O „Biesach”, premierze Narodowego Starego Teatru w reżyserii Pawła Miśkiewicza, rozmawiają Jakub Moroz i Przemysław Skrzydelski
Skrzydelski: To był wspaniały, słoneczny weekend – mówię o tym sprzed kilku tygodni, kiedy odwiedziliśmy miasto królewskie. Bo ten ostatni taki trochę mniej słoneczny.
Moroz: Każda wizyta w Krakowie to dla mnie podróż sentymentalna.
Skrzydelski: Rozumiem, że tęsknisz do swoich teatrologicznych studiów na Uniwersytecie Jagiellońskim, na których cię uczono, co to dekonstrukcja i postdramaturgia. Ty – wychowany na krakowskich spektaklach Krystiana Lupy – jesteś totalnym przeciwieństwem tego, co warszawskie i przewidywalne.
Moroz: W tej sprawie się nie dogadamy, gdyż to były piękne lata, choć tak, masz rację, te nurty w badaniach nad teatrem stały się wtedy zauważalne, choć nie były jeszcze tak modne jak dzisiaj.
Skrzydelski: Redaktor Moroz – pierwsza ofiara nowego teatru.
Moroz: Nieco kpisz.
Skrzydelski: Tylko sobie żartuję, bo jednak jest w tym coś dziwnego: nurty nurtami, trendy trendami, ale co tu dużo gadać – Kraków to Kraków. Tak naprawdę dookoła to nadal nierozbita konserwatywna skorupa, która trzyma wszystko w ryzach.
Moroz: Dokładnie tak.
Skrzydelski: Z kolei ty jesteś konserwą jeszcze większą i to, co na chwalebnej i godnej najwyższego szacunku teatrologii z ulicy Gołębiej ci wpojono, odrzuciłeś. Można powiedzieć, że nie ruszyłeś się z miejsca. I tylko te wspominki: „Bracia Karamazow” Lupy w wersji drugiej (1999), a tak poza tym? Chyba tylko Lupa i jego „Zaratustra” (2004).
Moroz: Zapominasz o znakomitych przedstawieniach niegdyś pierwszorzędnego reżysera, Pawła Miśkiewicza. To też było wtedy i tam. I ma ukryty związek z naszą dzisiejszą rozmową. A teraz ja zadam ci pytanie: czy redaktor Skrzydelski musiał w ogóle cokolwiek odrzucać?
Skrzydelski: Nie musiał, bo nie studiował teatrologii – o przepraszam: wiedzy o teatrze. W stolicy jest przecież wiedza o teatrze, i to na Akademii Teatralnej, obok przyszłych aktorów i reżyserów ulokowana, a nie gdzieś na wydziale polonistyki innej uczelni. Prestiżowo bardziej. Wszyscy tu są razem, w tyglu wspólnym jeden od drugiego doświadczenia czerpie.
Moroz: Na studiach nie poświęciłeś się badaniom nad teatrem, to teraz zazdrościsz.
Skrzydelski: Nawet nie pamiętam, bym cokolwiek studiował.
Moroz: Coś tam jednak ukończyłeś. Wspominałeś kiedyś instytut o dziwnej nazwie.
Ale zaczęliśmy od tego, że w Krakowie spędziliśmy wyjątkowy weekend, lecz tak naprawdę to tylko niedzielę.
Skrzydelski: Szczególnie atrakcyjnie wypadł Kazimierz, a już wyjątkowo plac Nowy. Choć czasu dużo nie mieliśmy.
Moroz: Bo w środku dnia jednak spektakl. I to taki dłuższy.
Skrzydelski: Nieco bardziej wymagający.
Moroz: Poważniejszy.
Skrzydelski: Dla koneserów.
Moroz: Dla wtajemniczonych.
Skrzydelski: Dla absolwentów aktorstwa. Krakowskiego.
Moroz: Dla dopuszczonych do obserwowania zajęć aktorskich w akademii. Krakowskiej.
Skrzydelski: Dla przyjaciół i znajomych aktorów w tym przedstawieniu grających. Krakowskich.
Moroz: Dla teatrologów.
Skrzydelski: Krakowskich?
Moroz: Bardziej niż dla tych spoza miasta. Tak, to rzecz dla ludzi z miasta. Znających tradycje i toposy. Legendy. Krakowskie.
Skrzydelski: O Starym Teatrze? Nowy teatr o Starym?
Moroz:
Metateatr. Zdecydowanie. Teatr o robieniu teatru.
Skrzydelski: Reżyser Paweł Miśkiewicz lubi metateatr. Zwłaszcza w latach ostatnich.
Moroz: Lubi i ceni. Ale teraz wybrał materiał do tego, by powspominać i pokomentować. Na oczach widzów.
Skrzydelski: „Biesy”. Dostojewski. To brzmi dumnie. „Biesy” wystawione pięćdziesiąt lat po tamtych „Biesach” Andrzeja Wajdy w Starym Teatrze, na dużej scenie. A dziś Paweł Miśkiewicz na scenie kameralnej, lecz to szczegół.
Moroz: Scena kameralna, taka bardziej skupienie oferująca oraz intymność w kontakcie z widzem.
