O „Wiśniowym sadzie”, premierze warszawskiego Teatru Polskiego w reżyserii Krystyny Jandy, rozmawiają Jakub Moroz i Przemysław Skrzydelski
Moroz: Popatrz, popatrz, jak to się plecie…
Skrzydelski: Masz na myśli fakt, że po tak zwanym skandalu krakowskim z „Dziadami” dostajemy teatr do bólu tradycyjny? Czy może to, że w ogóle miasto królewskie okazuje się siedliskiem najróżniejszych skandali?
Moroz: Chyba przede wszystkim to pierwsze, bo to drugie zdaje się nieszczególnie ciekawe. Jednak chodzi mi o to, że
pozornie tradycyjny spektakl może mieć w sobie potencjał i może nawet łapać kontakt z publicznością.
Odważę się powiedzieć, że to teatr żywy i skupiający uwagę. Mówię za siebie, nie wiem, jakie jest twoje zdanie.
Skrzydelski: Ale powiedzmy wreszcie, o co chodzi. Bo ten wręcz arcytradycyjny teatr to „Wiśniowy sad” w reżyserii Krystyny Jandy w warszawskim Teatrze Polskim. A moje zdanie jest takie, że w dużej mierze się z tobą zgadzam, choć mam więcej wątpliwości wokół takich choćby sformułowań, jak „teatr żywy” czy „skupiający uwagę”. Powiedziałbym: poprawny, łatwy do przyjęcia i też dość łatwy do obrony. A jeśli skupiający uwagę, to tylko dzięki niektórym aktorom, bo pod tym względem nie jest to rozgrywka wyrównana.
Moroz: Dla mnie to teatr, w którym wszystko pachnie historią: kostiumy na miarę epoki, scenografia imitująca dwór rosyjskiej szlachty z czasów fin de siècle’u, odtworzona obyczajowość i delikatność uczuć. A jednak w żadnym razie to przedstawienie nie pachnie naftaliną. Co więcej, jest bolesne.
Skrzydelski: Zauważ przy tym, że Krystyna Janda próbuje zadbać o pietyzm także w wydobywaniu humoru z tej sztuki, a to przecież Czechow nazwał ją komedią i bardzo się dziwił, że nawet doświadczeni aktorzy i twórcy Moskiewskiego Teatru Artystycznego próbują z niej zrobić tragedię. I zdaje się, że w końcu uznał, że to czarna komedia. W każdym razie z tym humorem to niemal zawsze wychodzi dziwnie, bo „Wiśniowy sad” i tak wbija się w podświadomość, zwłaszcza odbiorców, jako dramat: dramat porażki życia i dramat przemijającego czasu. Mimo widocznych starań Krystyny Jandy w tej wersji jest podobnie. A może wynika to z jej doświadczenia? Z tego, że to jednak spojrzenie sentymentalne, mimo wszystko.
Moroz: Wiele tu zaznaczania subtelności i śmiesznostek, wynikających zwłaszcza z charakteru postaci. Aktorki i aktorzy Polskiego potrafią pokazać, że ze swoim losem borykają się w „Wiśniowym sadzie” nie romantyczni herosi i heroiny, lecz raczej prowincjonalne typy, zacięte w swych maniach i fobiach. Że to zwyczajne charaktery, często nawet prostsze, niż mogłoby się wydawać. Pojawia się tu również problem ich nieświadomości, naiwności.
Skrzydelski: Masz rację i to jest dla mnie decydujące: Krystyna Janda podkreśla naiwność tych ludzi. Powiedziałem o dramacie porażki życia i przemijającego czasu, ale może na pierwszym miejscu powinienem wymienić dramat naiwniaków nieprzygotowanych do poważnego życia. Przygotowany i świadomy okazuje się jedynie Łopachin. A choćby Raniewska i Gajew? Jakoś nie współczuję.
Moroz: Doceńmy, że Krystyna Janda oparła się pokusie grania Raniewskiej, odstępując tę rolę Grażynie Barszczewskiej.
