EN

19.02.2021, 14:43 Wersja do druku

Walka postu z karnawałem

- o „Czerwonych nosach” w reżyserii Jana Klaty, premierze Teatru Nowego w Poznaniu, rozmawiają Jakub Moroz i Przemysław Skrzydelski.

Moroz: Podejrzewam, że radujesz się z otwarcia teatrów, i to pewnie bardziej niż w czerwcu ubiegłego roku.

Skrzydelski: Jakże ogromnie. Ale spokojnie – jeśli za chwilę, po tych dwóch tygodniach, znów zlockdownują kulturę w ramach dzielnej bitwy z trzecią falą albo w ramach bitwy z drugą falą w wariancie zmutowanym brytyjsko-afrykańskim, to chyba będziemy mogli zapomnieć o tym sezonie. Zresztą krążą plotki, że Angela Merkel doradza taki, jakby to powiedzieć, przerywany lockdown do końca 2022 roku.

Moroz: Czarno to widzisz. Trochę niczym Jan Klata.

Skrzydelski: To zawsze było frapujące: patrzeć na świat oczami Jana Klaty.

Moroz: W każdym razie to Jan Klata pierwszy udziela odpowiedzi na pytanie, które również my niedawno sobie zadawaliśmy: czy teatr będzie chciał się zmierzyć z tematem pandemii, czy też, w geście zrozumiałej ucieczki, będzie jedynie celebrować powrót do życia. W Teatrze Nowym w Poznaniu zespół pod jego wodzą wystawia „Czerwone nosy” Petera Barnesa – dramat osadzony w realiach XIV-wiecznej Czarnej Śmierci na południu Francji.

Skrzydelski: Nie dziwi to, że pierwszy jest właśnie Jan Klata, który przyzwyczaił nas do teatru zderzającego się z aktualną rzeczywistością, nierzadko za pomocą tekstów klasycznych. No a tym razem to wręcz teatr interwencyjny.

Moroz: Istotny jest też kontekst dodatkowy, bo artyści Teatru Nowego mierzą się z legendą „Czerwonych nosów” w reżyserii Eugeniusza Korina z 1993 roku.

Skrzydelski: Żaden z nas nie widział, niestety, tamtego przedstawienia, którego część obsady pojawia się dziś w spektaklu Klaty. A był to jeden z największych sukcesów Nowego. Tyle tylko, że z przekazów wynika, że tamta realizacja miała wymiar bardziej komediowy.

Moroz: 

U Klaty komediowość rozgrywa się na wielu poziomach, częściej jednak ma gorzki smak, a nawet wiąże się z poczuciem rozpaczy.

Przypomnijmy jeszcze, że w antyku i średniowieczu wyznacznikiem komedii nie musiał być wcale komizm, lecz tylko pomyślne zakończenie perypetii.

Skrzydelski: Finał u Barnesa i u Klaty zabawny nie jest. Z kolei u Klaty jest miejsce na kicz, skecz, a nawet na sielankę, prawie zawsze z bieżącym odniesieniem. Ale co chwila ta wielogatunkowość miesza się z dojmującą, jak świetnie zauważyłeś, rozpaczą. Powiedziałbym nawet, że za przedstawieniem z Nowego stoi przekonanie wyrażone przez Klatę wprost: świat to marność nad marnościami. Choć oczywiście można też powiedzieć: Polska to marność nad marnościami, jeśli mielibyśmy zawężać „Czerwone nosy” Klaty do opowieści o relacjach państwo–Kościół. Ale to błąd: nie chodzi jedynie o to i, co najważniejsze, nie chodzi o publicystykę. Dlatego już w tym momencie przyznaję Klacie sporo punktów. Bo tłumaczy mi rzeczywistość inaczej, głębiej, niejednoznacznie. Stawia więcej pytań, niż udziela odpowiedzi. A już na pewno nie stawia kropek, jak niestety nazbyt często mu się zdarzało.

fot. Marcin Baliński/mat. teatru

Moroz: Zauważmy też, że Klata dużo sprawniej i powiedziałbym: wiarygodniej buduje chwile przejścia z emocjonalnego zaangażowania do dystansu wobec akcji scenicznej. Pojawia się także wyraźnie zarysowany motyw teatru w teatrze. U Barnesa – to nie dziwi u dramaturga mocno osadzonego w brytyjskiej tradycji teatralnej – jest on wywiedziony trochę z ducha szekspirowskiego, zarówno w sensie poważnym: teatru w teatrze jako momentu obnażenia ukrytej prawdy, jak i w sensie komicznym, rodem ze „Snu nocy letniej”.

Skrzydelski: „Czerwone nosy” to też przedstawienie niemal biegunowo przeciwne wobec niedawnego „Lazarusa” z Teatru Capitol we Wrocławiu. Ten spektakl wprost mierzy się z rzeczywistością, tamten ośmieliłbym się nazwać eskapistycznym. Rozmawialiśmy o tym.

