EN

23.10.2023, 07:19 Wersja do druku

Zawsze w stronę śmierci

O „Wyzwoleniu” Stanisława Wyspiańskiego w reż. Jana Klaty w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku pisze Przemysław Skrzydelski w swoim cyklu PRZEŻYTE/ZAPISANE. 

Właściwie w ogóle się Janowi Klacie nie dziwię. Po co miałby wystawiać „Wyzwolenie” w sobotni przedwyborczy wieczór z intencją rozprawienia się z władzą, której nienawidził. Już dzień później wszystko stało się jasne, a ryzyko błędu prognozy było poważne. Na tyle poważne, że reżyser nie mógł postąpić inaczej, jak odrzucić teatr polityczny par excellence. Bo Klata to zręczny gracz, zawsze nim był. Tylko złośliwiec znając felietony Klaty dla „Tygodnika Powszechnego” czy czytając z nim wywiady, nie przyznałby, że ma do czynienia z inteligentnym obserwatorem nie tylko polskiej rzeczywistości. A kto pamięta te czasy, gdy Klata w swoich komentarzach, a nierzadko w ich unikaniu, starannie udawał symetrystę w dzisiejszym tego modnego słowa znaczeniu? Dokładnie w takiej roli zdecydował się wystąpić jakieś sześć, siedem lat temu, kiedy zorientował się, że na drugą dyrektorską kadencję w Starym Teatrze będzie mieć nikłe szanse. Próba pobłażliwości wobec polityki PiS-u, próba prowadzenia asekuranckiej gry, na niewiele się jednak zdała i Klata już wkrótce został z placu Szczepańskiego w nieładny sposób wyproszony. Bardzo nieładny. I też nie potrafię nie przyznać, że to, co później z winy Ministerstwa Kultury stało się ze Starym, okazało się tragiczniejsze w skutkach niż cztery lata rządów Klaty.

Przypominam w skrócie tamte wydarzenia dla zarysowania politycznego kontekstu zmagań Klaty z Wyspiańskim. „Wesele” pokazane na krakowskiej scenie w maju 2017 roku, bodaj trzy dni po ogłoszeniu wyniku kuriozalnego konkursu, niektórzy okrzyknęli najlepszym przedstawieniem tego reżysera. Pamiętam, że sam obejrzałem je kilka tygodni po premierowym secie właśnie po to, by nie ulegać emocjom. I doceniłem przede wszystkim wysiłek zespołu Starego, lecz także to, że Klata o wiele lepiej, niż bywało wcześniej, poradził sobie z przełożeniem języka dramatu na współczesny publicystyczny dyskurs. Poza tym w tamtym „Weselu” wyczuwało się gniew rebelianta, który odchodząc, chce jeszcze narobić hałasu. Można zatem powiedzieć, że kilka spraw dla teatru Klaty wtedy szczęśliwie się zbiegło, i niektóre sceny ze spektaklu jakoś łatwo dają się wyłowić z pamięci, jednak nie z racji ich bezczelności (ta była typowa raczej dla dużo wcześniejszego etapu kariery reżysera), ale dzięki temu, że za wszelką cenę próbowały dialogować z polską symboliką oraz tradycją wystawiania arcydramatu czwartego wieszcza.

fot. Rafał Skwarek/mat. teatru

Dziś w obliczu „Wyzwolenia” Klata sam dla siebie przeprowadził coś w rodzaju operacji radykalnego ograniczenia publicystyki. Odrzucił też plakatowość przekazu, co podpowiada, że nie neguje żadnej z idei głoszonych w dramacie; wydaje się też, że żadnej na siłę nie wyśmiewa i po prostu tym razem nie chce mu się uczestniczyć w sporze o to, kto mądrzej walczy o polskość. Powód pierwszy postawy Klaty jest oczywisty: wspomniana data premiery, która mogła być pułapką, a reżyser ma już dosyć łatki zadymiarza, zwłaszcza że realizuje Wyspiańskiego na ponowne otwarcie dużej sceny Teatru Wybrzeże. A powód drugi wynika chyba z trudności, które napotkał Klata w konfrontacji z „Wyzwoleniem”, zresztą trudności, które są w pełni zrozumiałe. No bo jak wyjść z tego przeklętego palimpsestu znaczeń. Jak zbudować w miarę skuteczny komunikat na bazie tekstu, z którego fragmentów można pisać hasła na każdą polityczną okazję. Jak rozpracować paradoksy słów choćby Konrada, w których aż roi się od zaprzeczeń i dwuznaczności, tak że aż – przepraszam za brawurę licealisty przeciwstawiającego się swojemu poloniście – mniej więcej w dwóch trzecich dzieła nawet pilny czytelnik ma ochotę rzucić książką o ścianę i przysiąc, że już nigdy nie będzie się katował nieznośną polifonią udającą dramat. A mówimy wyłącznie o problemach z Konradem. Geniusza czy Maski zostawmy na boku.

fot. Rafał Skwarek/mat. teatru

Zatem Klata obrał najprostszą z możliwych dróg: na skróty. Pociął dramat, wyciągnął z niego esencję, skupił się na kanonicznych dialogach. I ja Klatę naprawdę rozumiem, bo nie trawię „Wyzwolenia” tak jak ten uczeń dręczony kanonem lektur. Nawet z tą zawartą w tekście atrakcyjną formułą teatru w teatrze, która pomaga sporo Wyspiańskiemu wybaczyć. Rozumiem Klatę – to jednak nie znaczy, że przyjmuję to, co Klata dał nam do myślenia.