Skrzydelski: To raczej wynika z tego, że w swojej Polonii gra tak dużo, że nie byłaby w stanie pogodzić terminów. Poza tym Raniewską już była, z tym że w realizacji Teatru Telewizji (1996, reż. Andrzej Domalik).
Moroz: A jej Raniewska jest, owszem, śmieszna i naiwna jak dziecko. Jej ekscesy nie tyle rażą, ile wywołują politowanie. Jednocześnie nie jest to rola pozbawiona gravitas. Udaje się zatem aktorce Polskiego udatnie balansować między śmiesznością i niepowagą a dramatyzmem. Podobnie jest z Gajewem Jerzego Schejbala. Nadaje tej postaci podwójny rys. Gajew jest słaby, zagubiony i pozbawiony sprawczości, a jednocześnie emanuje charyzmą i godnością.
Skrzydelski: Nie przesadzasz troszeczkę? To porządna rola, ale nie widzę w niej aż tyle… W każdym razie, jak nierzadko w zespole Polskiego, pulę zgarnia Szymon Kuśmider. Jego Łopachin wyróżnia się zarówno zdrowym rozsądkiem, ba, nawet skrajnym racjonalizmem tak często maskującym wewnętrzny prymitywizm, jak i empatią, który przychodzi do niego w decydujących chwilach konfrontacji z innymi.
Moroz: To zresztą wyjątkowo trudna rola, bo, jak dałeś do zrozumienia, można ją też rozpracować prostymi środkami, robiąc z Łopachina wyłącznie cwaniaka.
Skrzydelski: Cwaniaka, jednak z prawem do rewanżu wobec Raniewskiej i jej rodziny. Jak to u Czechowa, motywacje są rozmazane, intencje zaś niełatwe do oceny. Gdy patrzę na Szymona Kuśmidra, widzę, że współpraca między Krystyną Jandą a nim układała się wzorowo. Znakomite porozumienie w pracy teatralnej.
Moroz: Ale w moim przekonaniu trudno w Polskim znaleźć złą czy niedopracowaną rolę. Zespół i Krystyna Janda zbudowali świat pełen odrębnych, zróżnicowanych charakterów. Z przyjemnością i niewymuszoną uwagą ogląda się, jak wszyscy wchodzą w interakcje.
Skrzydelski: Nie chcę wskazywać konkretnie, ale kilka ról żeńskich jakoś mnie nie przekonuje. Uciekają w tani sentymentalizm. Jest wiele scen, w których wypadałoby nad tym popracować.
Moroz: W tym obrazie warto zwrócić także uwagę na Trofimowa Krystiana Modzelewskiego. Odnoszę wrażenie, że został on potraktowany w pewnym sensie najpoważniej. To inteligent z prawdziwego zdarzenia. Jego ideały, wiara w naukę i przyszłość nie są zakwestionowane. A przecież Czechow mocniej zaznacza przegraną Trofimowa. Jest on wiecznym studentem, niezdolnym do czynu i fantastą stawiającym na utopijne projekty. Tymczasem u Krystyny Jandy zdaje się on kimś najczystszym, reprezentującym inteligencki etos w czasach zamętu. Widzę w tym klucz do odczytania przedstawienia.
To rzecz rozliczeniowa wobec inteligenckiego, liberalnego salonu, do którego należy Krystyna Janda. Teatralny odpowiednik słynnego wywiadu prasowego, a potem książki prof. Marcina Króla pt. „Byliśmy głupi”.
Ale podobnie jak u prof. Króla zabrakło chyba dystansu do własnego środowiska, by w pełni – do końca i uczciwie wobec wszystkich stron społeczno-politycznego sporu (a jest ich więcej niż dwie) – zmierzyć się z tą problematyką.
Skrzydelski: Czyli rzecz odczytujesz bardziej politycznie? Jeśli pójść tym tropem, to trzeba dostrzec subtelność lektury. Zgodnie z własnymi deklaracjami Krystyna Janda nic Czechowowi nie dodaje, lecz jedynie odczytuje go jako pisarza po prostu na dziś. To sporo. Chociaż ja w tej realizacji dostrzegam więcej odwołań uniwersalnych i spojrzenia zdeterminowanego przez życiowe doświadczenie. Krystyna Janda – a za nią może to powiedzieć wielu – widzi, jak odchodzi jej rzeczywistość, a zaczynają decydować inne reguły, niezależnie od tego, kto je wprowadza. Ale też nie kłócę się, bo być może to ty masz dużo rację, a ja tylko generalizuję, czyli nie potrafię uchwycić głównego tematu. Może.
