Gdy piszę o zmarłej niedawno, 7 grudnia 2020 r., znakomitej aktorce Katarzynie Łaniewskiej, która odeszła w wieku 87 lat, nieodparcie przychodzi mi na myśl słowo „nawrócenie”. Droga jej życia bowiem, oprócz niezwykle bogatego dorobku artystycznego, obfituje także w działalność pozasceniczną, w trakcie której właśnie doświadczyła ona nawrócenia. Nim o tym opowiem, warto zastanowić się nad samym zjawiskiem nawrócenia i przywołać największe przykłady. W rozpoczętym właśnie Wielkim Poście może to sprzyjać pogłębieniu rozważań nad istotą przełomów w życiu człowieka. W tym też kontekście spróbuję ukazać sylwetkę Katarzyny Łaniewskiej nie tylko jako wspaniałej, wielkiej aktorki. Pisze Temida Stankiewicz-Podhorecka w miesięczniku Wpis.
Nawrócenia bywają różne, szczere i koniunkturalne. Ale kiedy mówimy o czyimś nawróceniu, zazwyczaj kojarzy się ono z nawróceniem religijnym, z nawróceniem na wiarę; u nas, w Polsce, oczywiście na wiarę katolicką. Dopiero w następnej fazie skojarzeń może pojawiać się inna motywacja, choćby polityczna, prowadząca do nawrócenia ideowego.
Nawrócenie religijne, jeśli jest szczere, zawsze łączy się z działaniem Ducha Świętego i jest wielką, piękną tajemnicą. Nawrócenie ideowe, polityczne, łączy się z działaniem rozumu poddanego nierzadko presji ideologii. Pośród nawróceń religijnych znanych postaci w dziejach świata nie ma bodaj większego nad przemianę duchową Szawła z Tarsu. Było to wydarzenie biblijne i zarazem historyczne, a jego opis, który znamy z Dziejów Apostolskich oraz z Listu do Galatów, ukazuje niezwykłość, moc i przejmującą głębię oraz niewysłowione piękno owego dotknięcia Boga. Apostoł Narodów św. Paweł wcześniej jako Szaweł był bezwzględnym prześladowcą chrześcijan, a tym samym wczesnego Kościoła. Pochodził z rodziny żydowskiej (miał też obywatelstwo rzymskie), był człowiekiem wykształconym, studiował Torę w Jerozolimie. Jego zawzięta postawa wobec chrześcijan wynikała z nadgorliwości strzeżenia tradycji religii żydowskiej. Ścigając ukrywających się wyznawców Chrystusa, udał się w podróż do Damaszku. Gdy zbliżał się do miasta, poraziła go nagle światłość z nieba. Przestraszony upadł na kolana. Wtedy usłyszał głos: „Szawle, Szawle dlaczego mnie prześladujesz?”. W odpowiedzi na pytanie: „Kim jesteś, Panie?”, usłyszał: „Ja jestem Jezus, którego ty prześladujesz. Podnieś się i idź do miasta, a tam już powiedzą ci, co masz dalej czynić”. Ta kluczowa scena ma, jak wiemy, swoje konsekwencje – przynosi przemianę z Szawła w Pawła Apostoła, całkowite i nagłe przeorganizowanie oraz przewartościowanie życiowych pryncypiów.
Wiele setek lat później, pod koniec XIX wieku, nagłego olśnienia Bogiem doznał wybitny francuski poeta i dramaturg Paul Claudel (opisał to w swoistej biografii „Moje nawrócenie”). Z domu rodzinnego nie wyniósł wiary chrześcijańskiej, gdyż jego rodzice byli obojętni religijnie, a w latach szkolnych przebywał w środowisku wrogim Kościołowi. Gdy miał 18 lat i był już początkującym pisarzem, w Boże Narodzenie 1886 r. wstąpił do paryskiej katedry Notre Dame. Nie uczynił tego z potrzeby ducha, lecz w poszukiwaniu inspiracji i materiału do opowiadania, które zamierzał napisać. Kiedy wszedł do kościoła, usłyszał „Magnificat” w wykonaniu chłopięcego chóru. „Wtedy to zdarzył się fakt, który przesądził o całym moim życiu – zwierzał się Claudel w ‘Moim nawróceniu’. – W mgnieniu oka serce moje zostało porażone i UWIERZYŁEM. Uwierzyłem z taką mocą przekonania, z takim porywem całego jestestwa, z przeświadczeniem tak dogłębnym, z taką oczywistością nie dopuszczającą cienia wątpliwości, że od tej chwili żadne książki, żadne dowodzenia, żadne przygody burzliwego życia nie zdołały zachwiać mojej wiary, czy też choćby jej naruszyć. Owładnęło mną nagle rozdzierające uczucie niewinności, wiekuistego dziecięctwa Bożego: niewysłowione doznanie!”.