Skrzydelski: Co więcej, nie wiem, czy wiesz, ale ta realizacja Pawła Miśkiewicza powstała też w związku ze sto pięćdziesiątą rocznicą ukazania się w Rosji pierwszego odcinka „Biesów” w jednym z czasopism.
Moroz: Tyle powodów podniosłych.
Skrzydelski: Niełatwo w takich okolicznościach „Biesów” nie pokazać. Chyba nie wątpisz.
Moroz: Rozumiem to. I doceniam.
Skrzydelski: I szanujesz. Ja takie wybory szanuję.
Moroz: Wszystko się zgadza. Ale tak ponad cztery godziny odwoływać się do „Biesów” sprzed dekad i nie rozpocząć własnego przedstawienia?
Skrzydelski: Pamiętaj, że to jednak także o innych kwestiach. To „Biesy. Spektakl o piciu herbaty”.
Moroz: Przyjmując przynajmniej na moment ton serio, muszę się przyznać do pewnego rodzaju bezradności wobec tej premiery.
Skrzydelski: To bezradność z jednej strony, ale z drugiej dojmujące poczucie – w moim przypadku nie do zwalczenia – że
w tym przedstawieniu nie ma nic, co skłaniałoby do podjęcia rozmowy o tym, czym są „Biesy” i jak bardzo nadają się do tego, by je dziś wystawiać.
Trudno także rozmawiać o wątkach adaptacji, bo to adaptacja nie jest. To pokaz z sali prób, w której aktorki i aktorzy ćwiczą sobie etiudy wokół postaci z Dostojewskiego. Nawet nie wiem, czy to etiudy, dla których tematy z tej powieści są najważniejsze. A nad tym wszystkim Wajda i jego wypowiedzi z filmu dokumentalnego „»Biesy« po latach” (2013), do których Paweł Miśkiewicz się odwołuje. Dziwny to seans, taki wieczór wspomnień. Z tym że prezentowanie na ekranie Wajdy opisującego własną pracę zdaje się pomysłem karkołomnym. Jest w tym kpina, być może niezamierzona. W każdym razie na pewno do widza przebija się ironia. Że tamte „Biesy” to taki mit, któremu trzeba sprostać. Ale co ma z tego wynikać? W takiej sytuacji warto podpowiedzieć: to proszę próbować sprostać.
Moroz: Wyznaczyłbym umowne elementy, z których składa się ten spektakl. Chociaż „elementy” to niezręczne określenie, ponieważ nie chodzi o to, że cokolwiek przez Pawła Miśkiewicza zostało przepracowane, przemyślane i uporządkowane jako własna wizja Dostojewskiego. Po prostu w tym zbiorze gier i zmagań aktorów między sobą – chyba tak najlepiej to nazwać – zarysowują się nieco przypadkowe opowieści, wszystkie równie na scenie zbędne i przeznaczone raczej do dalszych rozważań w sali prób. Pierwsza to właśnie nieustanne odwoływanie się do inscenizacji Wajdy, co przejawia się nawet w wykorzystywaniu kostiumów zaprojektowanych wówczas przez Krystynę Zachwatowicz.
Skrzydelski: To odwoływanie się jako szukanie usprawiedliwienia: popatrzcie, dziś nie jesteśmy w stanie zrobić autonomicznego przedstawienia, bo tamto z 1971 r. przygniata nas swoją wybitnością.
Moroz: I jest jeszcze inna opowieść u Miśkiewicza: o tym, że nadchodzi czas, w którym wyłoni się nowy porządek społeczno-kulturowy. I to jest banał, bo na scenie sprowadza się to do kilku łatwych skojarzeń, jakby wyjętych z okładek gazet sprzed kilku miesięcy.
Skrzydelski: Pojawia się nawet amerykański „człowiek bizon”. Postać, która stała się symbolem zajść na Kapitolu z 6 stycznia tego roku.
Moroz: Nośne emblematy rządzą. Tyle że idealnie pasowałyby do teatru Jana Klaty, który nie wstydzi się komiksowości.
Skrzydelski: A kolejna opowieść?
Moroz: Jest też Joker z filmu Todda Phillipsa. W rewolucyjnym wzmożeniu najwięcej bowiem tracą wrażliwcy z ideą, którzy stają się ofiarami bezwzględnych liderów. U Dostojewskiego tacy istnieją.
Skrzydelski: Wstrząsający wniosek. Joker jest tu do niczego niepotrzebny. Wystarczy iść za powieścią.
Moroz: Do mnie pretensji nie miej.
Skrzydelski: Według mnie widzimy inną jeszcze opowieść. Ona zaczyna się w drugiej części spektaklu, w której Paweł Miśkiewicz chyba nagle zorientował się, że żaden widz nie ma szans zrozumieć, o co w tym wszystkim chodzi.
Moroz: I czy jest widzem, czy towarzyszem zmagań reżysera z literacką materią.
Skrzydelski: Najgorsze, że może być też widzem, który nie czytał „Biesów” i liczy na to, że teatr przekona go do arcydzieła.
Moroz: To już byłby poważny problem.