Moroz: Bo rzeczywiście nasze czasy też są swoistą międzyepoką, kiedy to stary ład ulega rozkładowi, a nowy jeszcze się nie zawiązał.
Skrzydelski: Dlatego ten „Wiśniowy sad” rozumiem lepiej w kontekście pokoleniowym. Jako rozliczenie, owszem, ale bardziej jeszcze jako pożegnanie z pięknymi czasami.
Moroz: Ale w jakimś stopniu to wywołuje mój sprzeciw. Krytycyzm wobec tego, co przemija, nie jest tu zbyt daleko posunięty. To raczej głos ze wzruszeniem i z afirmacją żegnający odchodzenie ludzi „z klasą”, których za chwilę zastąpią prymitywy. Cokolwiek narcystyczna i mało samokrytyczna wizja.
Te klasowo wyższościowe totemy salonowej „inteligenckości” i „przyzwoitości” nie zostają poddane rewizji.
Choć zaznaczę równocześnie, że to propozycja zrobiona z dyscypliną i wyczuciem.
Skrzydelski: A na koniec zostaje z nami pustka… To działa, po raz kolejny, mimo że dobrze znamy ten finał. Chciałbym jeszcze powiedzieć o jednej emocji, jak najbardziej świetnie przez Krystynę Jandę ukazanej. Chodzi mi o podskórny, codzienny rytm działań bohaterów. Rządzi nimi, dominuje w nich stres, który chyba bierze początek w tym, że ostatecznie mimo swojej nieświadomości wszyscy u Czechowa przeczuwają, że nie mają już jak się wydostać z pułapek, które sami na siebie zastawili. Zaczyna ich więc zjadać stres. Jak to dokładniej określić? Może nazwę to po prostu egzystencjalnym stresem, który wpływa na sposób bycia (nieco koślawe określenie, lecz dobrze oddaje istotę sprawy). Krystyna Janda to rozumie i to nam unaocznia. To również działa.
Moroz: Działa też kontrast między początkową detalicznością i bogactwem wnętrza a ostatecznym jego ogołoceniem. Zatrzymałbym się zresztą na chwilę przy dekoracjach Macieja Preyera. Bo to jednak dziś rzecz całkiem odważna – zrobić scenografię tak bezwstydnie realistyczną. Tu funkcjonuje ona świetnie. Tym bardziej że podzielona jest na dwa plany. Na pierwszym z nich widzimy aktorów z bliska. Drugi oddzielono od nas przeszklonymi oknami. To wnętrze starego domu. Oba plany grają niczym przestrzeń filmowa, kadrują widzom obrazy.
Niewiele za to można powiedzieć o muzyce. Poza otwierającym spektakl głosem cerkiewnego chóru liczą się raczej dźwięk i muzyka kreowane wewnątrz świata przedstawionego. Ale to mi zupełnie nie wadzi. Taka koncepcja dobrze wpisuje się w konwencję realizmu.
Skrzydelski: W ostatnim czasie mieliśmy w Warszawie aż trzy tytuły czechowowskie: dość nieudane, choć poddające się dyskusji otwierającej sporo tematów – „Trzy siostry” Jana Englerta w Teatrze Narodowym; arcydzielne i odważne, wgryzające się raczej w esencję Czechowowskich sensów i nastrojów niż w literę tekstu „3siostry” Luka Percevala w TR, oraz ten „Wiśniowy sad”.
Moroz: Może właśnie dziś Czechow ma wiele do powiedzenia o naszych czasach. I pewnie artyści, choć nie zawsze świadomie, to wyczuwają. Znów ta świadomość.
Skrzydelski: Czasem w tej konfrontacji przegrywają. Bo mistrz z Taganrogu to zwodniczy autor – zawsze kusi, ale rezultaty na scenie zazwyczaj przynoszą zawód.
