EN

16.11.2021, 13:47 Wersja do druku

Kobiety w teatrze białoruskim

Teatr białoruski rozwija się dynamicznie, jednak – podobnie jak w całej przestrzeni postsowieckiej – reżyserki nadal nie mają w nim łatwego życia. Jednocześnie to właśnie ich praca przykuwa uwagę świata teatralnego.

Zaczynam od „ja”

Chciałam napisać ten tekst z perspektywy zewnętrznego obserwatora. Teraz jednak zaczynam go od „ja”. Próbując skoordynować swoje terminy, by znaleźć czas na pracę nad artykułem, zrozumiałam, że również jestem jedną z „tych” kobiet w teatrze.

Teatrolożka, kuratorka, dramaturżka, pracująca raczej przy projektach teatralnych (w tym systemie jest mniej męskiej dyskryminacji), a nie w instytucjach. Nie byłam zbyt mocno zaangażowana w praktykę, więc to właśnie przy mnie mężczyźni często narzekali na kobiety. Układ był taki, że wypadało przytakiwać lub przemilczeć. Inaczej „nie jesteś swoją”. Równocześnie jakaś część mnie, gdzieś w środku, pękała z dumy. „Jestem inna, doceniają mnie”. Niełatwo się do tego przyznać. Nawet przed sobą. Próbując balansować między instytucjonalnym światem wielkich teatrów a kobiecą solidarnością, byłam skazana na hipokryzję. Jednocześnie szczerze wierzyłam, że im częściej zbywam milczeniem męskie wypowiedzi, tym bardziej mogę pomóc koleżankom.

Spektakl "Ave, Ryszard", reż. Jelizawieta Maszkowicz

Jest to jeden z głównych problemów funkcjonowania kobiet w przestrzeni teatralnej – zmowa milczenia. Z jednej strony „po co o tym mówić, wszyscy i tak wiedzą”, z drugiej – próba utożsamienia się z kobietami w branży, „prawdziwymi” reżyserami, dramatopisarzami, krytykami. W większości przypadków jednak w męskiej przestrzeni teatralnej kobiety pracujące w teatrze odbierane są jako kobiety, które tworzą sztukę drugorzędną. Mimo faktu, że tak naprawdę jest odwrotnie: właśnie kobiety tworzą ciekawy współczesny teatr na wysokim poziomie.

Trzeba powiedzieć, że plastyczki mają pod tym względem szczęście: w przestrzeni postradzieckiej prace scenografek są cenione nie mniej niż scenografów (przynajmniej takie właśnie opinie słyszałam od zaprzyjaźnionych artystek). Najbardziej narażone na dyskryminację są aktorki. Nadal mają niełatwo, bo wymuszanie flirtu czy obcesowe traktowanie ze strony mężczyzn-reżyserów jest powszechne. Co więcej, mężczyźni dostają się na uczelnie teatralne i są przyjmowani do zespołów według emploi, natomiast jedynym kryterium przydatności do zawodu aktorki pozostaje uroda. Niejednokrotnie słyszałam od kierowników artystycznych, że aktorka powinna być ładna. Dlatego w teatrze białoruskim właściwie w każdej roli kobiecej obsadzona jest konwencjonalnie piękna dziewczyna, natomiast brakuje aktorek charakterystycznych.

Chcesz studiować reżyserię — dostosuj się do męskich kryteriów!

Wykształcenie w sferze kultury często się łączy z emocjonalną i psychologiczną presją. Talent, geniusz, konkurencja – to wszystko dotyczy również mężczyzn. Reżyseria jest jednym z tych zawodów, gdzie już w trakcie studiów dziewczyny obowiązkowo dowiadują się, że nie jest to praca dla kobiet. W szkołach teatralnych często się słyszy, że „kurica nie ptica, a baba – nie reżyser”. Zawodowej profesjonalizacji kobiet w teatrze stale towarzyszy dyskryminacja. Pod tym względem wykształcenie teatralne bardzo przypomina sport. Właściwości budowy ciała, cykl menstrualny, zaburzenia hormonalne — wszystko staje się drugorzędne. Według niepisanych praw młode dziewczyny muszą przejść męską inicjację.

Spektakl „Ryszard”, reż. Maria Tanina

Sytuację pogarsza fakt, że przez długi czas reżyserię uważano za zawód „dojrzały”. Pokutuje opinia, że przed trzydziestką reżyser nie ma nic do powiedzenia: nie ma doświadczenia życiowego (właśnie stąd biorą się wiecznie młodzi reżyserzy po czterdziestce). Ten stereotyp jest bardzo żywotny i nadal funkcjonuje w środowisku. Jak więc mają poradzić sobie w zawodzie siedemnastoletnie dziewczyny (bo w tym wieku kończy się na Białorusi szkołę), które mimo przeszkód dostały się na studia reżyserskie? W Akademii Sztuk Pięknych zdarzały się przypadki, gdy wykładowcy prosili dziewczęta o bandażowanie piersi. Nikt też oczywiście nie bierze pod uwagę predyspozycji fizycznych, na przykład przy przenoszeniu ciężkich dekoracji. Jesteś reżyserem? Musisz dać radę.

