Logo
Magazyn

Czas odrodzenia, czyli „I love my job”

29.04.2025, 17:04 Wersja do druku

Szkołę Teatralną wspominam z ogromnym sentymentem — był to cudowny, beztroski czas, z poczuciem, że świat stoi przed nami otworem i mamy mnóstwo czasu na wszystko — z Anną Mierzwą, aktorką Teatru Rampa w Warszawie, rozmawia Wiesław Kowalski w Teatrze dla Wszystkich.

Inne aktualności

Minęło już 15 lat Twojej pracy w teatrze. Wiem, że nie wszyscy aktorzy lubią podsumowywać swoje dotychczasowe doświadczenia, ale prawdą jest, że w 2009 roku ukończyłaś PWST w Krakowie. Jak wspominasz swoje lata studenckie? Co najbardziej zapadło Ci w pamięć z tego okresu?

Nie mam nic przeciwko podsumowywaniu. To dopiero 15 lat! Wierzę, że jeszcze wiele przede mną. To, co osiągnęłam do tej pory, sprawia, że jestem z siebie dumna — a przynajmniej uczę się dobrze o sobie myśleć i doceniać to, co zrobiłam. Trwam w tym zawodzie, lubię go — można by nawet powiedzieć: „I love my job”. Utrzymuję się z wyuczonego artystycznego zawodu, co uważam za ogromny sukces. Piętnaście lat doświadczenia pozwala mi coraz odważniej sięgać po marzenia i realizować plany.

Szkołę Teatralną wspominam z ogromnym sentymentem — był to cudowny, beztroski czas, z poczuciem, że świat stoi przed nami otworem i mamy mnóstwo czasu na wszystko. Trafiłam na wspaniałą grupę ludzi, z którymi do dziś się przyjaźnię. Praca była intensywna: od drugiego roku studiów angażowano nas do dyplomów starszych roczników.

A może jacyś pedagodzy mieli na Ciebie szczególny wpływ?

Nie miałam mistrza, ale było wokół mnie wielu ludzi, którzy wzbudzali mój szacunek i imponowali charyzmą oraz dorobkiem. Wspominając Szkołę Teatralną, myślę o tych pedagogach, którym naprawdę na nas zależało, którzy chcieli z nami pracować. Byli też tacy, którzy ewidentnie już stracili zapał — ich zajęcia często przeradzały się w anegdotyczne opowieści o własnym życiu. Paradoksalnie, z perspektywy czasu, to również było inspirujące, choć wtedy bardzo pragnęliśmy przede wszystkim szlifować zawodowe umiejętności. Wszystkim moim pedagogom dziękuję — każdy z nich wniósł coś istotnego do tego, kim dziś jestem jako aktorka.

Miałam też ogromne szczęście — jeszcze przed ukończeniem trzeciego roku studiów zaproszono mnie na etat do Teatru Nowego w Poznaniu. Było to wyróżnienie, dzięki czemu ominęło mnie poczucie „porzucenia” po szkole, z którym zmagało się wielu moich kolegów.

Ostatnio dużo mówi się o szkolnictwie artystycznym, a także o metodach pracy pedagogów nauczających aktorstwa. Wkrótce ma się ukazać długo oczekiwana książka “Teatr. Rodzina patologiczna” Igi Dzieciuchowicz, która porusza temat ofiar molestowania, mobbingu i nadużywania władzy. Wierzysz, że ta książka będzie przełomem w dotychczasowej dyskusji na te tematy?

Nie czytałam jeszcze książki, ale problem przemocy w środowisku teatru znam. Od czasu do czasu docierają do mnie różne informacje — o takich sprawach mówi się w środowisku, to pewnego rodzaju tajemnice poliszynela. Z przemocą zetknęłam się już jako siedmiolatka w Szkole Muzycznej w Tarnowie, kiedy nauczycielka od fortepianu spuściła mi klapę na dłonie, uznając, że gram za szybko. Było wtedy sporo krzyku i poniżania.