Moroz: „Lazarus” był bandażem na krwawiące serce fana Davida Bowiego, jak to określiliśmy.

Skrzydelski: „Czerwone nosy” uważam za rzecz o niebo ważniejszą.

fot. Marcin Baliński/ mat. teatru

Moroz: Przypomnijmy nieco: to historia księdza Flote’a, który w czasach zarazy postanawia zostać Bożym klaunem, aby przynieść ludziom nieco wytchnienia. Wraz z grupą towarzyszy wyrusza więc do Avignonu, ówczesnej siedziby papieża. Chce uzyskać zgodę na założenie nowego zakonu. Dominującej w czasach dżumy religijności, opartej na pokucie i cierpieniu jako wynagradzaniu Bogu za zło, Flote pragnie przeciwstawić duchowość radosną, afirmującą stworzenie i szczery śmiech. Nieprzypadkowo natychmiast pojawiają się skojarzenia z ideałem franciszkańskim.

Skrzydelski: Motyw teatru w teatrze nabiera tu jeszcze jednego znaczenia: bo to spektakl również o misji artysty w czasach próby. Ale zarazem nie jest to wszystko wesołe. Flot przecież kończy marnie, a świat wraca na swoje dawne tory: zbrodni, instrumentalizacji religii i niemiłosiernej władzy możnych nad biedakami. To interesujący motyw: komedia służy restauracji ładu hierarchicznego. Komedia jest przerywnikiem od udręki.

Moroz: Zanim jednak to się stanie, długo śledzimy losy Flote’a i jego kompanii. Akcja obfituje w zwroty i nagłe spotkania. Jest tego naprawdę dużo.

fot. Marcin Baliński/ mat. teatru

Skrzydelski: I trzeba powiedzieć, że mamy do czynienia z wyjątkową zespołową robotą teatralną. Energia niesie to przedstawienie przez cztery godziny. Owszem, można dyskutować, czy nie przydałyby się w niektórych fragmentach reżyserskie nożyczki, ale jeśli wziąć pod uwagę te różne konwencje, którymi trzeba żonglować, to Klata tym razem łączy je wszystkie w konsekwentny sposób.

Moroz: A jednak nie do końca kupuję świat wykreowany w przedstawieniu. Nie śmieszyły mnie wcale rockowe szlagiery śpiewane po łacinie ani infantylne, zbyt łatwo przymilające się do widowni, poczucie humoru. To jest – jak często u tego reżysera – momentami pociągnięte zbyt grubą kreską, a Klata, by tak rzec, nadmiernie afiszuje się sam z sobą. Estetyka kiczu też mnie nie przekonuje w tym wydaniu.

Skrzydelski: Ale przecież to wynika z tego dramatu. To jest także związane z krytyką katolicyzmu ludowego, którą Klata uprawia chętnie i która była już obecna w „Weselu” ze Starego Teatru (2017). W „Czerwonych nosach” z Nowego to się rymuje z tym, na co pozwala tekst.

Odnoszę wrażenie, że ostatnio Klata w ogóle dokładniej wczytuje się w słowa autora i nie znajduje łatwych estetycznych wytrychów, które otwierają mu każdą możliwą literaturę, czego rezultatem była kiedyś np. skrajnie przereklamowana „Oresteja” również ze Starego Teatru (2007), ukazana w poetyce gry RPG z protagonistą jako bohaterem masowej wyobraźni. Bo przecież „Trojanki” z Teatru Wybrzeże (2018) to już antyk badany zupełnie inaczej. Dziś jednak Klata walczy i wadzi się niemal z każdą frazą tekstu.

Moroz: Zatem Klata się uklasycznia?

Skrzydelski: Uważaj, bo zaraz zapiszesz go do klasyków polskiej sceny.

Moroz: Klasyk, który igra z kiczem?

Skrzydelski: Chcę zdecydowanie bronić zabaw kiczem. One kapitalnie korespondują z zamierzeniem księdza Flote’a, które ma w sobie coś ze współczesnej oazy z jej scholkami w przesłodzeniu wielbiącymi Pana. W ten sposób zresztą sama misja Flote’a nie jest taka jednoznaczna, staje się bowiem jakąś utopią, która musi runąć, tak jak musi runąć większość marzeń.

Moroz: Może to wynika z tego, że nie przekonała mnie pierwsza część przedstawienia. Podejrzewałem nawet, że Klata – reżyser niegdyś przyznający się do swoich związków z katolicyzmem – zafunduje nam coś w rodzaju rock’n’rollowej mszy, niczym księża, co to za wszelką cenę chcą być nowocześni i młodzieżowi.