Spektakl „Wszystko w porządku”, reż. Anna Jakowlewa, fot. z archiwum CDB (Centrum Dramaturgii Białoruskiej)

Wiele reżyserek nadal ma syndrom sztokholmski, który jest ściśle związany z procesem kształcenia. Gorliwie dziękują mistrzom za „naukę” i za to, że były traktowane na równi z innymi. Jednak „na równi” w tym przypadku oznacza „tak jak mężczyzn”. Akcent na płeć przecież zawsze był obecny w ten czy inny sposób. Realizacja w zawodzie wymaga przejścia przez wszystkie próby kultury patriarchalnej – od noszenia ciężkich dekoracji po agresywną komunikację. Zabawne jest to, że reżyserzy płci męskiej w efekcie nie demonstrują swojej wytrzymałości i siły, bo teatr to nie dżungla, ale proces strategiczny. Mit, że reżyser pracuje siedząc na widowni z filiżanką kawy, wcale nie jest mitem, taka jest rzeczywistość. W związku z czym powstaje logiczne pytanie: po co było to przemocowe „hartowanie”, skoro w teatrze zarówno kobiety, jak i mężczyźni delegują pracę fizyczną obsłudze technicznej, a stabilność psychiczna czy emocjonalna nie zależy od płci? Może nie wszyscy zgodzą się z tym wnioskiem, ale dla mnie odpowiedź jest oczywista: jest po to, by po studiach kobietom łatwiej było odnaleźć się w patriarchalnym świecie teatru. Przebicie się na dużą scenę wymaga od kobiet sporych poświęceń, bo przecież „baba to nie reżyser”, a jak już się przebije, to w męskich kuluarach powiedzą, że prawdziwa z niej reżyserka, bo „ma jaja”, czyli „kawał chłopa” z niej.

Spektakl „Jimmy Morrisona już nie ma”, reż. Jelizawieta Maszkowicz, foto Jewgienija Naleckaja

Jednak właśnie kobiety chętniej podejmują się projektów nie związanych z teatrem instytucjonalnym, dążą do znalezienia nowego języka teatralnego i są gotowe do nieodpłatnej pracy, by móc robić to, co lubią, by „przebić się”, by realizować się w zawodzie. Niewielu jest reżyserów płci męskiej, którzy są gotowi podążać tą samą drogą. Jeśli mówimy o państwowych instytucjach teatralnych, to odsetek kobiet jest tam znacznie mniejszy. Prawie wszystkie stanowiska dyrektorów artystycznych zajmują mężczyźni, kobiety zaś pracują jako reżyserzy gościnni i często są angażowane przy repertuarze dziecięcym. Tak jest w teatrze dramatycznym, bo w teatrach muzycznych i plastycznych sytuacja wygląda inaczej.

Czytanie sztuki „Wszystko w porządku” w OK16, reż. Anna Jakowlewa, fot. z archiwum CDB (Centrum Dramaturgii Białoruskiej)

Projekty jako sposób na omijanie patriarchatu

Prawie wszystkie znane białoruskie reżyserki związane są z teatrem projektowym. Tatiana Trojanowicz przez długi czas prowadziła teatr TriTformaT, Walentina Moroz zajmuje się teatrem dokumentalnym i stoi na czele Laboratorium Teatru Społecznego, Natalia Lewanowa tworzy wyrafinowane spektakle dla dzieci. Jekaterina Awierkowa, Jelena Ganum i inne reżyserki są zapraszane do teatrów państwowych jako reżyserzy gościnni, jednak ten rodzaj pracy można również nazwać pracą w pewnym sensie projektową. W teatrach regionalnych sytuacja jest podobna – kobiety nieczęsto są zapraszane do współpracy jako reżyserki.

Czytanie sztuki „Bliźniaki syjamskie”, reż. Maria Tanina, fot. z archiwum CDB (Centrum Dramaturgii Białoruskiej)

Sytuacja jednak się zmienia i warto rejestrować zmiany, które zachodzą. W tej chwili w najbardziej niepewnej sytuacji zawodowej znajdują się reżyserki poniżej trzydziestki. A to właśnie one tworzą pejzaż nowoczesnego teatru białoruskiego, pokonując nie tylko trudności systemu akademickiego, ale i systemowy patriarchat. Wymienię tu pięć kobiet: Maria Tanina, Jewgienia Dawidienko, Palina Dabrawolska, Jelizawieta Maszkowicz, Anna Jakowlewa.

Prawie wszystkie debiutowały w Centrum Dramatu Białoruskiego przy Republikańskim Teatrze Białoruskiego Dramatu (RTBD). Centrum pracuje w trybie projektowym: organizuje czytania performatywne, prowadzi warsztaty i laboratoria teatralne. Wielu młodych reżyserek zaczynało karierę zawodową właśnie od reżyserii czytań. W ten sposób otrzymały feedback oraz wsparcie środowiska: teatrologów, krytyków, aktorów i innych reżyserów. Wszystko to sprzyjało kształtowaniu się zawodowej solidarności.

Pokaz work in progress spektaklu „Liebfraumilch”, reż. Jewgienia Dawidienko, fot. z archiwum CDB (Centrum Dramaturgii Białoruskiej)

Drugim takim miejscem był Kulturalny Hub OK16, w którym odbywały się letnie rezydencje-laboratoria. Młodzi reżyserzy tworzyli w nim projekty inscenizacyjne, które przekształciły się później w pełnowymiarowe spektakle. Warto zauważyć, że znaczącą rolę odegrało tu zaufanie menedżerki Inny Kowalenok. Kobiety zaczęły współpracować ze sobą w duchu solidarności: reżyserki pomagały sobie nawzajem, wchodziły w interakcje z młodymi aktorkami i dramaturżkami.

Czytanie sztuki „Znajdziejsz Alicję pod starym śniegiem”, reż. Jewgienia Dawidienko, fot. z archiwum CDB (Centrum Dramaturgii Białoruskiej)

Nierówność genderowa, podobnie jak przepaść między pokoleniami reżyserów, nadal jest znaczna. Ale nie da się zaprzeczyć, że białoruski teatr zaczyna oswajać „kobiecą drogę”. Teatr to oczywiście sztuka, ale walka o równouprawnienie trwa również i tu.

Źródło:

Materiał własny

Autor:

A. K.