A jak było w PWST?

PWST w Krakowie przeszłam suchą nogą — być może wcześniejsze doświadczenia sprawiły, że miałam grubszą skórę. Nawet jeśli pojawiały się jakieś niemiłe komentarze, potrafiłam sobie z nimi poradzić i postawić granicę. Ale były to drobnostki w porównaniu z tym, co teraz słyszę od innych.

Relacja mistrz–uczeń bywa piękna, ale potrafi być także toksyczna. Przez lata wiele zachowań traktowaliśmy jako „normę” tylko dlatego, że „tak się pracuje w teatrze”. Widzę dziś pewien przełom, a przynajmniej chęć zmiany — zwłaszcza u młodszych twórców, którym na tych zmianach zależy. Z drugiej strony, nigdy nie jest to łatwe. Wszyscy jesteśmy nadwrażliwi, każdy z nas pracuje na najwyższych emocjach, często pod presją czasu. Jak ostatnio usłyszałam — w akcie twórczym sprzeczamy się, by dojść do czegoś lepszego. I tu rodzi się pytanie: kiedy dla jednej strony to jeszcze twórczy konflikt, a kiedy dla drugiej już przemoc lub mobbing?

Najważniejsze to umieć przepraszać, rozwiązywać problemy na bieżąco i nie popadać w skrajności. Może to naiwne, ale wierzę, że rozmowa jest kluczowa. Wiem po sobie, że wolę, gdy ktoś wprost zwróci mi uwagę, że przesadzam albo zachowuję się nieprzyjemnie. Wtedy mam szansę coś zmienić. To mój apel — rozmawiajmy.

Władza daje poczucie kontroli, a ucieczka z przemocowego miejsca pracy nie jest łatwa. Sama byłam w takiej sytuacji — rekompensowałam to sobie tłumaczeniem, że gram w świetnych spektaklach i spełniam się zawodowo. Warszawa daje oddech i szansę poszukania innej opcji, jeśli w jakimś miejscu czujemy się źle. To jednak nie oznacza, że jedynym rozwiązaniem jest ucieczka — trzeba ujawniać takie sytuacje. Ale do tego potrzeba nerwów ze stali i gotowości do ryzyka.

Po ukończeniu krakowskiej szkoły, jak już powiedziałaś, trafiłaś do Teatru Nowego w Poznaniu, gdzie spędziłaś ponad dekadę. Jak wspominasz swoją współpracę z tym teatrem? Jakie role były dla Ciebie szczególnie ważne i dlaczego?

Trafiłam do silnego zespołu aktorskiego i miałam okazję współpracować z wybitnymi reżyserami, ucząc się od najlepszych. Szczególne miejsce w mojej pamięci zajmuje rola Nory w Domu Lalki w reżyserii Michała Siegoczyńskiego — była to moja pierwsza duża kreacja, grana przez dziesięć lat przy pełnych widowniach. Wyjątkowe wspomnienia wiążę również z rolą Widzącej w Weselu we wsi Kamyk Agaty Dudy-Gracz — grałam ją aż do siódmego miesiąca ciąży, co było niezwykłym doświadczeniem. Ważna była dla mnie także Ofelia w Ja jestem Hamlet — metaforycznym spojrzeniu na świat teatru.

Szczególnym etapem były Dziady w reżyserii Radka Rychcika, z którymi odwiedziliśmy wiele prestiżowych festiwali, oraz praca nad Wiśniowym Sadem Izabelli Cywińskiej — jej rady, zarówno zawodowe, jak i życiowe, pozostają dla mnie bezcenne. No i oczywiście Kalina® w reżyserii Agaty Biziuk — spektakl, który zabrałam ze sobą do Warszawy. Ta rola, spośród wszystkich, jest dla mnie najważniejsza, bo przygoda z nią wciąż trwa. To nie tylko udana współpraca artystyczna, ale także przyjaźń na lata.

