45. Opolskie Konfrontacje Teatralne „Klasyka Żywa” relacjonowaliśmy na bieżąco, będąc głosem Nowej Siły Krytycznej, nie mieliśmy jednak możliwości wymieniać między sobą wrażeń, ponieważ podzieliliśmy się programem pół na pół, stąd ta podsumowująca rozmowa.
Grand Prix dla online
Paweł Kluszczyński: To znak czasu, w końcu przez ostatnie dwa sezony teatr online towarzyszył nam praktycznie na co dzień. Jednak z drugiej strony jest to festiwal, czas kiedy ocenia się spektakle nie tylko z perspektywy minionych sezonów, ale też tu i teraz. Wydaje mi się, że „Nad Niemnem” nie powinno pozostać w konkursie. Oczywiście, byłoby to krzywdzące dla zespołu artystycznego, który z powodu przypadków covid-19 wśród obsługi technicznej nie mógł zaprezentować się w Opolu. Wspomnę, że jury zwróciło uwagę na pracę lubelskiego zespołu, nagradzając go za „umiejętność gry ironią”. Ciężko znaleźć balans.
Sławomir Szczurek: Zgadzam się, werdykt, który zapadł stanowi swoistego rodzaju znak czasu. Znakiem czasu jest również towarzysząca nam nieustająca niepewność i zmienność, konieczność dostosowywania się do dynamicznych warunków. Wina za to zamieszanie nie leży po stronie Teatru im. Juliusza Osterwy. Dobrze się stało, że w ogóle zobaczyliśmy ten spektakl. Nie wyobrażam sobie, żeby go nie było! Został dopuszczony do konkursu i oceniony. Oczywiście, zapis nigdy nie będzie tym, co granie na żywo, ale słysząc werdykt, nie pomyślałem, że stało się coś złego.
P.K. Należę do grona osób, które dobrze się czują w teatrze internetowym, ale to nie był ten przypadek, że zespół przygotował premierę online i ją pokazał. Nie oglądaliśmy transmisji w czasie rzeczywistym.
S.Sz. To nie jest kwestia oceny zespołu tu i teraz. Hubert Sulima po prostu zrobił świetną adaptację, a Jędrzej Piaskowski miał na nią pomysł i słusznie dostali za swe „Obrazy z czasów pozytywizmu” nagrody indywidualne. To jest prawdziwie żywa klasyka.
P.K. Spektakl wyróżnia się nie tylko pomysłem na adaptację, jest prawdziwym widowiskiem. Nie jest to trend wiodący we współczesnym polskim teatrze, a jeśli już robi się widowiska, to bardzo często fatalne.
S.Sz. Niezależnie od tego, czy „Nad Niemnem” grane jest na żywo, czy oglądane dzięki transmisji, jest wspaniałym widowiskiem. Jeżeli można tak bardzo zachwycić się teatrem na ekranie, to nie chcę nawet sobie wyobrażać, jak wielką siłę rażenia ma na żywo.
Jeśli nie „Nad Niemnem”, to co
P.K. Ani ty, ani ja nie widzieliśmy wszystkich konkursowych spektakli, ale dla mnie „Krótka rozmowa ze Śmiercią” była mocnym faworytem.Staropolskie teksty, ciężkie w odbiorze ze względu na archaiczny język, zostały zaprezentowane w bardzo świeżej interpretacji. Samo ich czytanie przysparza problemów, a w Gnieźnie udało się je zainscenizować.
S.Sz. Jaki pomysł miał Marcin Liber, bo ja akurat tego spektaklu nie widziałem?
P.K. Pierwsza cześć, czyli „Rozmowa między Panem, Wójtem a Plebanem” była statyczna, odrobinę nudna. Stanowiła przygrywkę do tego, co się wydarzyło w drugiej połowie – taneczny korowód śmierci zagarniał widownię. Spektakl o śmierci był pełen życia, a aktorki, które się wcieliły w kostuchy pokazały wysokiej klasy aktorstwo zespołowe, choć przedstawiły różne oblicza śmierci. Zabrakło mi dla nich nagród, choć cieszę się, że reżyser został doceniony.
