EN

19.02.2021, 13:08 Wersja do druku

Słoneczni chłopcy nie chcą umierać na scenie

Aktor to zawód taki jak każdy inny, szewc czy krawiec. Ależ drugiej strony jest to służba, bakcyl, który tkwi w człowieku do końca życia - mówią Leszek Piskorz i Jacek Strama.

fot. Mat

Pan, panie Leszku, jest Willy? Ten gorszy. Pan Jacek jest jednak trochę lepszy.

Jacek Strama: Dlaczego akurat lepszy?

Willy biega za Alem z nożem i może spokojnie uchodzić za wariata. Pan tylko pluje i dżga partnera palcem.

Leszek Piskorz: Ja się nie zgadzam. Są siebie warci. I mimo różnych fiksacji i obsesji, walki i udawanej nienawiści uważam ich za całkiem ciepłe postaci. Proszę uwierzyć, oni się lubią.

Nawet kiedy ta walka i wyprowadzanie kolegi z równowagi warte jest jak mówi Willy, drugiego zawału?

LP: Bo to szorstka, męska przyjaźń. Ludzie starsi mają swoje przyzwyczajenia, dziwactwa, zawsze coś im przeszkadza. Tym bardziej kiedy w tle tej relacji jest jakaś zadra z przeszłości - tak jak w naszym przypadku.

JS: Na dodatek ta wojna sprawia im przyjemność. Nakręca ich, wyrywa ze stagnacji i marazmu, które przyszły po latach sławy i kariery.

Przywraca do życia, które wydawałoby się dawno mają za sobą? Wyciąga Willyego z łóżka, w którym czyta głównie nekrologi.

JS: Bardzo dawno temu, kiedy pracowałem w teatrze w Kielcach, miałem starszego kolegę, który kupował codziennie „Życie Warszawy" i sprawdzał, kto umarł. Bardzo mnie to bawiło, ale dziś i my doszliśmy do takiego momentu, że otwieramy gazetę i patrzymy na nekrologi.

Ale nie mylicie nazwisk, nie zapominacie tekstu, jak wasi bohaterowie?

JS: Mnie się zdarzyło i przez to nauczyłem się około 12 stron kwestii Leszka. Podczas próby bardzo się zdziwiłem, że mówi moim tekstem.

LP: Jak się zapomni, będzie się improwizować, nieraz się tak przecież grało. Zresztą nie jesteśmy tacy starzy, razem mamy dopiero 150 lat. Co to jest w porównaniu do istnienia wszechświata?

150 bez dwóch lat.

JS: Nie bądźmy tacy drobiazgowi

Pan, panie Leszku, często powtarza, że u nas gra się duszą, rozumem, kładzie się na szalę i serce, i ciało. Tak jest?

LP: Taki już typ polskiego aktora; gra się całym jestestwem, szerokim gestem i z otwartym sercem. To rodzaj aktorstwa intelektualnego.

Mit aktora romantycznego?

LP: Tak, gdzie wszystko jest mięsiste, głębokie, zakorzenione w trzewiach.

Rola musi siedzieć w człowieku?

JS: Albo człowiek w roli. Różne są drogi, choć przecież zmierzamy do tego samego celu. Z Leszkiem spotkaliśmy się po 55 latach od czasu Akademii Teatralnej, ale na scenie jesteśmy po raz pierwszy. I choć znamy się tyle lat, teraz musimy się siebie wzajemnie uczyć, wsłuchać, odkryć w sobie aktorów na ten konkretny moment, na to spotkanie. Trzeba zestroić instrumenty, nie pozbawiając się własnego brzmienia. Dlatego czasami musimy być dla siebie czuli, czasami okrutni.

To sztuka o starości i samotności. Trudno pogodzić się aktorowi z przemijaniem, odejściem od aktywnego bycia w zawodzie?

LP: Nigdy nie zamierzałem umierać na scenie. Wręcz przeciwnie. Człowiek się starzeje, to naturalna, acz smutna kolej rzeczy. Trzeba się umieć z tym pogodzić. W moim charakterze nie leży rozpamiętywanie, że coś minęło, nie wróci. Mimo emerytury jestem czynnym aktorem, wciąż gram - choć przecież mógłbym sobie żeglować i łowić ryby.

