EN

8.02.2021, 12:49 Wersja do druku

Lublin. Oświadczenie Pawła Passiniego

Inne aktualności

Przeczytałem artykuł w dzisiejszym Dużym Formacie Nr 6/1420 pt. „Reżyser i rozgwiazdy”. Mimo obecności w nim moich wypowiedzi - nie znałem treści i formy relacji innych osób. Przerażające jest zobaczyć swoją pracę w tak krzywym zwierciadle. Nic nie dzieje się jednak bez powodu i z całą pewnością należy wyciągnąć wnioski - pisze reżyser Paweł Passini.

„Mały Las - Krótki Sen” - tak miał się nazywać spektakl na podstawie „Snu Nocy Letniej” Szekspira - początkowo planowany jako koprodukcja Teatru Miejskiego w Gliwicach i spektakl dyplomowy Wydziału Teatru Tańca w Bytomiu. Pracowałem nad nim rok, byłem już na dzień przed próbami generalnymi, a mimo to nie doszło do premiery. Zdarzyło mi się to po raz pierwszy, od początku kiedy reżyseruję. Bezpośrednim winowajcą był COVID - premiera miała odbyć się w marcu 2020. Muszę jednak przyznać, że - również po raz pierwszy - zamiast żałować, tego co się nie udało, bardziej żałuję, że nie przerwałem tej pracy wcześniej.

Spektakl na podstawie „Snu Nocy Letniej” miał dotyczyć samego teatru i tego w jaki sposób staje się on narzędziem przemocy. Chcieliśmy pokazać jak czwórka młodych bohaterów jest manipulowana i wykorzystywana przez Tezeusza despotycznego władcę, który próbuje w ten sposób sterroryzować swoją przyszłą żonę - uprowadzoną przez siebie królową Amazonek - Hipolitę. Podobnie przemocowa jest relacja Tytanii i Oberona - władców świata elfów, którzy również pasożytują na młodych, doprowadzając przy okazji do ruiny klimat. Młodzi muszą uciekać do lasu, który jest coraz mniejszy. W takim kurczącym się lesie nie ma już miejsca na sen. Jest tylko koszmar. Po powrocie do domu, już pozbawieni złudzeń co do istnienia miłości jedyne pocieszenie odnajdują nabijając się z potknięć aktorów-amatorów, których wcześniej zatrudniają bez gwarancji, że ich spektakl w ogóle zostanie kiedykolwiek zagrany.

Dlaczego teraz o tym piszę? Bo właśnie o przemocy w miłości i w teatrze miał być nasz spektakl. To jest coś, co mnie nurtuje, i o tym była ta praca. Oczywiście po takiej publikacji jak artykuł Pani Red. Dzieciuchowicz też pewnie też czekałbym na wyjaśnienia. Piszę też ku przestrodze - bo chcę się podzielić lekcją, że nie warto pracować z każdym i za wszelką cenę. Ale przede wszystkim - z szacunku dla naszej dotychczasowej wspólnej pracy. Żeby przez chwilę nie było wątpliwości - każdą komórką sprzeciwiam się przemocy i nie chcę jej ani u siebie, ani u nikogo innego.

Studenci, którzy sami zaprosili mnie do stworzenia ich dyplomu - jak się później okazało - nie specjalnie wnikali w to czym i jak się zajmuję. Przez rok wspólnej pracy nie zadali sobie trudu, żeby wyrazić swoje wątpliwości. Teraz czytam wykrzywiony obraz naszych prób w prasie.