S.Sz. Podobnie z „Lalką”, Wojtek Klemm słusznie dostał nagrodę za reżyserię (zresztą równorzędną z Liberem), ale ja szczerze liczyłem na laur dla całego Słowaka. Megazespołowość, którą zobaczyłem w tym przedstawieniu ma niezwykłą wartość. Myślenie ruchem, na którym Klemm buduje swój teatr, jest czymś szczególnym, to potrzebne i ważne poszukiwanie.
Prawdziwe święto klasyki żywej
S.Sz. Spektakle zostały doskonale wyselekcjonowane do konkursu.
P.K. To była ciekawa i esencjonalna porcja klasyki, reprezentatywna dla tego, co było pokazane na polskich scenach w ostatnich dwóch sezonach, tak bardzo poszatkowanych przez pandemię. Wszystkie spektakle były na bardzo wysokim poziomie artystycznym. Bezapelacyjnie udowodniły, że klasyka jest aktualna, niezmiennie rezonuje z teraźniejszością. Czasy się zmieniają, ale nie ludzie.
S.Sz. Też miałem takie odczucia oglądając na przykład „Nad Niemnem”. Doświadczamy dokładnie tych samych tęsknot, które opowiedziała Eliza Orzeszkowa w XIX wieku. To było naprawdę o nas! Tak samo „Lalka”. Wiele osób nie potrafi przebrnąć przez lekturę tych powieści, ale na scenie te historie żyją. Klemm nadał powieści Prusa nowy wydźwięk polityczno-społeczny, dzięki jego bystremu oku zobaczyliśmy, że jest o tym, co się teraz wydarza w naszym kraju.
P.K. Podobnie to odbierałem. Zwłaszcza w spektaklu Libera, gdzie Pan, Wójt i Pleban to współczesny biskup, biznesmen, a Wójt to człowiek w szarym, smutnym garniturze. Ich rozmowy brzmiały jakby były prowadzone tu i teraz, na prowincjonalnym dworcu, w jakiejś zapomnianej poczekalni. Zapamiętałam także narodowościowe tło, które reżyser Tomasz Gawron zbudował w „Trans-Atlantico”, wypisz wymaluj prawica ze swoim przywiązaniem do nie zawsze racjonalnej celebracji obrzędów, które poza historyczną pamięcią mają się nijak do teraźniejszości.
Aktorskie zaskoczenia, odkrycia
P.K. Reb Isze Jacka Poniedziałka w „Matce Joannie od Aniołów”. Rola wybitna. Jego pojawienie się na scenie, umiejętność wypełnienia przestrzeni dynamiką ruchów... nic więcej nie było trzeba. W pełni zgadzam się z werdyktem jury. Podobnie jak ze wskazaniem na rolę Gonzala w tarnowskim „Trans-Atlantico”. Gościnnie grający tam Tomasz Schimscheiner stworzył postać wyróżniającą się na tle zespołu. Choć jury słusznie zwróciło także uwagę na Majora Kobrzyckiego, Ireneusz Pastuszak kreuje bohatera w kontrze do Gonzala, znajdują się na biegunach obyczajowych i światopoglądowych. Szkoda, że młodsza część tarnowskiego zespołu nie została zauważona i uhonorowana.
S.Sz. Ucieszyła mnie nagroda dla Marcina Kalisza w „Lalce”. Rzeczywiście jako Ignacy Rzecki, nieco odmłodzony, wypada świetnie. Pokazuje najwyższej próby aktorstwo. Buduje postać niezwykle wiarygodną subtelnymi środkami. Absolutnie hipnotyzujący.
P.K. Role Anny Radwan i Ewy Kaim w krakowskich „Pannach z Wilka” to także trafne wskazania jury. W Kazi i Joli widziałem po prostu ich historie, biografie i przeżycia, które wpłynęły na to, jakie są tu i teraz. Czuć, że włożyły dużą pracę w przygotowanie ról, stąd ta wyrazistość.