W 2019 roku otrzymałaś Główną Nagrodę Aktorską za rolę Telimeny w spektaklu Pan Tadeusz w reż. Mikołaja Grabowskiego na 44. Opolskich Konfrontacjach Teatralnych Klasyka Żywa. Co dla Ciebie oznacza to wyróżnienie? Zresztą nie jest to jedyna nagroda w Twojej karierze. Masz ich całkiem sporo. Jak te nagrody, i czy w ogóle, wpływają na Twoje postrzeganie zawodu aktora?

Nagroda była dla mnie podmuchem w skrzydła, tym bardziej, że na tym festiwalu Grand Prix otrzymał także spektakl Ballada bez bohatera w reżyserii Małgorzaty Warsickiej, w którym również grałam. Rozbiliśmy wtedy bank! Co więcej, były to dwa spektakle, które zrealizowałam po powrocie z urlopu macierzyńskiego, po urodzeniu pierwszego dziecka. Był to dla mnie przełomowy moment, pełen obaw — czy będę umiała połączyć bycie mamą z byciem aktorką, czy potrafię zaangażować się w projekt równie mocno jak wcześniej. Nagroda była więc nie tylko ogromnym wsparciem emocjonalnym, ale także materialnym, bo otrzymana kwota była dla mnie w tamtym czasie bardzo pomocna.

Lubię być doceniana, bo wiem, że wykonuję ten zawód uczciwie. Jednak najcenniejsze są dla mnie nie nagrody, lecz głosy widzów — kiedy ktoś po spektaklu podchodzi, pisze, dzieli się swoimi emocjami. To jest dla mnie najpiękniejsze i najcenniejsze uczucie.

Już wiemy, że praca w Teatrze Nowym w Poznaniu była dla Ciebie długotrwałą przygodą. W 2023 roku zadebiutowałaś w Teatrze Rampa w Warszawie. Co sprawiło, że postanowiłaś przenieść się do stolicy? Jakie były Twoje pierwsze wrażenia po przyjeździe i wejściu do zespołu teatru, który znajduje się na Targówku, dość daleko od centrum?

Po drodze była pandemia, kolejna ciąża i macierzyński, po którym powrót do pracy okazał się mniej przyjemny, ponieważ tuż po powrocie zostałam zwolniona. Było to doświadczenie absolutnie szokujące i traumatyczne. Na szczęście, jak to się mówi, nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.

Warszawa była dla mnie oczywistym wyborem — zawsze ją lubiłam. Instynktownie odezwałam się do dyrektora Michała Walczaka, z którym kilka lat wcześniej współpracowałam przy jednym z odcinków Pożaru w Burdelu. Trafiłam w odpowiednim momencie, bo akurat kompletował obsadę do 40-latka. Joanna Drozda, reżyserka spektaklu, zaproponowała mi rolę Madzi Karwowskiej, i znowu poczułam powiew wiatru w skrzydła.

A co robiłaś w międzyczasie?

W międzyczasie napisałam własny projekt i otrzymałam fundusze na realizację spektaklu muzycznego z utworami Kate Bush. Te dwa akcenty — udział w 40-latku i mój autorski projekt — pozwoliły mi zapracować na wejście do zespołu Rampy, z czego bardzo się cieszę. Dodam jeszcze kilka słów o spektaklu Don’t Give Up — dla mnie prywatnie był on afirmacją wobec samej siebie: że dam radę. Rok 2023 to dla mnie prawdziwy emocjonalny rollercoaster — byłam wtedy dosyć poturbowaną osobą, mierzyłam się z ciężką chorobą i odejściem ukochanej mamy. Miałam ogromną potrzebę ucieczki do świata bezpieczeństwa, marzeń, wspomnień z dzieciństwa, muzyki, która od zawsze dawała mi przestrzeń do tworzenia równoległego świata, w którym mogę być superbohaterką.

