Jan Klata w wywiadzie dla „Teatru” jawi się jako błyskotliwy szaman, ale czy za ironią i bon motami kryje się spójna wizja instytucji? A może dziś bardziej potrzebujemy inżynierów, jak Michał Zadara?
„Podpisałem pakt z Dionizosem” – mówi Jan Klata w rozmowie z Dominikiem Gacem. Dla kogoś mniej uważnego mogłoby to brzmieć jak efektowny bon mot. Dla reszty – jak credo człowieka, który po raz kolejny wchodzi do tej samej rzeki, tym razem w samym centrum teatralnej Polski. Tylko czy to jeszcze Dionizos, czy już jego własne, bardzo polskie alter ego?
Wywiad, którego udzielił nowy dyrektor Teatru Narodowego, to popis błyskotliwości, erudycji, ironii, autoironii i klasycznego „pomidora” – figury retorycznej, którą Klata podniósł do rangi filozofii komunikacyjnej. Ale pod tym wszystkim kryje się coś znacznie istotniejszego niż tylko słowne szarady. To próba opowiedzenia się wobec całej, niejednoznacznej historii własnej kariery – tej uwielbianej, kontestowanej, uwikłanej w politykę, środowiskowe napięcia i w końcu: osobiste ambicje.
Cesarz nie, lider – może
Jan Klata odcina się od Fortynbrasa, cesarza chińskiego i dyktatora, ale nie od władzy. Po prostu definiuje ją inaczej – jako odpowiedzialność, jako zespół, jako dialog. Tylko że to nie jest równy dialog. To Klata rozdaje karty. Niby słucha, niby czeka, „nie powie nazwisk” przed rozmową z zespołem, ale wszystko w tonie jego wypowiedzi sugeruje, że kierownica jest już dobrze uchwycona, trasa wytyczona, a pasażerowie mogą albo zapiąć pasy i jechać, albo wysiąść na pierwszym przystanku.
Z jego słów wyłania się portret człowieka świadomego swojej pozycji, intelektu i doświadczenia – i nie jest to zarzut. Tyle że Klata robi wszystko, by dodać do tego obrazka zbyt dużo ironicznej mgły. Śmieje się, rzuca odniesieniami do muzyki, filozofii i sportu, ale każda z tych masek odsłania ten sam rdzeń: on wie lepiej. Na pytania o kontrowersje, o krytykę, o decyzje obsadowe – odpowiada w trybie kontrolowanego sarkazmu. A to już nie ironia – to tarcza.
Ironia jako taktyka i problem
Ironia Klaty nie jest tylko estetyczna – to strategia zarządzania własnym wizerunkiem. Jeśli coś się powiedzie – to dlatego, że „był to pomysł sataniczny i wybitny”. Jeśli coś się nie uda – „to był wybór kogoś innego”, albo – bardziej elegancko – „wiedziałem, że to ryzyko”. Taki model zarządzania porażką to klasyczna technika budowania narracji o sobie jako artyście niezależnym od zewnętrznych opinii – i niezniszczalnym.
Ale czy ta ironia nie staje się już momentami groteskowa? Kiedy Klata porównuje się do Davida Bowiego i Nicka Cave’a, podpina pod Dionizosa i mówi o spadochroniarzach, których boi się zawieść, trudno nie poczuć, że skala autopromocyjnej retoryki zaczyna przerastać sam temat. Ego? Bez wątpienia. Niebotyczne? Zdecydowanie. Ale, co gorsza – przezroczyste. Bo niezależnie od tego, ile razy padnie „pomidor”, wiadomo, że wszystko i tak zostało już zaplanowane. To nie żaden kolektyw, to reżyserska autokracja z ludzką twarzą.
Wizja Teatru Narodowego: między szacunkiem a rewanżyzmem
Najciekawsza część wywiadu to jednak nie te ironiczne szpady, ale diagnozy repertuarowe. Klata bardzo wyraźnie sygnalizuje, że Narodowy nie będzie „monolitem ideologicznym”. Ma być różnorodnie, ma być eksperymentalnie, ale i klasycznie. Ma być Wyspiański i Sienkiewicz, ale też „dziwne rzeczy”, jak to określa reżyser. Deklaracja brzmi dobrze, tylko że już ją znamy. Prawie identyczne hasła przyświecały jego dyrekcji w Starym Teatrze. A tam – jak wiemy – różnie bywało z otwartością i słuchaniem zespołu.
