EN

18.11.2024, 18:59 Wersja do druku

Kilka myśli co nie nowe o sytuacji dramaturga we współczesnym teatrze w Polsce

Tekst wystąpienia Grzegorza Krawczyka, Przewodniczącego Rady Programowej Konkursu Nagrody Dramaturgicznej im. Tadeusza Różewicza wygłoszony podczas uroczystości finałowej III edycji Konkursu 16 listopada, 2024.

Inne aktualności

Kiedy się nad kwestą tytułową zastanawiałem przypominałem sobie napisaną przed 100 laty sztukę Luigi Pirandell’ego pod tytułem „Sześć postaci w poszukiwaniu autora”. Bohaterowie Pirandella domagali się zaistnienia w sztuce, obecnie autorzy domagają się zaistnienia w teatrze. Jakże zaskakujący zwrot akcji. Z chłodnej obserwacji polskiego teatru można wywnioskować, że jednym z zasadniczych warunków zaistnienia w nim dramaturga jest znalezienie reżysera - ich rola w pragmatyce teatralnej jest kluczowa, żeby nie powiedzieć dominująca. Jednak odnalezienie reżysera zainteresowanego nowymi utworami scenicznymi nie jest łatwe. Dlaczego? Reżyserzy wolą wystawiać własne teksty, scenariusze i adaptacje. Zapewne z powodu tantiem. Nie dziwi zatem ich słabe zainteresowanie rezultatami dramaturgicznych konkursów i niepodejmowanie się reżyserowania nagradzanych w nich tekstów. Na sześć sztuk, które w ostatnich dwóch edycjach weszły do finału naszego konkursu, zaledwie jedna doczekała się realizacji scenicznej… Gdzie indziej bywa podobnie.

Dramaturdzy, który mieli szczęście, żeby znaleźć reżysera, często muszą przełknąć inną, gorzką pigułkę zwykle pisząc teksty, jak to się mówi kolokwialnie, pod reżysera - nie są w pełni autonomiczni, lecz mniej lub bardziej od niego zależni. Wtedy jednak dostają przynajmniej szansę na skonfrontowanie tego, co piszą, z żywą teatralną publicznością, a nie jedynie z milczącym czytelnikiem. Poszukiwania na tym się jednak nie kończą, wkraczają w kolejną fazę – dramaturg musi ruszyć w drogę, tym razem na poszukiwanie… dyrektora. A oni, szczególnie ci którzy kierują teatrami repertuarowym poza wielkimi ośrodkami miejsko-akademickimi, poza dostępem do tzw. progresywnej publiczności, otwartej na eksperyment, mają niską lub wręcz zerową skłonność do podejmowania ryzyka wystawiania nowych, nieprzegryzionych jeszcze przez życie teatralne tekstów. Bilety kupuje u nich w zdecydowanej większości publiczność o gustach nieco przeterminowanych, taka co to lubi oglądać to, co już wcześniej widziała, lub dowiedziała się, że zobaczyć wypada. A bilety sprzedawać trzeba.

Czy jest coś smutniejszego w teatrze, no może poza chałturą, od tego, gdy aktorzy grają do pustawej widowni? Ten rodzaj smutku przypomina mi wrażenia z peregrynacji po galeriach sztuki współczesnej, w których po wernisażach przez długie, długie tygodnie, aż do finisaży, wieje przygnebiającą pustką. Podobnej pustki, braku reakcji zwrotnej, braku zainteresowania - innego niż tylko branżowe, pustki, która jest twarzą sromotnej klęski, boją się także dyrektorzy teatrów. Ratują więc honor teatralnego domu, czy to czytaniami performatwnymi nowych sztuk, czy też ich realizacjami audiowizualnymi, ale trzeba sobie powiedzieć jasno, że są to wyroby teatralnopodobne, listki figowe skrywające wstydliwą rzeczywistość. A więc, co dalej? Co dalej z dramaturgiem miotającym się między Scyllą skupionego na sobie reżysera, a Charybdą dyrektora repezentującego szeroką publiczność? Pozostawiam to pytanie w zawieszeniu.

Oczywiście Dramaturgowi na fasadach teatrów nie zawsze ukazuje się gorejący napis „Porzuć wszelką nadzieję”. Tak źle na szczęście nie jest. Nomen omen, ani w Piekle, ani też w Czyśćcu, Dante nie umieścił, o ile mnie pamięć nie myli, żadnego dramaturga. Być może w ocenie florentyńczyka wszyscy dramaturdzy są bez grzechu więc powinni iść prosto do Nieba. Przywołana przeze mnie sztuka Pirandella także długo nie odniosła sukcesu wśród sobie współczesnej publiczności. Pomogła jej dopiero Nagroda Nobla, którą pisarz dostał… niedługo przed śmiercią.

No dobrze, ale co w takim razie dramaturg ma czynić, jak postępować z tak, a nie inaczej ustawioną, niezbyt mu sprzyjającą, czasem nieznośnie przyziemną, maszynerią teatralną? Przystosować się, iść na kompromisy, buntować, założyć własny teatr, reżyserować swoje sztuki? Może. A może na pisaniu poprzestać, nie oczekiwać niczego więcej - poza Nagrodą Nobla rzecz jasna - pozostać autsajderem teatralnej rzeczywistości, literackim pustelnikiem zarabiającym na życie gdzie indzie? Pytania trudne, a jeszcze trudniejsze są odpowiedzi. I jeszcze nieznośne, kołaczące się od czasu do czasu w głowie myśli: film uczyni cię sławnym, telewizja bogatym, a teatr? No cóż, da ci być może poczucie moralnej wyższości…

Znakomity amerykański dramaturg, Edward Albee, autor „Chwiejnej równowagi”, powiedział: dramaturg to ktoś, kto wywiesza swoje wnętrzności na scenie. Może i tak … lecz jeśli to prawda nie może chyba oczekiwać, gdyż byłby to dziecinną wręcz naiwnością, że każdemu przypadną one do gustu… nawet w kraju, w którym spożywanie flaków jest narodową czynnością gastronomiczną.


Źródło:

Materiał nadesłany