Moroz: Tym bardziej doceńmy Krystynę Jandę i Teatr Polski.
Skrzydelski: No dobrze, już dobrze, niech ci będzie, tradycjonalisto.
Ocena:
Skrzydelski: 4 - / 6
Moroz: 4 / 6
Antoni Czechow, „Wiśniowy sad”
przekład: Jerzy Jarocki
reżyseria: Krystyna Janda
scenografia: Maciej Preyer
kostiumy: Dorota Kołodyńska
choreografia: Emil Wesołowski
Teatr Polski im. Arnolda Szyfmana (Duża Scena)
premiera: 19 listopada 2021 r.
Poprzednie rozmowy Skrzydelskiego i Moroza:
„Między ziemią a niebem”. Rozmowa o „Matce Joannie od Aniołów”, reż. Wojciech Faruga, Teatr Narodowy
„Gombro na oparach”. Rozmowa o „Ślubie”, reż. Radosław Rychcik, Teatr Zagłębia
„Bandaż na krwawiące serce”. Rozmowa o „Lazarusie”, reż. Jan Klata, Teatr Capitol we Wrocławiu
„Wszystko, czego dziś chcesz”. Rozmowa o „Oszustach”, reż. Jan Englert, Och-Teatr
„Ćwiczenia z nienawiści”. Rozmowa o „Sonacie jesiennej”, reż. Grzegorz Wiśniewski, Teatr Narodowy
„Wuefiści kontra literaci”. Rozmowa o „Końcu z Eddym”, reż. Anna Smolar, Teatr Studio
„Walka postu z karnawałem”, rozmowa o „Czerwonych nosach”, reż. Jan Klata, Teatr Nowy w Poznaniu
„Czyja to właściwie kwestia?”, rozmowa o „M. G.”, reż. Monika Strzępka, Teatr Polski w Warszawie
„Rozpacz i zmierzch”, rozmowa o „Trzech siostrach”, reż. Jan Englert, Teatr Narodowy
„Ocalony?”. Rozmowa o „Powrocie do Reims”, reż. Katarzyna Kalwat, Nowy Teatr w Warszawie
„Strefa zgniotu”, rozmowa o „Kraszu”, reż. Natalia Korczakowska, Teatr Studio
„Kilka ciepłych chwil”, rozmowa o „Minettim”, reż. Andrzej Domalik, Teatr Polonia
„Eseje znad Styksu”, rozmowa o „3SIOSTRACH”, Reż. Luk Perceval, TR Warszawa, Narodowy Stary Teatr
„Ziemio, przebacz”, rozmowa o „Pikniku pod Wiszącą Skałą”, reż. Lena Frankiewicz, Teatr Narodowy
„Rewolta w podrygach”, rozmowa o „Biesach”, reż. Paweł Miśkiewicz, Narodowy Stary Teatr
„Falowanie i spadanie”. Rozmowa podsumowująca sezon 2020/2021
„Prawdziwe kłamstwa”, rozmowa o „Balkonie”, reż. Jan Klata, Teatr Wybrzeże
„Wtopa w ciemnościach”, rozmowa o „Życie jest snem”, reż. Paweł Świątek, Teatr Imka
„Rach-ciach”, rozmowa o „Inteligentach”, reż. Wojciech Malajkat, Scena Mała Warszawa
„Dzielenie przez zero”, rozmowa o „Krumie”, reż. Małgorzata Warsicka, Teatr Polski w Bielsku-Białej
„Poszaleć bez okazji”, rozmowa o „Don Kichocie”, reż. Igor Gorzkowski, Teatr Soho
„Poczciwa norma”, rozmowa o „Wachlarzu”, reż. Maciej Englert, Teatr Współczesny w Warszawie
„Chichot zza winkla”, rozmowa o „Zamku”, reż. Paweł Miśkiewicz, Teatr Narodowy
„Dziecko z kąpielą”, rozmowa o „Pułapce”, reż. Wojciech Urbański, Teatr Dramatyczny w Warszawie