Z jednej strony więc – Klata stawia na ciągłość instytucjonalną, z drugiej – przywozi Wesele jak swoisty sztandar rewanżu. „Misja została przerwana” – mówi. Teraz ją kontynuuje. Ale przecież Wesele to nie tylko symbol powrotu, to również gest zawłaszczający. Dom Wyspiańskiego to nie tylko jego wizja – to także spuścizna Grzegorzewskiego, Englerta, wcześniejszych dyrektorów. Czy Klata tę różnorodność poszerzy, czy ją zagarnie?
Teatr Narodowy jako laboratorium Erosa i Tanatosa
Czytając ten wywiad, można odnieść wrażenie, że Jan Klata nie tyle obejmuje instytucję, co ją ucieleśnia. Jest i spadochroniarzem, i dyrektorem sportowej drużyny, i filozofem, i performerem, i w końcu – samotnym żeglarzem na „Północnej Wyspie”. Czy ten teatr przetrwa pod ciężarem jego ego? Czy nie stanie się tylko laboratorium jego własnej tożsamości artystycznej?
Tu pojawia się zasadnicze pytanie: czy Teatr Narodowy ma być teatrem artysty, czy instytucją dla wspólnoty? Klata twierdzi, że jedno nie wyklucza drugiego – ale jak pokazuje historia jego poprzednich dyrekcji, łatwiej mu być demiurgiem niż mediatorem. To, co prezentuje jako „odwagę” i „otwartość”, często kończy się zamknięciem przestrzeni dla innych głosów – tych mniej efektownych, mniej skandalizujących, mniej medialnych.
Diagnoza na przyszłość
Nowy dyrektor Teatru Narodowego to bez wątpienia postać nietuzinkowa, pełna energii, erudycji i artystycznej odwagi. Ale też niebezpiecznie przekonana o własnej nieomylności, otoczona aurą cierpiętnika i proroka. Klata umie „dogadać się” z każdym, tylko że często kończy się to tym, że mówi sam ze sobą. Ironia, choć błyskotliwa, bywa tu zasłoną dymną dla bardzo wyraźnej centralizacji decyzji i myślenia.
Dla Teatru Narodowego jego dyrekcja może być impulsem – jeśli rzeczywiście otworzy się na nowe języki i młodych twórców. Ale może być też kolejną próbą uczynienia z narodowej sceny teatru jednego reżysera – nawet jeśli deklaruje on pluralizm. Jak na razie, jesteśmy w punkcie, w którym więcej mówi się o Klacie niż o teatrze.
I jeśli nie zapanuje nad tym retorycznym rozpasaniem, jeśli nie zdejmie w końcu tej dionizyjskiej maski – może się okazać, że zostanie tylko z „pomidorem” w ręku. A z tego, jak wiadomo, ani Wesele, ani Termopile nie wyrosną. I tu warto, na koniec, spojrzeć porównawczo. Michał Zadara w swoim wywiadzie dla tego samego pisma przyjął zupełnie inny ton: był skupiony, systemowy, mówił o teatrze jako miejscu służby i odpowiedzialności. Mniej w nim było błyskotliwych one-linerów, więcej konkretu. Zadara mówił o strukturze, o pracy, o zespole – Klata o „świeżości”, „energetycznym wybuchu” i „wizjach”. Jeden opowiada o teatrze jak o ekosystemie, drugi – jak o scenie dla performera-reżysera. Zadara to inżynier, Klata to szaman.
Zestawienie tych dwóch wywiadów prowokuje pytanie: czego dziś bardziej potrzebujemy? Teatru jako struktury – czy jako spektaklu? Teatru obywatelskiego – czy narcystycznego? Odpowiedź, jak zwykle w teatrze, nie leży po jednej stronie. Ale warto się nad nią zastanowić, zanim zaczniemy klaskać.
https://teatr-pismo.pl/michal-zadara-bedzie-gruba-kreska/
https://teatr-pismo.pl/jan-klata-ja-mam-kadencje-jak-karol-nawrocki/