W tamtym czasie Teatr Rampa był dla mnie najmilszym miejscem na świecie — i nadal tak jest, co bardzo mnie cieszy. Teatr Rampa i Warszawa to dla mnie nowy rozdział, który rozwija się bardzo dynamicznie. Dotykam nowych jakości — tańczę, animuję lalki — czego wcześniej nie robiłam! Mam za sobą już osiem premier, dziewiąta — Witkacja — jest w produkcji, a tuż po niej zaczniemy pracę nad kolejną. Czuję się w tym miejscu ceniona i mam poczucie odpowiedzialności za to, co współtworzymy. Repertuarowo jest bardzo różnorodnie — i to się rozwija, bo kolejne propozycje premierowe wyglądają niezwykle interesująco i nie wpisują się w oczywisty nurt Rampy. Mamy kabaret, komedię, a także moją dramatyczną Kalinę®.

Teatr Rampa to także spotkania po latach z cudownymi ludźmi: Andrzejem Konopką, Maxem Łubieńskim, Wiktorem Stokowskim, a także wspólna praca na scenie z moim wieloletnim, wspaniałym kolegą Filipem Cembalą — razem zagraliśmy w Casanovie i Rasputinie. No i cała armia świetnych, zdolnych i otwartych ludzi, którzy od lat tworzą to miejsce.

Wracając na chwilę do roli Madzi Karwowskiej w 40-latku – warszawskim musicalu w reż. Joanny Drozdy. Jakie wyzwania stawiała przed Tobą ta rola? Wiem, że na premierze była Anna Seniuk, która zagrała tę bohaterkę w głośnym serialu Jerzego Gruzy.

To faktycznie wywołało lekkie skrępowanie. Pani Anna Seniuk była na tyle miła, że po spektaklu zrobiła sobie ze mną zdjęcie i podziękowała za występ. To było dla mnie bardzo sympatyczne i ważne.

Postać Madzi Karwowskiej jest kultowa — bez wątpienia została wykreowana przez Annę Seniuk. Tego nie da się oddzielić od odbioru tej roli. Dlatego starałam się znaleźć balans: trochę zagrać po swojemu, a trochę dać widzowi tę Madzię, którą pamięta z serialu. Przy tak silnym kodzie kulturowym, jaki wiąże się z tym serialem, nie jest łatwo stworzyć coś zupełnie nowego i odrębnego — i chyba nawet nie o to chodziło w tym spektaklu. Chcieliśmy raczej zaprosić widza do miłego powrotu do czegoś dobrze znanego i lubianego.

Z tego, co mówisz, zarówno w Teatrze Nowym, jak i teraz w Rampie miałaś i masz okazję występować w różnorodnych rolach – od komediowych po dramatyczne. Wiele też miejsca w Twojej biografii zajmują spektakle muzyczne. A śpiewasz naprawdę znakomicie, potrafiąc się zmieścić w bardzo różnym repertuarze, od Kaliny Jędrusik po Kate Bush. Czy przed szkołą teatralną miałaś już jakiś kontakt z muzyką?

Pochodzę z dużej, muzykalnej rodziny — mama pięknie śpiewała, a mój tata gra na gitarze i jest bardzo muzykalny. W naszej rodzinie było sześcioro dzieci, z których każde uczęszczało do szkoły muzycznej. Podziwiam moich rodziców za to, jak udało im się odnaleźć w tym muzycznym chaosie. Muzyka była obecna w moim dzieciństwie na każdym kroku — ciągle śpiewałam. Jednak dopiero w Szkole Teatralnej miałam pierwsze zajęcia wokalne, co okazało się korzystne, ponieważ nie mam wyuczonego jednego stylu śpiewania. Działam bardzo intuicyjnie. W spektaklach traktuję piosenki jako przedłużenie dramaturgii, kolejny poziom wyrażania emocji.

Bardzo lubię spektakle muzyczne, bo wiem, że muzykalność to mój atut. Śpiewam codziennie, regularnie trenuję wokal i dbam o swój głos.

Jako aktorka masz również doświadczenie w pracy z dziećmi, współpracując między innymi z Centrum Sztuki Dziecka w Poznaniu. Dostrzegasz jakieś różnice między porozumiewaniem się jako aktorka z młodą publicznością?