Skrzydelski: Ale wracając do tej drugiej części. Okazuje się w niej, że niemal każdy z młodych aktorów miałby wielką ochotę stworzyć pełnowymiarową rolę. Coś zaczyna się wtedy dziać. Co więcej, dialogi zaczynają brzmieć jak w akademickim teatrze, w którym wszyscy uznają za obowiązek rozmawiać Dostojewskim. Zaczynamy przebywać w innym miejscu.
Moroz: I rzeczywiście Daniel Namiotko jest znakomitym kandydatem do roli Stawrogina.
Skrzydelski: Kandydatem. Bo wypełnia te próby z drugiej części. A zatem gdyby Paweł Miśkiewicz zdecydował się kiedyś na „Biesy” Dostojewskiego, a nie na etiudy przy herbacie, to ten aktor mógłby nas zaskoczyć.
Moroz: Notabene ciekawie byłoby zapytać aktora, jak się czuł z tym, że Jan Nowicki w trakcie przedstawienia udziela mu rad, jak grać Stawrogina, i tłumaczy filozofię zawodu. Ten dodatkowy film, nagrany specjalnie na potrzeby tych „Biesów”, z autorem kreacji sprzed półwiecza jeszcze mocniej w moim przekonaniu unieważnia wysiłki zespołu na scenie przy Starowiślnej.
Skrzydelski: O tyle to również smutne, że ten młody zespół – a należy też wspomnieć o potencjale Mikołaja Kubackiego jako Wierchowieńskiego – zapętla się i nie może udowodnić skali swoich możliwości. Zauważ poza tym, że gdy w drugiej części na scenę wchodzi Ewa Kaim jako Maria Szatow, zaczyna się rozwijać historia tej postaci. Zupełnie niezależnie wspaniała aktorka gra własną partię, opartą na skrajnie innych regułach niż te narzucone przez Pawła Miśkiewicza. Można odnieść wrażenie, że nie zgadza się na nie i najzwyczajniej w świecie robi swoje. Przez kilkanaście minut oglądamy zatem losy człowieka. W tym chaosie niektórzy aż łakną teatru. Widz natychmiast to wychwytuje, bo także go łaknie.
Moroz:
Po wyjściu z przedstawienia jak chyba nigdy dotąd dotarło do mnie, ile czasu potrafi pożreć fatalny teatr.
To nie były tylko cztery godziny. To miało wymiar bardziej metafizycznej straty.
Skrzydelski: Ale przecież to twój ukochany Kraków. Twoje dekonstrukcje, twoja młodość.
Moroz: Ty nigdy nie lubiłeś tego miasta.
Skrzydelski: Oczywiście to kłamstwo.
Moroz: W każdym razie na lato polecamy knajpki przy placu Nowym. Jak weekend, to tylko tam.
Ocena: 1,5 / 6
„Biesy. Spektakl o piciu herbaty”
wg Fiodora Dostojewskiego
reż.: Paweł Miśkiewicz
scenariusz: Joanna Bednarczyk, Paweł Miśkiewicz
scenografia, kostiumy: Barbara Hanicka
Narodowy Stary Teatr im. Heleny Modrzejewskiej (Scena kameralna)
premiera: 8 maja 2021 r.
„Między ziemią a niebem”. Rozmowa o „Matce Joannie od Aniołów”, reż. Wojciech Faruga, Teatr Narodowy
„Gombro na oparach”. Rozmowa o „Ślubie”, reż. Radosław Rychcik, Teatr Zagłębia
„Bandaż na krwawiące serce”. Rozmowa o „Lazarusie”, reż. Jan Klata, Teatr Capitol we Wrocławiu
„Wszystko, czego dziś chcesz”. Rozmowa o „Oszustach”, reż. Jan Englert, Och-Teatr
„Ćwiczenia z nienawiści”. Rozmowa o „Sonacie jesiennej”, reż. Grzegorz Wiśniewski, Teatr Narodowy
„Wuefiści kontra literaci”. Rozmowa o „Końcu z Eddym”, reż. Anna Smolar, Teatr Studio
„Walka postu z karnawałem”, rozmowa o „Czerwonych nosach”, reż. Jan Klata, Teatr Nowy w Poznaniu
„Czyja to właściwie kwestia?”, rozmowa o „M. G.”, reż. Monika Strzępka, Teatr Polski w Warszawie
„Rozpacz i zmierzch”, rozmowa o „Trzech siostrach”, reż. Jan Englert, Teatr Narodowy
„Ocalony?”. Rozmowa o „Powrocie do Reims”, reż. Katarzyna Kalwat, Nowy Teatr w Warszawie
„Strefa zgniotu”, rozmowa o „Kraszu”, reż. Natalia Korczakowska, Teatr Studio
„Kilka ciepłych chwil”, rozmowa o „Minettim”, reż. Andrzej Domalik, Teatr Polonia
„Ziemio, przebacz”, rozmowa o „Pikniku pod Wiszącą Skałą”, reż. Lena Frankiewicz, Teatr Narodowy
„Eseje znad Styksu”, rozmowa o „3siostrach”, reż. Luk Perceval, TR Warszawa i Narodowy Stary Teatr