O „Kiedy stopnieje śnieg” Katarzyny Minkowskiej i Tomasza Walesiaka w reż. Katarzyny Minkowskiej w TR Warszawa pisze Przemysław Skrzydelski w swoim cyklu PRZEŻYTE/ZAPISANE.
Mniej więcej po trzydziestu minutach przyglądania się najnowszej produkcji TR Warszawa pojawiło się u mnie pierwsze skojarzenie albo po prostu podstawowy wniosek, oczywiście zupełnie subiektywny. Ale to jeden z tych, od których potem już trudno się uwolnić, i to one nierzadko ustawiają nam generalną ocenę przedstawienia. Tak bywa, trudno to uzasadniać, co nie znaczy, że szczegóły czy konteksty niczego nie zmieniają. Zmieniają, i to sporo. I coś takiego mam z „Kiedy stopnieje śnieg” w reżyserii Katarzyny Minkowskiej.
Inne aktualności
- Zabrze. Muzeum Górnictwa Węglowego przygotowuje performance „Symfonia Kopalni” 02.11.2024 20:41
- Kraków. W krakowskich kościołach trwają Zaduszki Organowe 02.11.2024 20:29
- Ukraina. Grzegorz Jarzyna wystawi sztukę w Kijowie 02.11.2024 12:34
- Poznań. Teatr Wielki wystawi pierwszą operową inscenizację „Ślubu” Gombrowicza 02.11.2024 12:07
- Warszawa. Premiera „Rasputina” w reż. Michała Walczaka w Teatrze Rampa 02.11.2024 10:58
- Warszawa. MKiDN podało terminy naborów do kolejnych Programów Ministra 02.11.2024 09:33
- Warszawa. Szefowa MKiDN o ustawie o zabezp. socjalnym artystów: będzie nas to kosztować ok. 350 mln zł 31.10.2024 20:58
- Niemcy. Joanna Lewicka reżyseruje „Raj niekochanych“ Roberta Menasse 31.10.2024 20:52
- Kraj. Odeszli w minionych 12 miesiącach 31.10.2024 20:00
- Kraj. „Wiara nadzieja miłość” – premiera Teatru Telewizji w reżyserii Agnieszki Glińskiej – 4 listopada 31.10.2024 15:11
- Gdańsk. Premiera „Hate Haus" Cór Kultury w Teatrze Szekspirowskim 31.10.2024 15:09
- Warszawa. Ciało/Umysł: Śmiech, taniec i refleksja – podsumowanie 23. edycji festiwalu 31.10.2024 14:11
- Białystok. Listopad w Operze i Filharmonii Podlaskiej 31.10.2024 13:34
- Warszawa. MKiDN: 71 uczniów ze szkół artystycznych otrzymało stypendia ministra kultury 31.10.2024 13:24
Z tym że to pierwsze wrażenie dotyczy bardziej kontekstu niż samej oceny. Otóż byłbym szczęśliwy, gdyby realizacja TR-u powstała wcześniej i posłużyła jako swego rodzaju prequel albo punkt wyjścia do spektaklu Minkowskiej, którym ponad rok temu zachwycaliśmy się w cyklu naszych rozmów z Jakubem Morozem – „Mój rok relaksu i odpoczynku” ze stołecznego Teatru Dramatycznego według powieści Ottessy Moshfegh okazał się wówczas jednym z wydarzeń sezonu. Z kolei tragiczna sytuacja, z którą muszą się zmierzyć czwórka rodzeństwa oraz ich rodzice i krewni w „Kiedy stopnieje…”, mogłaby stanowić tło dla traumy narratorki „Mojego roku…”, która przez trzy i pół godziny praktycznie nie schodzi ze sceny i na chłodno, bez grama wstydu, zwierza się nam z motywów uzależnienia od ton antydepresantów. Oczywiście postać grana przez Izabellę Dudziak miała swoje powody, by wobec najbliższych nabrać totalnego zobojętnienia, a codzienność zamienić w absurd siedzenia na kanapie i niekończących się logorei, ale gdyby dorzucić jej ten koszmar familijnego kłamstwa, w którym tkwią bohaterowie z TR-u, to byłaby już dawka nieszczęścia nie do zniesienia. Na własny użytek tworzę sobie zatem scenariusz takiej dylogii Minkowskiej, która bilansując problem współczesnej rodziny, znokautowałaby widza raz na zawsze. I nieważne, że Moshfegh pisała o USA, a „Kiedy stopnieje…” to narracja arcypolska, bo przecież siła przedstawienia z Dramatycznego zasadzała się na tym, że wraz z odsłonami biografii narratorki orientowaliśmy się, że to, co kiedyś zdawało się nam amerykańskim stylem życia (psychoterapia w randze religii), dziś przeistacza się w nadwiślańską modę, a jeśli tak, to znaczy, że wyjątkowo groteskową. No ale skoro „Mój rok…” obejrzeliśmy rok temu, zaś „Kiedy stopnieje…” dopiero teraz, to dostajemy nieudaną dylogię z ważnym tematem wiodącym. A przecież chciałoby się, żeby ten następny tytuł od Minkowskiej był jeszcze lepszy, jeszcze precyzyjniej niż jego poprzednik zrobiony.