JS: Ja też mógłbym łowić ryby, ale nie znoszę tego robić. Moje życie teatralne było nietypowe; miałem momenty odejścia od zawodu. Przez wiele lat byłem dyrektorem i praktycznie mógłbym sobie załatwić ze sobą wiele ról. Tak się nie stało, zagrałem ich bardzo mało. Odejście było o tyle bolesne, że nagle, z dnia na dzień, przestałem mieć dni wypełnione po brzegi; musiałem zmienić przyzwyczajenia, zacząć żyć innym rytmem. Uratowały mnie moje psy. Ten spektakl, który właśnie gramy, trochę o tym jest; o szukaniu w sobie zgody na odejście. Nie jest to łatwe, ale przynosi ulgę, kiedy się tę zgodę już odnajdzie.

Po przejściu na emeryturę zawsze coś się traci, ale coś zyskuje. Na przykład czas.

LP: Wreszcie zacząłem czytać książki, na które kiedyś nie starczało dni i nocy, nadrabiam filmy, których nie zdążyłem zobaczyć przed laty. Mam czas na oglądanie sportu i jestem kibicem niemal wszystkich dyscyplin. Poza tym moją pasją jest żeglowanie. To mi sprawia przyjemność. Poza tym, jak mi ktoś mówi, że chce grać do końca życia na scenie, to ja tego nie rozumiem i w jakimś sensie to mnie nawet brzydzi.

Pan nawet kiedyś przyznał, że jest znużony teatrem.

LP: Bo ileż można?! Ja zagrałem ponad sto ról w teatrze, nie mówiąc o filmie i telewizji. To gonienie za kolejnymi przestało mnie wciągać.

Podobno nie dostawał pan nigdy wymarzonych ról. Jak to było u panów?

LP: Każdy młody aktor marzy o Hamlecie, Kordianie i tak dalej. Nie zawsze ma szczęście je dostać, a później - jak już wyjdą włosy i pojawią się zmarszczki - nie ma co grać.

fot. Bartek Cieniawa

JS: Akurat ja zagrałem Hamleta, także kilka innych ciekawych ról. Ale tak naprawdę nigdy nie były to te wymodlone, wyczekiwane z drżeniem serca. Przychodziły propozycje, trzeba się było z nimi zmierzyć. Dziś z Leszkiem jesteśmy w tym momencie, że podczas pierwszej próby weszliśmy na scenę i prawie chórem zapytaliśmy: no to gdzie ja siedzę? Na szczęście podczas pierwszej sceny „Słonecznych chłopców" faktycznie siedzimy przy stoliku.

LP: Zna pani marzenie starego aktora? 100 dni zdjęciowych w filmie, ale w łóżku. I ja akurat w tej sztuce trochę w tym łóżku leżę.

Czyli propozycja tego spektaklu przyszła w dobrym momencie?

LP: Świetnie napisana, zabawna, mądra, adekwatna do wieku i do momentu, w którym akurat jestem. Pomyślałem; trzeba się z nią zmierzyć.

Dużo jest was w tych postaciach?

JS: Musi być. Nie wyobrażam sobie, że mógłbym wcielić się w postać kompletnie oderwaną od siebie. To przecież ja jestem instrumentem, gram na nim i w związku z tym to, co mnie kształtuje i to, kim jestem, wpływa na każdą rolę. Oczywiście, naciskam inne klawisze, ale to jest cały czas ten sam instrument.

LP: Można siebie wkomponować w rolę i własną osobowością nasycać postać, można też odwrotnie: rola może stymulować mnie jako aktora, narzucać pewne sposoby zachowań.

Moglibyście zagrać ten spektakl .zamieniając się postaciami?

JS: Ja już nawet znam te 12 stron kwestii Wiliyego.

(śmiech) Myślę, że tak, bo doświadczenia tych postaci są podobne. Nasi bohaterowie to ludzie, którzy już swoją drogę teatralną przeszli, mają te same rozterki, te same rozgoryczenia, ten sam ból.

LP: Różni ich tylko temperament, sposób radzenia sobie z emocjami.