Ale po przerwie zaczęło się dziać coś naprawdę ciekawego. I prosta opowieść o Bożych klaunach wśród zadżumionych odsłoniła swoje drugie dno. Dzieje się to w chwili, gdy Klata i jego zespół pytają: co nas czeka po pandemii? Co to znaczy tak naprawdę osławiony powrót do normalności?

Skrzydelski: W tym momencie inicjatywę przejmują potęgi tego świata, na czele z papieżem Klemensem VI, które uznają, że skoro zaraza odchodzi, to świat ponownie trzeba wziąć w ryzy.

Nie wolno dopuścić, żeby ludzie za bardzo pokochali wolność, której doświadczyli w chwili rozchwiania porządku. Ale, jak już wspomniałem, obraz Kościoła instytucjonalnego nie jest tu tak jednoznacznie wykpiony, jak we wcześniejszych realizacjach Klaty. Pomyli się ten, kto uzna ten spektakl za antykościelny.

fot. Marcin Baliński/mat. teatru

Moroz: Rzecz się komplikuje w niemałym stopniu za sprawą postaci Klemensa VI, granego przez Ildefonsa Stachowiaka. To moim zdaniem najlepsza rola. Wielka charyzma sceniczna. A przede wszystkim to rola wielowymiarowa, rozciągająca się od bezwzględności i cynizmu po przenikliwą inteligencję, znajomość świata i niekłamaną wiarę.

Skrzydelski: Zgadzam się, ale Łukasz Schmidt jako Flote wcale Stachowiakowi nie ustępuje. Jego szczerość, prostota i poczucie misji stanowi dla roli Klemensa doskonały kontrapunkt. Poza tym Schmidt potrafi sprostać niemałym formalnym wymaganiom, które ta inscenizacja przed nim stawia. Flote jest też trochę moralitetowym Everymanem; to pielgrzym, średniowieczny homo viator, a jego wyprawa do Avignonu staje się alegorią podróży ludzkiego życia.

Moroz: Musimy jeszcze rozstrzygnąć ostatnią kwestię. Bo choć zgodnie uznaliśmy, że udaje się w „Czerwonych nosach” uniknąć grania na taniej nucie, a spektakl jest w gruncie rzeczy nieoczywistym teatrem religijnym, to czy jego przesłanie nie jest aby wyrazem nieco naiwnego chrześcijańskiego anarchizmu? Flote uosabiałby wtedy świętość, prostotę i wolność, a po drugiej stronie stałaby niewola porządku ziemskiego, strzeżonego przez instytucje odpowiedzialne niemal za całe zło świata. Czarno-biały obraz...

Skrzydelski: Nie, nie sądzę. Myślę, że Klata przygląda się rzeczywistości raczej z przekonaniem, że sprawy mają się tak, a nie inaczej, i trudno temu zaradzić. W końcu każdy w społeczeństwie ma do odegrania własną partię. Tak napędza się odwieczny konflikt.

Moroz: A nawiązanie do ulicznych protestów z ostatnich miesięcy w scenie z kościelną policją odgradzającą się od trupy Flote’a rzędem tarcz?

Skrzydelski: Klata jest po stronie Flote’a, to jasne. A jeśli już widzę kościelno-państwowe oddziały, zaczyna być groźnie.

Moroz: Ostatecznie jednak w walce postu z karnawałem wygrywa post.

Skrzydelski: A zatem jak odnaleźć złoty środek?

fot. mat. teatru

Ocena: 4/6

Peter Barnes

„Czerwone nosy”

przekład: Stanisław Barańczak

reż. Jan Klata

scenografia: Justyna Łagowska

Teatr Nowy w Poznaniu im. Tadeusza Łomnickiego

premiera: 12 lutego 2021

Rozmowy o wcześniejszych premierach sezonu 2020/2021:

„Między ziemią a niebem”. Rozmowa o „Matce Joannie od Aniołów”, reż. Wojciech Faruga, Teatr Narodowy

„Gombro na oparach”. Rozmowa o „Ślubie”, reż. Radosław Rychcik, Teatr Zagłębia

„Bandaż na krwawiące serce”. Rozmowa o „Lazarusie”, reż. Jan Klata, Teatr Capitol we Wrocławiu

„Wszystko, czego dziś chcesz”. Rozmowa o „Oszustach”, reż. Jan Englert, Och-Teatr

„Ćwiczenia z nienawiści”. Rozmowa o „Sonacie jesiennej”, reż. Grzegorz Wiśniewski, Teatr Narodowy

„Czas kochania, czas umierania”. Rozmowa o „Trzech wysokich kobietach”, reż. Maksymilian Rogacki, Teatr Polski w Warszawie

„Wuefiści kontra literaci”. Rozmowa o „Końcu z Eddym”, reż. Anna Smolar, Teatr Studio

Źródło:

Materiał własny