Tymczasem na scenie przy Marszałkowskiej zobaczyłem spektakl, którego konstrukcja przypomina piosenkę pozbawioną refrenu. Niby wszystko zaczyna się ciekawie (choć to bardziej zbiór dźwięków niż wyczuwalna melodia), dłuższy wstęp daje się jakoś wybaczyć, a nawet i te chwile, gdy wiadomo, że to raczej igranie z ciszą i szukanie tonacji, jednak później wychodzi na jaw wysilona improwizacja. No i rzecz dobiega końca, zanim na dobre się zaczęła.
Więc co się właściwie stało? Nie można było tego rozegrać, stawiając na psychologię, kontrapunkty? Czy ciasna przestrzeń salki TR-u nie daje zazwyczaj szansy na kumulację emocji, jak w psychodramie przystało? Jednak tutaj pojawia się kolejne pytanie: czy Katarzyna Minkowska wraz z dramaturgiem Tomaszem Walesiakiem mieli gotowy skrypt z dialogami, czy też lwia część z nich rodziła się w trakcie prób, a każdy z zespołu mógł dodać coś od siebie. Jako widz obstawiam tę drugą opcję. Za dużo jest tego reagowania na siebie półironicznymi kwestiami, a później sprawdzania, w którą stronę mogą one prowadzić. I znowu – w „Moim roku…” było odwrotnie, ale to dlatego, że decydowała literatura i tymi setkami wypowiadanych przez Izabellę Dudziak zdań nie dało się znudzić. W TR-ze ta przyciągająca swoim autentyzmem aktorka jest tylko jedną z wielu postaci, które muszą opowiedzieć rodzinny koszmar, i nie przychodzi jej to łatwo, choć z pewnością radzi sobie najlepiej ze wszystkich. A dramaturgicznie ta historia również jest trudna, i nie rozumiem, po co Minkowska i Walesiak z uporem godnym lepszej sprawy jeszcze ją sobie utrudniają. Jeśli już na scenie dochodzi do spotkania bliskich sobie osób i wiadomo, że każdy z każdym będzie miał coś do załatwienia – a reżyserka bardzo stara się podkręcać atmosferę tak, że myślimy, iż jesteśmy tuż-tuż i zaraz nastąpi kilka eksplozji niczym w „Uroczystości” Grzegorza Jarzyny, majstersztyku, który, jak zakładam, młoda twórczyni mogła w TR-ze zdążyć obejrzeć – to warto pokazać właśnie to, co każdy skrywa wobec siebie i tego drugiego; mylić tropy, podawać w wątpliwość to, co wydaje się jasne, dać do rozgryzienia parę zagadek.
