Logo
Magazyn

Jerzy Jurandot – pamięć o mistrzu lekkiego pióra i ciężkiej historii

16.08.2025, 16:38 Wersja do druku

W rocznicę śmierci Jerzego Jurandota przypominamy postać twórcy, który ocalił sens teatru nawet w najmroczniejszych czasach – pisze Wiesław Kowalski w Teatrze dla Wszystkich.

Inne aktualności

W polskim teatrze XX wieku nie brakowało wyrazistych osobowości, ale Jerzy Jurandot był kimś więcej niż tylko utalentowanym autorem. Był świadkiem i uczestnikiem historii, której okrucieństwo nie zdusiło jego poczucia humoru ani zamiłowania do sceny. Dziś, w kolejną rocznicę jego śmierci, warto przypomnieć postać, która – choć przez dekady obecna w życiu kulturalnym Polski – zdaje się zbyt rzadko wracać na należne jej miejsce w panteonie teatru.

Urodzony w 1911 roku w Warszawie jako Jerzy Glejgewicht, od najmłodszych lat lawirował między światem nauki a literaturą. Studiował matematykę i chemię, ale prawdziwą jego pasją była satyra – błyskotliwa, cięta, a jednocześnie podszyta empatią i głębokim zrozumieniem ludzkiej natury. Debiutował w wieku 18 lat i bardzo szybko trafił na sceny najmodniejszych teatrzyków literackich Warszawy lat 30. – „Cyrulika Warszawskiego”, „Małego Qui Pro Quo”, „Morskiego Oka”. Współtworzył klimat międzywojennej kabaretowej Warszawy, pełnej elegancji, subtelnego dowcipu i artystycznego fermentu.

Ale historia nie oszczędziła tego subtelnego ironisty. W czasie wojny, wraz z żoną – równie znaną Stefanią Grodzieńską – trafił do warszawskiego getta. Tam, wśród wszechobecnej śmierci i rozpaczliwej codzienności, stworzył jedyny w swoim rodzaju teatr – najpierw Melody Palace, a potem Femina. Teatr w getcie – brzmi jak oksymoron, a jednak był prawdziwy. Dawał uwięzionym namiastkę normalności, przestrzeń dla oddechu, chwilowego zapomnienia. Jurandot, pisząc i wystawiając spektakle w miejscu tak nieludzkim, pokazał czym może być prawdziwa rola sztuki: ocaleniem człowieczeństwa.

Po wojnie, mimo traumy i zgliszcz, wrócił do pisania, tworzenia, budowania. W Lublinie odbudowywał struktury Polskiego Radia, w Łodzi zakładał Teatr „Syrena” – scenę, która wkrótce przeniosła się do Warszawy i do dziś nosi jego ślady. W czasach PRL był aktywny, choć nie zawsze widoczny – bo Jurandot nie pchał się na afisz, nie szukał łatwego poklasku. Jego teksty ukazywały się w „Szpilkach”, trafiały na estrady i sceny, ale ich wartość polegała nie na głośnych tytułach, lecz na precyzji języka, błyskotliwości obserwacji i – co najważniejsze – humanizmie.

Teatr Jurandota był zawsze „blisko człowieka”. Niezależnie, czy pisał scenariusze kabaretowe, czy dialogi filmowe, czy też prowadził instytucje kultury – zawsze był wierny idei teatru jako miejsca dialogu, śmiechu i refleksji. Jego spuścizna literacka i teatralna wciąż czeka na pełne odkrycie – zarówno przez badaczy, jak i przez reżyserów, którzy mogliby sięgnąć po jego teksty i dać im nowe życie na współczesnej scenie.

W czasach, gdy słowo traci na znaczeniu, a ironia coraz częściej staje się bronią, a nie narzędziem analizy – warto wracać do Jurandota. Do jego języka, w którym cięty dowcip sąsiadował z liryzmem. Do jego biografii, która przypomina, że teatr nie zawsze bywa ucieczką od rzeczywistości – czasem staje się jej ostatnią linią obrony.

W rocznicę jego śmierci – pamiętajmy. Bo Jerzy Jurandot to nie tylko przeszłość polskiego teatru. To jego sumienie.

Źródło:

Teatr dla Wszystkich

Link do źródła

Autor:

Wiesław Kowalski

Data publikacji oryginału:

16.08.2025

Sprawdź także