S.Sz. Mówiąc o pełnokrwistych kobiecych rolach nie można pominąć największej z nich, tytułowej Matki w dramacie Witkacego, wystawionym w Teatrze Nowym w Poznaniu. Antonina Choroszy dźwiga ciężar tej trudnej historii mądrze i z umiarem – jak zwykle, nagroda nie zaskakuje.
Czas „Panien z Wilka”
S.Sz. Ciekawe, że to opowiadanie Jarosława Iwaszkiewicza właśnie teraz pojawiło się na kilku scenach. W Opolu obejrzeliśmy realizację olsztyńską i krakowską, za chwilę premiera w Łodzi.
P.K. Wydaje mi się, że to co w tym tekście najważniejsze to pokazanie starcia światów – tego, który był i tego, który jest. Szczególnie to brzmi w postpandemicznej rzeczywistości. Na początku był szok, a teraz zaczynamy rozliczanie, jak ten czas na nas wpłynął.
S.Sz. „Panny” są o tym, z czego się nigdy nie wydostaniemy, czyli z tęsknoty, że coś już bezpowrotnie minęło, kogoś nie ma. Uświadamiają nam brak możliwości powrotu do miejsc, ludzi. Że sytuacje z biegiem lat jawią się nam inaczej niż wtedy, kiedy je przeżywaliśmy. Nawet osoby, które kiedyś kochaliśmy, okazują się zupełnie inne, nie przykuwają już naszej uwagi. Olsztyńska realizacja Krzysztofa Rekowskiego nie jest akurat interesująca ani dobrze zagrana, poza rolą Wiktora Rubena w wykonaniu Marcina Kiszluka, ale jury doceniło choreografię Filipa Szatarskiego.
P.K. Ciężko mi ocenić krakowską realizację Agnieszki Glińskiej, odbiór nie był komfortowy. Na co dzień przedstawienie prezentowane jest na Scenie Kameralnej, w Opolu zagrano je na Dużej Scenie, co rozmyło intymną atmosferę. Nawet aktorki wspomniały w czasie pospektaklowej dyskusji, że u siebie mają widza na wyciągnięcie ręki.
S.Sz. A intymność jest kluczowa w tej historii i w tym spektaklu. Nowa opolska scena, która robi wrażenie mega, jednak mogła okazać się przeszkodą dla tego przedstawienia.
P.K. Jej wielkość przytłoczyła tę historię.
Co się nie powiodło
P.K. Zastanawiam się nad propozycjami skierowanymi do najmłodszych widzów. Trochę się gryzły z repertuarem dla dorosłych. Oczywiście, dobrym pomysłem jest, żeby na festiwalu klasyki pokazywać repertuar dla najmłodszych, ale często są to bardzo proste inscenizacje, nie chce używać określeń trywialny, infantylny albo toporny. W Opolu było na szczęście inaczej. „Zaczarowana królewna” z Teatru Wybrzeże to nie był sztampowy spektakl dla dzieci. Michał Derlatka umieścił go w konwencji szkolnego przedstawienia, co uważam za udany pomysł. Jury zresztą doceniło zespół aktorski nagrodą „za uruchomienie mechanizmu zabawy”. Zobaczyliśmy nie tylko uczniów, nauczycieli, ale też panią sprzątającą, która zna najlepiej wszystkie teksty. Zaburzenie konwencji, gdzie zwykle prym wiedzie ktoś ze szczytu drabiny społecznej, to genialny walor edukacyjny. Przecież w życiu nie istnieją sami superbohaterowie, niepozorne osoby też mogą spowodować zdrowe zamieszanie.