W zasadzie gdzie jesteśmy? Ta skąpana w popielatych odcieniach i przygnębiającym świetle, ogromna sterylna przestrzeń może udawać wszystko, zatem i natychmiast budzi ciekawość. To repozytorium narodowych wyobrażeń, które za chwilę opanują scenę? Niech będzie, tym bardziej że proporcje i perspektywa tej przestrzeni, dopracowane przez Mirka Kaczmarka, robią wrażenie. Bliżej temu „Wyzwoleniu” do mrocznej mszy, odprawianej na zgliszczach martwych, bo w każdym wydaniu niebezpiecznych, idei. Jej uczestnikami są wszyscy: Konrad, Muza, Maski, Geniusz, Prezes i inni, uwięzieni w zbiorowości, która albo przychodzi do nas jako widma, albo odradza się przed nami na nowo, by jeszcze raz, niczym w regularnym cyklu, wypowiedzieć swoje zaklęte prawdy i znów zniknąć. A więc to przezroczysta, marna społeczność, a nie postaci czy role przejęte z imaginarium Wyspiańskiego. Bodaj dwadzieścia jeden osobliwości na scenie i każda z nich niemal dokładnie taka sama. Przypominają po trosze upiory, po trosze fantomy albo humanoidalne stwory, których koślawe ruchy są podobne do pierwszych kroków dzieci uczących się chodzić. Jeśli to zjawy wieków minionych wcielające się w kolejne pokolenia Polaków, to może w ten widowiskowy sposób Klata bada koncepcję palingenezy, do której Wyspiański się odwoływał. Kłopot w tym, że skoro ma to być gromada niemal tożsamych i dopiero nabierających świadomości bytów, dla których raz przewodnikiem w polskości będzie Konrad, a raz ktoś inny, i skoro odrębność postaci traci na znaczeniu i liczy się tylko wzajemne przerzucanie odezwami, to warto dać sobie spokój z mówieniem o mierzeniu się z dramaturgią. Nie wiem, jak reżyser postrzega swój pomysł, ale myślę, że poziom ogólności jest tu wręcz gigantyczny. Dramat poetycki z całą jego polską symboliką (zgoda, że nawet jak na Wyspiańskiego przesadną) niezbyt Klatę zajmuje. Podobno Konradów obserwujemy w spektaklu pięciu, ale dlaczego akurat tylu? Tak, przyjmuję, że Konrad rozmawia z samym sobą, więc Maski to rozliczne wersje Konradowego sumienia, a zatem to jedna wielka gonitwa myśli, jednak nie może być też tak, że już po kilku minutach aż chce się krzyknąć: kto jest tu kim? I dlaczego Muza nosi jednoznaczne oblicze kościotrupa? Upraszczając, warto podsumować: można wystawić „Wyzwolenie” i na Marsie, tylko po co.

Ale pewnej istotnej umiejętności Klacie nie odbiorę. Jest konsekwentny. Trzyma swój seans w ryzach, celebruje powolnie następujące po sobie sekwencje, pozwala aktorom się wygadać, a ci – i to najważniejszy wniosek z tej inscenizacji – mówią Wyspiańskim tak, że wypada zamknąć oczy i śledzić sensy „Wyzwolenia” po swojemu, przynajmniej te, które pozostały. Postawiłbym nawet tezę, że aktorzy wypowiadają ten dramat o niebo lepiej, niż reżyser jest w stanie go zrealizować. Wystarczy się wsłuchać w rozbudowaną scenę z Maskami, w której wszyscy zapętlają się w dialogu jakże przypominającym nasze dzisiejsze spory. W tym samym czasie na ekranie w prospekcie oglądamy rozmazane czarno-białe zdjęcia ze Stoczni Gdańskiej, choć może tylko ja odniosłem wrażenie, że to portowe żurawie. Wcześniej widzimy najczęściej animacje przypominające teledyski grupy Kraftwerk. W każdym razie kawałki rozbitego szkła powtykane na dziwne drewniane schowki, z których wyłaniają się Maski, to już na pewno nawiązanie do muru na polsko-białoruskiej granicy. Dla Klaty każda idea wykuta w narodowych debatach kończy się tak samo: rozczarowaniem, zaprzeczeniem i śmiercią. Tak nieodmiennie prezentuje się tragiczny wymiar polskiego losu. I dlatego Konrad-kaskader w ostatniej scenie płonie jak pochodnia. Nie sprostał ideom albo nie chciał się pogodzić z tym, że są one dobre jedynie w teatrze. Efektowne, ale u Klaty i tak wszystko jest efektowne.

 

Ocena: 3 / 6

fot. proj. Szymon Szymankiewicz

Stanisław Wyspiański

„Wyzwolenie”

reżyseria: Jan Klata

scenografia, kostiumy, światło: Mirek Kaczmarek

Teatr Wybrzeże (Duża scena)

premiera: 14 października 2023 r.

Źródło:

Materiał własny