenecki mistrz chciał pisać komedie w konwencji, dziś byśmy powiedzieli, realistycznej.
Skrzydelski: Powiedziałbym nawet, że niemało u niego psychologii.
Moroz: Zgoda. W „Wachlarzu” to się wyraźnie wyczuwa. Bo dużo wcześniejszy „Sługa dwóch panów” był jeszcze zupełnie inny.
Skrzydelski: Co udowodnił Giorgio Strehler, w 1947 r. wystawiając w Piccolo Teatro „Arlekina”, do dziś granego. Ale to wszyscy wiedzą. Natomiast nie wszyscy wiedzą, co z Goldonim dziś uczynił Maciej Englert.
Moroz: Nie wiem tylko, czy to wiedza obowiązkowa.
Skrzydelski: O czym według ciebie opowiada nam „Wachlarz”?
Moroz: O tym, jak łatwo ludzkie charaktery ulegają złudzeniom i pozorom. Ale we Współczesnym niczego nowego w tej sprawie się nie dowiedziałem. Omyłki, pomyłki, nieporozumienia – wybacz, ile można?
Skrzydelski: Można się bawić formą. Za pomocą formy da się przekazać wszystko.
Moroz: Tyle że na potrzeby tej zabawy wszyscy muszą być w formie.
Skrzydelski: Fraza godna Goldoniego.
Moroz: Spektakl Macieja Englerta zatrzymuje się na poziomie pociesznej powiastki. Nic nowego w tym teatrze.
Skrzydelski: Ale co to właściwie znaczy? Moim zdaniem chyba więcej nie dałoby się we Współczesnym osiągnąć. To być może również kwestia nastawienia. Odniosłem dziwne wrażenie, że młodsza część zespołu daje z siebie wszystko, co więcej: ma ochotę na tę konwencję, to przerysowanie, na te gesty i pozy, a pozostali – wręcz przeciwnie. Jakbym od tych, którzy na scenie spędzili już dekady, słyszał: wybaczcie nam, że przebierając się w kostium, staramy się być wyjątkowi.
Moroz: Właśnie o tym mówię. I jakbym jeszcze słyszał: czy nie jesteśmy nazbyt śmieszni?
Skrzydelski: W takich sytuacjach trzeba zaryzykować wszystko. Nie da się tego wystawić, nie ćwicząc tej formy do upadłego. W podtekście powinniśmy zatem słyszeć: to jest nasz świat i, uwierzcie nam, nie ma innego. Jest tylko Goldoni. Może upraszczam, ale tak to działa.
Moroz: Nie upraszczasz. Niekoniecznie trzeba być Strehlerem, żeby to rozumieć. Doskonale pamiętamy przedstawienia Jacques’a Lassalle’a. To były precyzja i przekonanie, że tak wygląda skuteczny teatr. Tak, a nie inaczej. I my musimy temu zaufać. Co prawda Lassalle’a znamy głównie z realizacji molierowskich, lecz zasada pozostaje ta sama. Ale przyznaję, że w przypadku Goldoniego czy np. Carla Gozziego bywa trudniej.
Skrzydelski: Gozzi zdaje się łatwiejszy niż Goldoni, bo oferuje całą tę baśniową rzeczywistość, którą na scenie można wykorzystać na wiele sposobów.
Moroz: Ale niewątpliwie kluczem jest panowanie nad każdym detalem w strukturze spektaklu. Maciej Englert puszcza do nas oko, jednak dla mnie to nic więcej, jak tylko po raz kolejny przekonywanie nas, że taki teatr też jest ważny i że to przecież jedynie Współczesny go kultywuje. To ja twierdzę: to za mało, by się pochwalić.
Skrzydelski: Prawie pięć lat temu Tadeusz Bradecki pokazał „Sługę dwóch panów” w stołecznym Dramatycznym. Zadziałało to o niebo lepiej. Bo zadziałały aktorska precyzja i trzymanie rytmów. Tam każdy grał do tej samej bramki. Efekt? Fantastyczna amplituda emocji. Od liryzmu do błazenady.