Minkowska i Walesiak postępują inaczej, w ich scenariuszu nie ma konsekwencji, jest obietnica, lecz nie ma jej spełnienia. Problemy są wyłącznie sygnalizowane. Dowiadujemy się o jakimś fatum z przeszłości, o samobójstwach, które można tłumaczyć przechodzącym z pokolenia na pokolenie feralnym genem, o ojcu, który nie za bardzo był ojcem, matce zapędzonej do roli kucharki i dzieciach, które ratują się tabletkami, bo dzisiaj cywilizacja to tabletka (co wypada uznać za hasło teatralnego wieczoru, podobnie jak w „Moim roku”…). Naturalnie do żadnego porozumienia przy stole dojść nie może, konflikty zaszły za daleko, ale też od samego początku wszyscy mają tego świadomość, a ich wspólny obiad to przykry obowiązek, do odbębnienia i zapomnienia. I zapewne tak to wygląda w większości polskich rodzin. Jednak czy to mocna diagnoza? Co się stało z ekipą TR-u, że każdy przyjmuje tu wygodną taktykę, która sprowadza się do powtarzania tego, co umie najlepiej. Wobec tego Mirosław Zbrojewicz jest raczej Mirosławem Zbrojewiczem, a Maria Maj raczej Marią Maj. I z jakiej racji tak świetna aktorka jak Aleksandra Popławska dostała do wypowiedzenia raptem kilka zdań, za to przez większość czasu szuka swojego miejsca na scenie? Widzimy tylko, że niezwykle cierpi, co do tego nie ma złudzeń. Nie zadziałał także pomysł, by Justynie Wasilewskiej jako krewnej rodzeństwa dopisać rolę obserwatorki-dokumentalistki, która intymność bliskich przeniosłaby na taśmę filmową, lecz zastanawia się, czy to etyczne. Ten bergmanowski wątek pojawia się niepotrzebnie, z jednej strony usprawiedliwiając użycie ekranów i kamer, które w prologu i epilogu relacjonują akcję poza sceną, z drugiej – ostatecznie niczego nie wnosząc. Poza tym ile już razy w teatrze sprawdzaliśmy takie konwencje? Z samego TR-u pamiętam „Wiarołomnych” w interpretacji Artura Urbańskiego.
Czepiam się, uskarżam na nudę, choć jednej rzeczy Katarzynie Minkowskiej zazdroszczę. I to właśnie jest ten kontekst, który potrafi sporo zmienić. Bo ta reżyserka robi teatr dla młodych, mówi ich językiem. Nadto komunikowanie się nim sprawia jej przyjemność, której po prostu nie można nie mieć, robiąc swój szósty pełnoprawny spektakl. To spontaniczne, więc od razu budzi moją ciekawość. W końcu intencje są ważne.
Ocena: 3+/6
„Kiedy stopnieje śnieg”
reż. Katarzyna Minkowska
dramaturgia: Tomasz Walesiak
scenariusz: Katarzyna Minkowska, Tomasz Walesiak
scenografia: Katarzyna Minkowska, Łukasz Mleczak
kostiumy: Jola Łobacz
muzyka: Wojciech Frycz
choreografia: Krystyna Lama Szydłowska
wideo: Agata Rucińska
reżyseria światła: Paulina Góral
TR Warszawa
premiera: 9 lutego 2024 r.
Poprzednie teksty Skrzydelskiego z cyklu „Przyżyte/zapisane”:
„Zawsze w stronę śmierci” – „Wyzwolenie”, reż. Jan Klata, Teatr Wybrzeże
„Przejęcie władzy” – „Władca much”, reż. Piotr Ratajczak, Och-Teatr
„Grunt pod nogami” – „Opowieści Lasku Wiedeńskiego”, reż. Małgorzata Bogajewska, Teatr Narodowy
„Książę jest bardzo zmęczony” – „Śmierć komiwojażera”, reż. Remigiusz Brzyk, Teatr Nowy w Łodzi
„Nie możesz być wszystkim” – „Lot nad kukułczym gniazdem”, reż. Maja Kleczewska, Teatr Nowy w Poznaniu
„Dziwna wojna” – „Matka i dziecko”, reż. Adam Sajnuk, Teatr WARSawy
„Tak zrodził się chaos” – „Państwo/Der Staat”, reż. Jan Klata, Teatr Słowackiego w Krakowie