Dzieci są absolutnie cudowne, ale i bezwzględnie szczere — jeśli coś ich nie interesuje, od razu to widać. Granie dla dzieci nauczyło mnie ogromnej uważności i pokory. Śmiech dziecięcej widowni to jedna z najpiękniejszych nagród, jaką aktor może otrzymać. Praca nad takim materiałem to czysta frajda, choć wiąże się z odpowiednim wyważeniem repertuaru. Te spektakle były miłym dodatkiem do moich poważniejszych, dramatycznych ról. Wspomnienia prób to nieustanny ból brzucha ze śmiechu — szukaliśmy smaczków, które sprawiały frajdę również dorosłym widzom, przychodzącym z dziećmi.

Wrócę jeszcze na chwilę do Kate Bush i Kaliny Jędrusik. Która z tych postaci była dla Ciebie bardziej wymagająca? Czy też taka kategoryzacja nie ma w przypadku Twojej pracy racji bytu?

To zupełnie różne projekty, każdy powstał na innym etapie mojego życia. „Kalina®” to spektakl, który nosiłam w sercu przez długi czas. Już podczas pisania pracy magisterskiej na PWST zajmowałam się Kaliną Jędrusik, więc byłam dobrze przygotowana do tego projektu. Jestem z niego bardzo dumna, ponieważ udało mi się stworzyć spektakl uniwersalny — o aktorstwie, o cenie, jaką płacimy za pasję, o przemijaniu i nieśmiertelności, w którą wierzymy, oddając się sztuce. Kalina Jędrusik pozwoliła mi opowiedzieć te tematy w sposób bardzo osobisty. W tym projekcie po raz pierwszy pracowałam ze wspaniałą reżyserką Agatą Biziuk, która z wielkim wyczuciem poprowadziła mnie w realizacji mojej wizji.

„Don’t give up” to zupełnie inny projekt. Był to spektakl „przetrwania”, dobry początek mojej nowej drogi w Warszawie, a także forma ucieczki. Utwory Kate Bush są bardzo wymagające wokalnie, z dużą rozpiętością skali, śpiewane po angielsku. To zupełnie inna wrażliwość, bardziej subtelna i emocjonalna. „Don’t give up” miało także elementy stand-upu, co stanowiło dla mnie dodatkowe wyzwanie.

Czy pracując w różnych teatrach, bo wspomnieć jeszcze trzeba Teatr Muzyczny Capitol we Wrocławiu, zauważasz jakieś różnice w podejściu do pracy i czy ta różnorodność doświadczeń ma jakiś wpływ na Twoje traktowanie podejścia do gry aktorskiej?

Praca z różnymi zespołami w różnych teatrach, takich jak Teatr Muzyczny Capitol we Wrocławiu, jest dla mnie inspirująca i orzeźwiająca. Każdy z tych zespołów ma swoje unikalne „flow” i wnosi coś wyjątkowego. We Wrocławiu gram w spektaklu Agaty Dudy-Gracz „Ja, Piotr Rivier”. To emocjonalny hardcore — przepiękne, przejmujące widowisko. Wykonując tę rolę, wypłakuję wiadro łez, wychodzę z poobijanym ciałem i zdartym głosem. Koszty emocjonalne są ogromne, ale warsztat aktorski pozostaje kluczowy. Jednak z biegiem lat zauważam, że mam coraz większy opór przed całkowitym oddawaniem się sztuce. Mimo tego wiem, że gdy pojawi się nowa propozycja, znów wejdę w nią z pełnym zaangażowaniem.

Wspomniałaś kiedyśże teatr to miejsce pełne sprzeczności. Które z tych sprzeczności odczuwasz najbardziej w swojej codziennej pracy? Co w teatrze jest dla Ciebie najpiękniejsze, a co najtrudniejsze?Teatr to nie tylko praca, ale także życie. Jak udaje Ci się balansować między obowiązkami zawodowymi a życiem prywatnym? Jakie znaczenie ma dla Ciebie ten balans?

