Logo
Magazyn

Franciszek Brodniewicz – ostatni z wielkich amantów. Wspomnienie w rocznicę śmierci

17.08.2025, 16:35 Wersja do druku

W 81. rocznicę śmierci Franciszka Brodniewicza – aktora, który pozostał wierny sztuce i sumieniu – wspomnienie jego życia i legendy – pisze Wiesław Kowalski w Teatrze dla Wszystkich.

Inne aktualności

81 lat ciszy

Siedemnasty dzień sierpnia to data, która – w cieniu dramatycznych wspomnień powstańczej Warszawy – niesie ze sobą także inne, głębokie poruszenie dla każdego miłośnika polskiego teatru i kina przedwojennego. Tego dnia, osiemdziesiąt jeden lat temu, w jednej z warszawskich kamienic przy ulicy Złotej 73 zmarł Franciszek Brodniewicz – aktor o twarzy klasycznego tragika i sercu wiernym polskiej scenie. Nie zginął z bronią w ręku, ale zmarł jak wielu jego rówieśników tamtego czasu – samotnie, wśród ruin, z przytłaczającą świadomością końca świata, jaki znał. Był ofiarą nie tylko wojny, lecz także własnej szlachetności – odmówił współpracy z okupantem, a serce nie wytrzymało napięcia, które niósł każdy dzień w ogarniętej powstaniem Warszawie.

Z teatru do filmu – droga na ekran legendy

Franciszek Brodniewicz był aktorem paradoksalnym. Mimo że przez dekady stał na deskach najważniejszych scen teatralnych kraju – od Poznania, przez Lwów, aż po Warszawę – to właśnie kino przyniosło mu sławę. Sławę, jakiej nie zaznał żaden z jego teatralnych partnerów. Ekran był dla niego jak lustro antycznego herosa – odbijał nie tylko urodę i głos, ale także godność, stateczność i pewien rodzaj melancholijnej czułości, która poruszała zwłaszcza żeńską część widowni. Jadwiga Smosarska – ikona kina tamtych lat – mówiła o nim: „Ma to wszystko, czego przeważnie naszym amantom brak: męskość, wzrost i postawa. Do tego głos ciepły i dźwięczny.” Nie sposób się nie zgodzić. Brodniewicz był jak monument postawiony u progu nowoczesności, łącząc stare z nowym, klasykę z ekranową lekkością.

Ekranowy ideał męskości

Jego ekranowy wizerunek – pamiętany z takich filmów jak TrędowataWierna rzeka czy Doktór Murek – był starannie budowany. Ale to, co czyniło go wielkim, to nie tylko fizyczna prezencja czy szlachetny tembr głosu. To była wewnętrzna prawda – ta trudna do zdefiniowania cecha, którą posiadają tylko najwięksi aktorzy. W każdej roli Brodniewicz zdawał się mówić publiczności: „Można cierpieć z godnością.” Był – wbrew dominującym wzorcom ówczesnych amantów – bardziej ojcem niż kochankiem, bardziej opiekunem niż zdobywcą. W epoce rozedrganej emocjonalnie, pełnej melodramatycznych gestów, jego spokój był czymś na wskroś rewolucyjnym.

Milcząca odwaga

Ale to właśnie człowiek, nie ikona, czyni go dziś postacią tak poruszającą. W czasach okupacji niemieckiej – gdy wielu artystów ulegało presji, głodowi i lękowi – Brodniewicz odmówił grania w filmach propagandowych. Odrzucił propozycję zagrania w Heimkehr, niemieckiej produkcji oczerniającej Polaków. Wolał występować w kameralnych teatrzykach i pracować jako kelner, niż splamić się zdradą etosu artysty i obywatela. Dziś wiemy, że w swoim mieszkaniu ukrywał Rachelę Adler – Żydówkę, która dzięki niemu przeżyła. To nie był akt bohaterski z pierwszych stron gazet. To był cichy, codzienny heroizm – najtrudniejszy do uniesienia.

Śmierć bez fanfar – życie z godnością

Jego śmierć – choć cicha i „niewidowiskowa” – nosi w sobie ciężar symbolu. Bomba, która wybuchła na podwórzu kamienicy, nie zabiła go bezpośrednio, ale stała się ostatecznym ciosem dla jego nadwyrężonego serca. Można powiedzieć: zmarł nie od wojny, ale z powodu jej brzemienia. Zmarł w godności, w swoim domu, w kraju, który kochał – choćby w ruinach.

Wartości, które nie przemijają

Dziś, odwiedzając jego grób na cmentarzu Bródnowskim, warto nie tylko zapalić znicz, ale i zatrzymać się na moment refleksji. Franciszek Brodniewicz był nie tylko aktorem. Był ucieleśnieniem całej epoki – tej zaginionej Polski, która w teatrze i filmie szukała nie tylko rozrywki, ale i nadziei. W świecie coraz bardziej zdominowanym przez powierzchowność i chwilowość, jego postać przypomina o wartościach, które nie przemijają.

I choć jego głos dawno już ucichł, a filmy pokrył kurz czasu, Brodniewicz nadal mówi do nas. Szeptem sumienia, barwą dawnej elegancji, echem sceny, na której nie gra się dla sławy, lecz dla prawdy.

Źródło:

Teatr dla Wszystkich

Link do źródła

Autor:

Wiesław Kowalski

Data publikacji oryginału:

17.08.2025

Sprawdź także