S.Sz. Jury określiło „Baśń o pięknej Parysadzie i ptaku Bulbulezarze” w reżyserii Jarosława Kiliana mianem „cudu w teatrze” i wyróżniło nagrodą specjalną. Mam poczucie, że to przedstawienie też dla dorosłych, którym towarzyszą dzieci. Olsztyński spektakl wypadł wspaniale, jest piękny w warstwie wizualnej i w tej nie do końca dziecięcej naiwności, że sztuka może coś w nas zmienić. Nie wiem, czy i na ile pełnoprawnie te przedstawienia powinny konkurować z resztą programu... Dlaczego jednak nie? Bardzo ważny jest wątek edukacyjny, na który wskazałeś. Młode pokolenie należy wychowywać do uczestnictwa w kulturze.
P.K. Liczyłem na więcej nagród indywidualnych dla aktorów i dla twórców, którzy niekoniecznie są pracownikami na etatach. Trudna sytuacja, w jakiej znaleźli się w czasie lockdownu, mogła skłonić jurorów do większego skupienia się na tej części artystów.
Scenografia, choreografia, muzyka
P.K. Została ze mną na dłużej ścieżka dźwiękowa ze spektaklu Jana Klaty. Chwała Nowemu Teatrowi, że na stronie spektaklu jest wypisana pełna lista utworów użytych w „Matce Joannie”. Łatwo było wszystko sobie wygooglować, pozostając na dłużej w tym świecie. Nie mogę też nie wspomnieć o wyróżnionych przez jury Nagrobkach, zespole, który zagrał w przedstawieniu Libera.
S.Sz. Oczywiście mam w pamięci nagrodzoną choreografię Aleksandra Kopańskiego do „Lalki”. To właśnie ruch nadał nowe życie prozie Bolesława Prusa. Wydawała mi się zakurzona i wręcz niemożliwa do pokazania, a za sprawą pracy tego artysty zyskała nowe życie. Choreograf dała siłę zbiorowemu aktorstwu i miała znamienny wpływ na siłę przekazu całego spektaklu.
P.K. Duża w tym zasługa też Mateusza Bieryta i Natalii Strzeleckiej, muzyków grających na żywo.
Wydarzenia towarzyszące
S.Sz. Bardzo dużo osób zostawało na rozmowach z twórcami i brało w nich czynny udział. Słuchali i na pewno przepracowywali to, co zobaczyli. Z imprez towarzyszących bardzo zaskoczył mnie koncert aktorki, która występuje pod pseudonimem Ofelia.
P.K. Dużym zaskoczeniem na plus było silent disco w pierwszy festiwalowy wieczór. Pomysł trafiony w dziesiątkę! Zmienia obraz teatru zwykle kojarzonego z miejscem, do którego trzeba przyjść odświętnie ubranym. A to wydarzenie pokazało, że młodzi ludzie mają tu okazję spotkać się i znaleźć dobrą zabawę. Teatr był wypełniony nimi. Idealne połączenie wydarzenia kulturalnego, edukacyjnego i towarzyskiego.
S.Sz. Przestrzeń teatru w Opolu po rebrandingu bardzo sprzyja takim wydarzeniom. Budynek jest po prostu piękny.
P.K. To co mnie uderzyło, to fakt, że widownia nie była wypełniona jedynie dorosłymi. Chylę czoła przed dyrektorem Norbertem Rakowskim i całą obsługą Kochanowskiego, że udało im się stworzyć wydarzenie dla wszystkich grup wiekowych, szczególnie dla tych młodszych.
S.Sz. To także dzięki ich obecności ta klasyka nabiera nowego życia.
45. Opolskie Konfrontacje Teatralne „Klasyka Żywa”, 9-26 września 2021
Paweł Kluszczyński – rzemieślnik kultury, z wykształcenia technolog chemik, z pasji autor recenzji, felietonów, dramatów, poezji, bajek, bloga ijestemspelniony.pl; zawodowo od zawsze związany z teatrem, finalista VII Edycji Konkursu im. Andrzeja Żurowskiego dla młodych krytyków teatralnych.
Sławomir Szczurek – mieszka w Katowicach, z wykształcenia filolog polski, wielki miłośnik teatru.