Sprzecznością jest posiadanie wielkiej wrażliwości i jednocześnie twardej skóry. Najpiękniejsze w teatrze jest spotykanie ludzi, którzy rozwijają nasze skrzydła, a najtrudniejsze — spotkania z tymi, którzy je podcinają. Lubię teatr, bo pomaga mi regulować moje emocje. może to mało profesjonalne, ale kiedy pobędę w innej skórze, łatwiej mi później wrócić do własnej codzienności.

Balansowanie między życiem zawodowym a prywatnym jest bardzo trudne, zwłaszcza gdy jest się perfekcjonistką, która chce robić wszystko najlepiej. Mimo to, fakt, że mam rodzinę, daje mi stabilizację. Czy udaje mi się łączyć życie zawodowe z prywatnym? To pytanie będzie miało odpowiedź dopiero za kilka lat, kiedy moje dzieci będą mogły to ocenić. Na pewno nauczyłam się być mistrzynią organizacji i nie marnować czasu. Choć zmęczenie czasem sięga zenitu, spełnianie się w różnych rolach daje mi napęd i apetyt na więcej. Ogólnie wierzę, że im więcej obowiązków człowiek ma, tym więcej jest w stanie zrobić — choć czasami to bywa zgubne.

Aktualnie w Rampie pracujesz nad nowym przedstawieniem reżyserowanym przez Ceziego Studniaka, którego bohaterem będzie Stanisław Ignacy Witkiewicz. Podejrzewam, że wcielisz się w jedną z jego kobiet, ponieważ to postacie kobiece odgrywały kluczową rolę w jego życiu — Witkacy był uwodzicielem, często się zakochiwał, ale równie często odrzucał obiekty swoich uczuć, zdradzając je.

Zagram Marię Witkiewicz z domu Przetakiewicz — matkę Witkacego, czyli kobietę, która była jego symbolem miłości bezwarunkowej, uzależnienia i toksycznej więzi. To postać, która prześladowała Witkacego przez całe życie. Rola jest ciekawa i niezwykle ważna, choć w samym scenariuszu nie została szczególnie rozbudowana, co sprawia, że wyzwanie jest naprawdę duże. Wizja reżysera rozwija się z każdą próbą, a ja powoli „rozpycham się” w tej roli, nadając jej koloryt. Zapraszam do obejrzenia naszej „Witkacji” — widzę, że moje koleżanki z obsady będą naprawdę zachwycające.

Na koniec chciałbym wrócić do Twojego zdania, że teatr to dla Ciebie miejsce „wypalania i odradzania się”. Co ono dla Ciebie oznacza? Jaką rolę pełni teatr w Twoim życiu i co chciałabyś przekazać młodszym aktorom, którzy dopiero zaczynają swoją karierę?

Młodym aktorom chciałabym powiedzieć: stawiajcie na siebie i na własną intuicję. Można pogodzić wiele rzeczy na raz, warto próbować różnych form tego zawodu, bo możliwości jest naprawdę wiele. Ale pamiętajcie — teatr to praca. Piękna, fascynująca, ale wciąż praca. Mogę to powiedzieć, choć nie chcę być „ciocią, która daje dobrą radę”, bo sama popełniłam wiele błędów i wiem, że każdy musi znaleźć swoją własną ścieżkę i określić cele, które są dla niego ważne.

Warto jednak podkreślić, że ja również uczę się od młodszych kolegów i koleżanek — otaczają mnie niezwykle pracowici i kreatywni ludzie. Obecnie mam czas odrodzenia i naprawdę nie mam powodów do narzekania.

Tytuł oryginalny

Czas odrodzenia, czyli „I love my job”

Źródło:

Teatr dla Wszystkich

Link do źródła

Autor:

Wiesław Kowalski

Data publikacji oryginału:

29.04.2025

Sprawdź także