Nigdy nie ukrywałem tego, że pracuję z nagością na scenie. Nagie ciało w moich spektaklach nie ma aspektu erotycznego. Nie jest tam, żeby się na nie gapić, ale po to żeby prowokować, żeby nie dało się na nie patrzeć. Dlatego naga jest śmierć, naga jest wyrwana z ciała dusza, cierpienie i ekstaza są nagie. Żeby móc wcielić to w życie aktor musi być tego chcieć. Co wcale nie oznacza, że jest to dla niego przyjemne, ale ja się z nikim nie umawiam na „przyjemnie”. W moich poszukiwaniach zajmuję się przede wszystkim cierpieniem i pytaniem o jego sens. I - co najważniejsze - o uwolnienie się, choćby chwilowe wyzwolenie się z niego, które jest możliwe dzięki okruchom piękna. Bardzo wielu wartościowych artystów szuka ich razem ze mną. Oddają swój spokój i dobre samopoczucie żeby przyjąć na siebie emocje swoich postaci, które zazwyczaj - mówiąc potocznie - mają o wiele gorzej. Tak rozumiem sens uprawiania teatru, jako podejmowanie ryzyka zanurzenia się w sytuacji, która wykracza poza codzienne doświadczenie. I to za każdym razem jest przekroczenie. I ma nim być. Kluczowa jest tu zgoda aktora. Dla mnie do tej pory granicą tej zgody była dobrowolna kontynuacja współpracy. Nigdy nikogo nie zmuszałem do pracy ze mną. Nie da się pracować wiele godzin w sytuacji jeden na jeden bez obopólnej zgody. Wręcz przeciwnie, taka praca wymaga jego pełnego zaangażowania. Nie da się nikogo do niej zmusić.

Za nic w świecie nie zgadzam się, by działania aktora na scenie syciły prywatne pragnienia realizatorów. Sam nigdy nie spotkałem się z tym bezpośrednio, ale historie o tym budzą moje głębokie obrzydzenie. Ani sobie ani nikomu innemu nie życzę takiej toksycznej relacji w pracy. Należy ją po prostu przerwać.

Nie jest prawdą, że studentka pierwsza zgłosiła problem w pracy władzom uczelni. To ja wielokrotnie zgłaszałem władzom szkoły problem polegający na tym, że wspomniana studentka deklarowała niezdolność do pracy, którą tłumaczyła między innymi tym, że jest wyśmiewana i mobbingowana przez resztę grupy. Mnie się wydawało, że fakt iż większość prób spędzała patrząc w komórkę może mieć jakieś inne przyczyny. Opowiadała, że w drodze na próby straciła przytomność, że drętwieje jej ciało i ma stany lękowe. W odpowiedzi usłyszałem od władz szkoły, że najprawdopodobniej mija się z prawdą. Przedstawiono mi też kilka wcześniejszych zdarzeń ilustrujących jej postawę jako osoby utrudniającej kolegom pracę i formułującą nieprawdziwe oskarżenia wobec prowadzących. Kiedy poprosiłem o zmianę w obsadzie usłyszałem, że przecież nie może być tak, że „jedna hipochondryczka postawi na głowie całą produkcję.”

Dopiero po tym wszystkim pojawiły się oskarżenia dotyczące nadużyć z mojej strony. I znowu - to ja, a nie nikt ze studentów, poprosiłem o konfrontację ze studentką rozsiewającą takie plotki. Do konfrontacji doszło w obecności władz szkoły. Wtedy po raz pierwszy pojawiła się opowieść o nagości na próbach jako źródle problemów. To ja wywołałem tę rozmowę, bo chciałem wyjaśnić sytuację.