Moroz: Czyli to możliwe do przeprowadzenia. No dobrze, rozmawiamy o reżyserii, jednak czy nie jest tak, że zawinił sam tekst? „Wachlarz” to wiele zamętu i kłótni o nic. Ot co. Takich komedii mamy wiele, także w wieku XVIII.
Skrzydelski: Mylisz się. Jeśli chodzi o samą komedię Goldoniego, to Maciej Englert ma rację. Mieści się w niej kilka szczególnych znaczeń. Po pierwsze, to ukazanie tego, o czym już wspominałeś. Nazwijmy to sekretem działania ludzkiej percepcji. Po drugie, udowodnienie, że nawet najbardziej zagmatwane sytuacje mają swoje racjonalne wytłumaczenie, a zatem na co dzień nie trzeba się tak przejmować, bo rozum podpowie nam, gdzie leży prawda. Co więcej, prawda, która wyjdzie na dobre wszystkim.
Moroz: Oświeceniowiec z ciebie. Nie podzielam tej wiary w rozum i wywiedzioną z niego łagodną moralność. To nie koresponduje z naszą współczesną wrażliwością. Mnie to też nie przekonuje w tym sensie, że nie widzę powodu, by nie zadowolić się wyłącznie lekturą „Wachlarza” jako ciekawostką. Po co za wszelką cenę przenosić tę sztukę na scenę?
Skrzydelski: Uważam, że sensy tej komedii właśnie na scenie mogą się poukładać we wdzięczną całość. Zauważ, jak ta intryga działa. To naprawdę efektywne, a nawet dramatycznie efektowne. Złamany wachlarz panny Kandydy (Maja Polka) uruchamia mechanizm wypadków: zakochany w niej Ewaryst (Przemysław Kowalski) kupuje dla niej nowy wachlarz, ale przez splot nieporozumień ten raz po raz trafia w ręce niemal każdej z postaci, w końcu stając się właściwie kukułczym jajem i skłócając wszystkich ze wszystkimi. Jednak finał zarówno przywraca nam wiarę w rozsądek, jak i każe z większą pobłażliwością traktować bliźnich. A pikanterii dodają te wszystkie skrywane pragnienia naszych bohaterów. Nie doceniasz tego.
Moroz: Jeszcze chwila i mnie przekonasz. Cóż, finał jest ważny, jak to w komedii.
Skrzydelski: Uważam, że szczęśliwie się stało, że Maciej Englert postawił na „Wachlarz”, nie zaś na bardziej znany tytuł Goldoniego. Zresztą kiedyś już we Współczesnym wystawił „Awanturę w Chioggi” (1993). Z tego, co wiemy, był to sukces.
Moroz: Skoro już wspomniałeś, że to przede wszystkim młodsza część ekipy aktorskiej Współczesnego przekonuje, to warto podkreślić, że chodzi nam zwłaszcza o Przemysława Kowalskiego, Michała Mikołajczaka (Del Cedro) oraz Szymona Roszaka (Crespino) i Macieja Kozakoszczaka (Coronato).
Skrzydelski: To rzetelna robota.
Moroz: A co sądzisz o tych pierwszych scenach obu części przedstawienia, od razu po tym, jak kurtyna idzie w górę? Postaci czekają na uruchomienie akcji jak zastygnięci. Mnie jednak odsyła to jeszcze bardziej do przeszłości, bo reżyser mówi mi, że to obrazek, który za chwilę z jego woli zostanie powołany do życia.
Skrzydelski: W didaskaliach u Goldoniego jest podobnie. Z tym że autor podpowiada, aby na początku każdego aktu przez kilka chwil ukazać na scenie wszystkich w trakcie ich codziennych zajęć, zaznaczyć tę rodzajowość gatunku. Maciej Englert odczytuje to nieco inaczej, dobitniej przekonując nas, że scena powinna być jak najdalej od rzeczywistości. Że tylko wtedy jest teatrem.
