Jako scenograf Margaret nie marnowała niczego, a przede wszystkim potrafiła stworzyć „coś z niczego”, nawet z przysłowiowej wody po ugotowanych kartoflach.
Hasło to pochodziło z opowieści Małgosi z okresu jej dzieciństwa w krakowskim mieszkaniu przy Grottgera, w którym – przy rodzinie – rezydowała Ciocia Gienia. To jej właśnie zawdzięczaliśmy pewne bardzo użyteczne narzędzie, element wspólnego kodu artystycznego, jakim porozumiewaliśmy się z w pracy nad kolejnymi spektaklami. Najbardziej posłużyło nam ono przy inscenizacji „Króla Edypa” Sofoklesa. Chodzi o hasło: „woda od kartofli”.
Kiedy Ciocia Gienia gotowała kartofle na obiad, nie wylewała (nie marnowała) wody, która zostawała po ich ugotowaniu – natychmiast gotowała na niej jakąś zupę. Ta praktyka posłużyła Małgosi w przygotowaniu dekoracji do „Edypa” realizowanego na scenie gorzowskiego Teatru im. Juliusza Osterwy (premiera 25.09.2004 r., z gościnnym udziałem Grzegorza Emanuela).
Nasz zamysł inscenizacyjny był, można powiedzieć, „operowy”. Chcieliśmy zawładnąć „lekturową” widownią rozmachem inscenizacyjnym, zaczarować ich oczy: bogata dekoracja, światła, dymy, niezwykłe kostiumy; a przecież pieniędzy w teatrze na to (jak wszędzie i zawsze) oczywiście nie było. Nie zrażało to Pani Profesor, czyli Małgosi. „Waldeczku, będzie na scenie złota metalowa siatka, będzie kapało złotem! – Ale Małgosiu, jak to!... wiesz, przecież, że nie ma… – Nic się nie martw, kupimy ogrodową siatkę”.
Powieka nie drgnęła także kierownikowi technicznemu, Panu Piotrowi Steblinowi-Kamińskiemu, zapatrzonemu w talent Małgosi – kupił kilka bel plastikowej ogrodowej siatki, wiele, wiele razy tańszej, niż ta metalowa. „Siatkę pryśnie się na złoto” – powiedziała Pani Profesor. Do tego celu miało posłużyć „prószenie” złotą farbą, tzw. sprayem. I tu dał o sobie znać duch Cioci Gieni. Każdy, kto kiedyś malował ogrodową siatkę wie, że siatka to przede wszystkim dziurki i proporcjonalna jest do tych dziurek utrata farby, szczególnie, kiedy „prószymy” ze sprayu. No, tak, ale od czego miała Maestra Treutler kartoflane doświadczenie Cioci Gieni z ulicy Grottgera w Krakowie?
Pani Profesor zarządziła, żeby pod przygotowaną do malowania siatkę, leżącą na teatralnym podwórku, podłożyć czarną ogrodową folię – równie tanią, jak sama siatka. Rozpylana „z dezodorantu” złota farba nie szła w ten sposób na marne (ku niewątpliwe uciesze Cioci Gieni), ale zatrzymała się na czarnej folii – w postaci fantastycznych esów-floresów.
Mówiąc krótko: efekt sceniczny rozpiętej w świetle reflektorów złotej (dającej teraz efekt metalowej) siatki i wyglądających spod siatki udrapowanych złotych gobelinów powstałych z esó-floresów – jako horyzont i chmury na niebie – plus boskie kostiumy Maestry Treutler (także zrobione z teatralnego „niczego”), zapierały dech w piersiach i… podważały opinię, że teatry w Polsce nie mają pieniędzy.
 
 
      