Ostatecznie grupa pozostałych studentów wspólnie ze Panią Dziekan doszła do wniosku, że najlepiej będzie, jeśli za „będącą w kiepskiej kondycji psychicznej” aktorkę znalezione zostanie zastępstwo. Tak też się stało. W nowym składzie doprowadziliśmy do prób generalnych. Niestety wprowadzono lockdown i zamiast premiery - nastąpiły trzy miesiące prób na Zoomie. A potem jeszcze trzy miesiące przerwy. Po roku od rozpoczęcia prób, 30 września 2020 spotkaliśmy się, żeby sfinalizować pracę. Wtedy, na pierwszej próbie po przerwie usłyszałem, że aktorka która realizuje zastępstwo „nie jest w stanie pracować”, bo wie „coś strasznego” co dotyczyło pracy z jej poprzedniczką. Nie chciała powiedzieć co to jest. To był ostatni raz (minęło od tego czasu kolejnych pięć miesięcy) kiedy miałem JAKIKOLWIEK kontakt z KIMKOLWIEK z obsady. Szkoła powołała komisję śledczą, która przeprowadziła wnikliwe dochodzenie, włącznie z przeglądaniem zawartości mojej komórki. Po wielu godzinach przesłuchań komisja stwierdziła, że myśleli, że to coś poważniejszego, że nie stawiają mi zarzutów, ale równocześnie nie mogą nic poradzić na to, że „studenci nie chcą ze mną pracować”. Zaproponowałem, żeby w takim razie spektakl dokończyła moja asystentka. W odpowiedzi usłyszałem, że studenci dokończą spektakl sami. Na moje wątpliwości dotyczące takiego rozwiązania usłyszałem, że mamy przekazać scenografię, rekwizyty, kostiumy, a także kilkanaście godzin projekcji wideo, które przygotowaliśmy z moim zespołem.

Władze AST, które w swoim oświadczeniu dla DF deklarują, że więcej nie podejmą ze mną współpracy, nie poinformowały mnie o tym. Dostałem jedynie - na własną prośbę - lakoniczne pismo, że umowa ze mną zostaje zerwana ze względu na nadużycie zaufania i niewłaściwe relacje ze studentami. Władze szkoły zapoznały się także z wielogodzinnym materiałem wideo z projekcji, i zaaprobowały jego zawartość. Usłyszeliśmy, że jest to odważne, ale bardzo estetyczne. Wielogodzinny materiał, kręcony w wielu lokalizacjach nie mógł powstać wbrew woli występujących w nim aktorów. Wręcz przeciwnie. Dlaczego po wielu miesiącach pracy nagle gremialnie doszli do wniosku, że są wykorzystywani? Dlaczego roczna praca nie pozostawiła w nich nic więcej? To jest z całą pewnością moja największa porażka.

Relacji zawartych w artykule nigdy nie usłyszałem od osób, które się w nim wypowiadają. Nie znałem ich aż do dzisiejszej publikacji. Rozumiem, że na tym polega warsztat dziennikarski. Nie chcę jednak sprawiać wrażenia, że swoimi odpowiedziami bagatelizuję odczucia osób, z którymi pracowałem. Mimo, że nie mogę się zgodzić z obrazem mnie i mojej pracy jaki jest tworzony w artykule - nie chcę być głuchy na odczucia wypowiadających się w nim aktorek. Nie chciałem i nie chcę nikogo skrzywdzić swoimi działonami. Chcę jednak wierzyć, że ponosząc wspólnie ryzyko schodzenia w mroki ludzkiego doświadczenia jesteśmy sobie przede wszystkim winni to, żeby dzielić się wątpliwościami co do pracy wtedy, kiedy ona się wydarza. To jest dla mnie uczciwe postawienie granic. Nigdy takich wyznaczonych przez aktora granic nie zamierzałem i nie zamierzam przekraczać. Zależy nam przecież na tym, żeby efekt naszej pracy w postaci spektaklu mógł być wielokrotnie powtarzany, żeby związane z nim ryzyko było podejmowane przez aktorów świadomie i z przekonaniem, że warto.

W rozmowie ze mną dziennikarka pytała mnie o to, kto jeszcze może wypowiedzieć na temat pracy ze mną. Mimo, że - wedle mojej wiedzy - zgromadziła takie głosy, nie zdecydowała się na ich publikację. Szkoda, bo sposób w jaki wypowiadają się osoby zacytowane w artykule ma się nijak do tego, co zazwyczaj słyszałem od aktorów pracujących ze mną. Za każdym razem bardzo poważnie podchodzę do takich głosów, bardzo się liczę z komunikatem zwrotnym. W moim odczuciu to szczerość i obustronne zaufanie są najważniejszym bezpiecznikiem i wyznacznikiem granic, które sobie stawiamy.

Paweł Passini

***

Tekst będzie dostępny na stronach e-teatru za tydzień.

Źródło:

Materiał nadesłany