JS: Może to, że Al, którego gram, w pewnym momencie mówi „dosyć", jest mi bliższe, bo miałem taki epizod w życiu. Któregoś dnia, stojąc przed tablicą, na której wiesza się obsadę, pomyślałem: dlaczego mnie to tak obchodzi? Koniec. To było radykalne, choć po paru latach wróciłem do teatru. Ale miałem w sobie ten imperatyw, by powiedzieć stop.

Farsa, ale smutna, komedia, ale gorzka. To dobry spektakl natenczas?

LP: Nie smutna, bardziej refleksyjna.

JS: Staraliśmy się, by nie iść ścieżką farsową. Jest w sztuce parę sytuacji, które aż kuszą, prowokują do takiej właśnie gry. Nie mówię oczywiście o skeczu, który jest ewidentnie farsowy, ale o pozostałych scenach; można je było zagrać ostrzej, z przytupem, przegiąć. Poszliśmy w kierunku komedii, może nawet refleksji.

LP: Czasami gorzkiej, bo gorzkie jest przemijanie, upływ czasu. To, że traci się siły i czasami ciężko podnieść się z krzesła.

Aktorem jest się jednak do końca życia

LP: Z jednej strony to zawód taki jak każdy inny, szewc czy krawiec. Ale z drugiej strony, tak jak my rozumiemy aktorstwo, jest to służba, bakcyl, który tkwi w człowieku.

JS: Przez długie lata wierzyliśmy, że aktor to posłannictwo. Dziś młodzi ludzie podchodzą do tego zawodu w sposób absolutnie profesjonalny. Rzeczowy. Grają, pakują torbę i wychodzą do domu.

LP: Nie ma rozmów o sztuce, nie ma zespołu, ducha w tym nie ma. W takim kierunku idzie dziś teatr i on do mnie nie przemawia. Rozumiem, że chce się zmieniać, ale ja nie muszę wtymbrać udziału. Grałem u reżyserów, którzy w tamtych czasach uchodzili za awangardę, ale to, co robili, nie przekraczało granic.

Mówicie panowie, że wtym wieku żyje się wspomnieniami. Aza czym tęskni się najbardziej?

LP: Za atmosferą; przyjaźniami, rozmowami, anegdotami. Dziś to nie do pomyślenia, ale kiedyś zostawało się po spektaklu, dyskutowało, rozważało niemal każdy gest. Nastrój budowali starsi aktorzy, którzy nas, młodych, wprowadzali w życie na scenie. Uczyli nas ciężkiego zawodu aktora. Była ciągłość, kontynuacja.

JS: Siedzieliśmy długo wgar-derobie, a potem szliśmy do SPATiF-u, by kontynuować gorące dyskusje. A że przy wódeczce? No a przy czym by innym?

Premiera krakowska spektaklu pt. „Słoneczni chłopcy" w reżyserii Pawła

Szumca odbędzie się 20 i 21 lutego. We wspólnej produkcji Teatru KTO i Teatru Miejskiego w Lesznie Leszek Piskorz i Jacek Strama świętują jubileusz 50-lecia pracy artystycznej.

JS: Akurat ja zagrałem Hamleta, także kilka innych ciekawych ról. Ale tak naprawdę nigdy nie były to te wymodlone, wyczekiwane z drżeniem serca. Przychodziły propozycje, trzeba się było z nimi zmierzyć. Dziś z Leszkiem jesteśmy w tym momencie, że podczas pierwszej próby weszliśmy na scenę i prawie chórem zapytaliśmy: no to gdzie ja siedzę? Na szczęście podczas pierwszej sceny „Słonecznych chłopców" faktycznie siedzimy przy stoliku.

LP: Zna pani marzenie starego aktora? 100 dni zdjęciowych w filmie, ale w łóżku. I ja akurat w tej sztuce trochę w tym łóżku leżę.

Czyli propozycja tego spektaklu przyszła w dobrym momencie?

LP: Świetnie napisana, zabawna, mądra, adekwatna do wieku i do momentu, w którym akurat jestem. Pomyślałem; trzeba się z nią zmierzyć.

Dużo jest was w tych postaciach?

