EN

19.02.2021, 16:35 Wersja do druku

Z fotela Łukasza Maciejewskiego: Barbara Wrzesińska

I dlatego kiedy zobaczyłem po wielu latach panią Barbarę w „Listach do M 4”, byłem tym zdziwiony. I zachwycony. Nie tylko ja - pisze Łukasz Maciejewski w AICT Polska.

Inne aktualności

„Listy do M. 4” to nie jest pozycja, którą chciałbym bronić albo chwalić. Szczerze? Jest mi wszystko jedno. Produkt niekonieczny, chociaż może komuś to się jednak podoba.

A jednak piszę o „Listach do M. 4”, z pewnym, niewielkim co prawda, wzruszeniem, ponieważ pojawiła się w tym filmie nieoczekiwanie Barbara Wrzesińska, w całkiem dużej, a na pewno szlachetnie zagranej roli starszej pani, opiekującej się mężem (Stanisław Brudny). I był tam zalążek dramatu i niesentymentalnej czułości, który oczywiście jak to w takich produkcjach nie wybrzmiał należycie, w każdym razie został zarysowany.

Barbara Wrzesińska. To jednak najważniejsze. Że właśnie ona, że znowu, że jest, gra. I że Piotr Bartuszek, reżyser castingu, o Barbarze Wrzesińskiej sobie i nam przypomniał. Może po to tylko było warto ten film nakręcić?

Są aktorzy, którzy przemawiają do nas właściwościami charakterologicznymi, prywatnymi cechami, które z czasem stają się zbiorowym obrazem, zwłaszcza jeżeli aktorzy ci zyskują dużą popularność.

Nie wiem jaki charakter ma pani Barbara Wrzesińska – nie znamy się prywatnie, nigdy nie rozmawialiśmy, ale przecież nie muszę tego wiedzieć, to nie jest najważniejsze. Dobrze znam panią Wrzesińską, wszyscy ją znamy. No, prawie wszyscy. Panna Basieńka z „Kabaretu Olgi Lipińskiej”. Zdaje się, że to Olga Lipińska, w którymś z wywiadów, powiedziała, że zaangażowała Wrzesińską, ponieważ, podobnie jak bohaterka „Kabareciku”, była naiwna w najlepszym tego słowa znaczeniu. Nie wierzyła nigdy, że świat może być zły, może ukłuć. I dlatego wolała się śmiać.

Ten trzpiot z telewizyjnej serii był z jakiegoś innego rozdania, nie z kartek na mięso, nie z polonezów Caro i z papierosów Carmen. Trzpiot był nie z tego świata. Zdziwiony absurdem i absurdalnie nim zachwycony.

W „Kabarecie Olgi Lipińskiej” potrzebny był wigor komediowy Wrzesińskiej, ale „Basieńka” ma i miała wiele twarzy, tylko być może akurat w jej przypadku, siła i popularność „Kabaretu”, trochę za dużo jej zabrała. Ktoś czegoś nie zobaczył, nie dopilnował, komuś umknęła. W kinie zwłaszcza. Niemniej lista osiągnięć aktorskich Wrzesińskiej i tak jest ogromna. W teatrze występuje do dzisiaj, a tam zdarzały się wspaniałe nazwiska (Kreczmar, Axer) i wielkie role – Gladys w „Aloesie” w reżyserii Waldemara Matuszewskiego. W kinie obsadzał ją czasami Zanussi – w „Strukturze kryształu”, tym najmniejszym arcydziele świata, zagrała introwertycznie, z głową schowaną i ze słowami schowanymi, cała była schowana, grywała też u Wajdy („Wesele”, „Popioły”), u Holland (główna rola w „Coś za coś”), Bera (Wąsowska w „Lalce”) czy Wosiewicza („Wiglia ’81”), za to w „Trzeba zabić tę miłość” Morgensterna zagrała wstrząsającą, ekshibicjonistyczną rolę starzejącej się kocicy z rozmazanym makijażem. Tak wtedy w kinie grała wyłącznie Gena Rowlands.

I dlatego kiedy zobaczyłem po wielu latach panią Barbarę w „Listach do M 4”, byłem tym zdziwiony. I zachwycony. Nie tylko ja. Moja siostra, Madzia, zadzwoniła do mnie: „Widziałeś to? Pani Barbara Wrzesińska. Tak ją lubiłam w dzieciństwie”.

Najpiękniejszy prezent obsadowy sezonu.

Zapraszajcie, proszę, na plan takie aktorki, piszcie dla nich role.

Chcemy więcej prezentów.

Źródło:

AICT Polska
Link do źródła