Moroz: Zgadzam się. Byle tylko ten teatr nie zaczynał być martwy.
Skrzydelski: Już przestań. Sporo zabrakło, ale ty i tak nieustannie domagasz się publicystyki, doraźności i postmodernizmu. Mam zatem dla ciebie same dobre wiadomości.
Moroz: Tylko na takie czekam.
Skrzydelski: Już niezadługo kilkanaście godzin takiego teatru. I w końcu będziesz nasycony.
Moroz: Nie powiem, że nie zachwiałeś moją pewnością.
Ocena: 3 - / 6
Carlo Goldoni
„Wachlarz”
przekład: Jarosław Iwaszkiewicz
reżyseria: Maciej Englert
scenografia: Marcin Stajewski
kostiumy: Anna Englert
Teatr Współczesny w Warszawie (Scena Główna)
premiera: 16 października 2021 r.
Poprzednie rozmowy
Skrzydelskiego i Moroza:
„Między ziemią a niebem”. Rozmowa o
„Matce Joannie od Aniołów”, reż. Wojciech Faruga, Teatr Narodowy
„Gombro
na oparach”. Rozmowa o „Ślubie”, reż. Radosław Rychcik, Teatr Zagłębia
„Bandaż na krwawiące serce”. Rozmowa o „Lazarusie”,
reż. Jan Klata, Teatr Capitol we Wrocławiu
„Wszystko, czego dziś chcesz”. Rozmowa o „Oszustach”,
reż. Jan Englert, Och-Teatr
„Ćwiczenia
z nienawiści”. Rozmowa o „Sonacie jesiennej”, reż. Grzegorz Wiśniewski, Teatr
Narodowy
„Wuefiści kontra literaci”. Rozmowa o „Końcu z Eddym”,
reż. Anna Smolar, Teatr Studio
„Walka postu z karnawałem”, rozmowa o „Czerwonych nosach”, reż. Jan
Klata, Teatr Nowy w Poznaniu
„Czyja to właściwie kwestia?”, rozmowa o „M. G.”, reż.
Monika Strzępka, Teatr Polski w Warszawie
„Rozpacz
i zmierzch”, rozmowa o „Trzech siostrach”, reż. Jan Englert, Teatr Narodowy
„Ocalony?”.
Rozmowa o „Powrocie do Reims”, reż. Katarzyna Kalwat, Nowy Teatr w Warszawie
„Strefa
zgniotu”, rozmowa o „Kraszu”, reż. Natalia Korczakowska, Teatr Studio
„Kilka ciepłych chwil”, rozmowa o „Minettim”, reż.
Andrzej Domalik, Teatr Polonia
„Eseje
znad Styksu”, rozmowa o „3SIOSTRACH”, Reż. Luk Perceval, TR
Warszawa, Narodowy Stary Teatr
„Ziemio,
przebacz”, rozmowa o „Pikniku pod Wiszącą Skałą”, reż. Lena Frankiewicz, Teatr
Narodowy
„Rewolta w podrygach”, rozmowa o „Biesach”, reż. Paweł
Miśkiewicz, Narodowy Stary Teatr
„Falowanie i spadanie”. Rozmowa podsumowująca sezon
2020/2021
„Prawdziwe kłamstwa”, rozmowa o
„Balkonie”, reż. Jan Klata, Teatr Wybrzeże
„Wtopa
w ciemnościach”, rozmowa o „Życie jest snem”, reż. Paweł Świątek, Teatr Imka
„Rach-ciach”, rozmowa o „Inteligentach”, reż.
Wojciech Malajkat, Scena Mała Warszawa
„Dzielenie
przez zero”, rozmowa o „Krumie”, reż. Małgorzata Warsicka, Teatr Polski w
Bielsku-Białej
„Poszaleć bez okazji”, rozmowa o „Don Kichocie”, reż. Igor Gorzkowski, Teatr Soho