JS: Musi być. Nie wyobrażam sobie, że mógłbym wcielić się w postać kompletnie oderwaną od siebie. To przecież ja jestem instrumentem, gram na nim i w związku z tym to, co mnie kształtuje i to, kim jestem, wpływa na każdą rolę. Oczywiście, naciskam inne klawisze, ale to jest cały czas ten sam instrument.

LP: Można siebie wkomponować w rolę i własną osobowością nasycać postać, można też odwrotnie: rola może stymulować mnie jako aktora, narzucać pewne sposoby zachowań.

Moglibyście zagrać ten spektakl .zamieniając się postaciami?

JS: Ja już nawet znam te 12 stron kwestii Wiliyego.

(śmiech) Myślę, że tak, bo doświadczenia tych postaci są podobne. Nasi bohaterowie to ludzie, którzy już swoją drogę teatralną przeszli, mają te same rozterki, te same rozgoryczenia, ten sam ból.

LP: Różni ich tylko temperament, sposób radzenia sobie z emocjami.

JS: Może to, że Al, którego gram, w pewnym momencie mówi „dosyć", jest mi bliższe, bo miałem taki epizod w życiu. Któregoś dnia, stojąc przed tablicą, na której wiesza się obsadę, pomyślałem: dlaczego mnie to tak obchodzi? Koniec. To było radykalne, choć po paru latach wróciłem do teatru. Ale miałem w sobie ten imperatyw, by powiedzieć stop.

Farsa, ale smutna, komedia, ale gorzka. To dobry spektakl natenczas?

LP: Nie smutna, bardziej refleksyjna.

JS: Staraliśmy się, by nie iść ścieżką farsową. Jest w sztuce parę sytuacji, które aż kuszą, prowokują do takiej właśnie gry. Nie mówię oczywiście o skeczu, który jest ewidentnie farsowy, ale o pozostałych scenach; można je było zagrać ostrzej, z przytupem, przegiąć. Poszliśmy w kierunku komedii, może nawet refleksji.

LP: Czasami gorzkiej, bo gorzkie jest przemijanie, upływ czasu. To, że traci się siły i czasami ciężko podnieść się z krzesła.

Aktorem jest się jednak do końca życia

LP: Z jednej strony to zawód taki jak każdy inny, szewc czy krawiec. Ale z drugiej strony, tak jak my rozumiemy aktorstwo, jest to służba, bakcyl, który tkwi w człowieku.

JS: Przez długie lata wierzyliśmy, że aktor to posłannictwo. Dziś młodzi ludzie podchodzą do tego zawodu w sposób absolutnie profesjonalny. Rzeczowy. Grają, pakują torbę i wychodzą do domu.

LP: Nie ma rozmów o sztuce, nie ma zespołu, ducha w tym nie ma. W takim kierunku idzie dziś teatr i on do mnie nie przemawia. Rozumiem, że chce się zmieniać, ale ja nie muszę wtymbrać udziału. Grałem u reżyserów, którzy w tamtych czasach uchodzili za awangardę, ale to, co robili, nie przekraczało granic.

Mówicie panowie, że wtym wieku żyje się wspomnieniami. Aza czym tęskni się najbardziej?

LP: Za atmosferą; przyjaźniami, rozmowami, anegdotami. Dziś to nie do pomyślenia, ale kiedyś zostawało się po spektaklu, dyskutowało, rozważało niemal każdy gest. Nastrój budowali starsi aktorzy, którzy nas, młodych, wprowadzali w życie na scenie. Uczyli nas ciężkiego zawodu aktora. Była ciągłość, kontynuacja.

JS: Siedzieliśmy długo wgar-derobie, a potem szliśmy do SPATiF-u, by kontynuować gorące dyskusje. A że przy wódeczce? No a przy czym by innym?

Premiera krakowska spektaklu pt. „Słoneczni chłopcy" w reżyserii Pawła

Szumca odbędzie się 20 i 21 lutego. We wspólnej produkcji Teatru KTO i Teatru Miejskiego w Lesznie Leszek Piskorz i Jacek Strama świętują jubileusz 50-lecia pracy artystycznej.

Tytuł oryginalny

Słoneczni chłopcy nie chcą umierać na scenie

Źródło:

Dziennik Polski Nr 41