Od tej chwili cała twórczość Claudela – poetycka, prozatorska, dramaturgiczna, eseistyczna – przeniknięta została duchem chrześcijańskim i stanowi afirmację wiary katolickiej. Jego sztuki dramatyczne, jak choćby „Zwiastowanie”, stały się – jak ktoś pięknie określił – wyrazem duszy katolika głoszącej tajemnice wiary. Pewnie dlatego próżno by szukać na scenach teatralnych w Polsce utworów Claudela, które wszak nijak nie mieszczą się w lewicowej wizji świata i człowieka bez Boga.
Oba przywołane przykłady to wielkie nawrócenia, o których świat wie. Są też jednak nawrócenia ciche, nieznane, nie nagłośnione, niezapisane w księgach. W tym także nawrócenia ideowe, polityczne, które dotyczą często osób znanych, na przykład w środowisku artystycznym. Tyle że polityczne skręty w prawą stronę, jeśli wynikają ze szlachetnych pobudek, z przewartościowania swojego życia, ze zrozumienia błędów i podjęcia decyzji o nawróceniu się na jasną stronę, na dobro, łączą się najczęściej z bardzo wysoką ceną , jaką trzeba za to zapłacić – brutalnym hejtem w internecie, środowiskowym ostracyzmem, brakiem propozycji ról w teatrze czy filmie, świadomym i celowym tworzeniem o takiej osobie złej opinii.
Po śmierci Katarzyny Łaniewskiej wicepremier Jarosław Kaczyński powiedział o niej, że „była kimś, kto wybrał dobro”. Słowa te są swego rodzaju kwintesencją drogi życiowej aktorki, gdyż mówią właśnie o jej nawróceniu. Tak się bowiem złożyło, że wybory ideowe dokonywane przez Katarzynę Łaniewską powiodły ją, najkrócej mówiąc, od skrajności do skrajności – od lewa do prawa. Najpierw, w okresie studiów w PWST w Warszawie, którą ukończyła w 1955 r., należała do ZMP (Związek Młodzieży Polskiej), potem wstąpiła do komunistycznej PZPR, by następnie stać się członkiem „Solidarności” i wreszcie wielkim, oddanym sympatykiem Prawa i Sprawiedliwości. Nie była członkiem PIS-u, ale gorąco i szczerze do końca swego życia popierała działania prawicowego rządu.
Ktoś niedawno powiedział, że gdyby chcieć w dwóch słowach scharakteryzować Katarzynę Łaniewską, na pierwszym miejscu byłoby określenie: działaczka społeczna. Czy również działaczka polityczna ZMP i aktywistka partyjna z okresu przynależności do PZPR? Na tego typu zarzuty niektórych kolegów aktorów, ludzi ze środowiska teatralnego (w większości już nie żyjących, m.in. Krzysztofa Chamca czy Jerzego Dobrowolskiego) artystka odpowiadała, że to nieprawda, bo choć była członkiem partii, to nigdy nie była ideową aktywistką. Na szczęście pod koniec lat 1970. przyszło opamiętanie, przewartościowanie życia i nawrócenie. Aktorka rzuciła partyjną legitymację, związała się z opozycją antykomunistyczną. Bardzo aktywnie i ofiarnie weszła w działalność powstającej „Solidarności”. Wybrała dobro.
W 1980 r. Katarzyna Łaniewska przyczyniła się do utworzenia struktur NSZZ „Solidarność” w Teatrze Ateneum, współorganizowała koncerty patriotyczne, z którymi wraz z innymi aktorami jeździła po Polsce. W czasie stanu wojennego zajmowała się dystrybucją wydawnictw niepodległościowych, kolportowała tzw. bibułę, gdzie tylko się dało, oraz rozprowadzała „Tygodnik Mazowsze”.
Prawdziwy przełom, jeśli chodzi o stosunek do wiary, Kościoła i wartości, które się z tym łączą, nastąpił dzięki spotkaniu błogosławionego księdza Jerzego Popiełuszki. Znajomość ta otworzyła nowy rozdział w życiu aktorki na drodze do zdefiniowania własnej tożsamości religijnej i ideowej, ponownego odnalezienia swego duchowego miejsca. Bo choć wiary Katarzyna Łaniewska nie utraciła nigdy, wyniosła ją bowiem z katolickiego i patriotycznego domu rodzinnego – po raz pierwszy zobaczyła cudowny obraz Matki Bożej Częstochowskiej już w wieku 5 lat, gdy rodzice przywieźli ją na Jasną Górę – to jednak przynależność do ZMP a następnie do PZPR zrobiły swoje. Spowodowały odejście od Kościoła.
O poznaniu charyzmatycznego kapłana Jerzego Popiełuszki oraz działalności aktorów przy żoliborskiej parafii Katarzyna Łaniewska mówiła w kwietniu 2013 r. w wywiadzie radiowym: „Moje spotkanie z księdzem Jerzym było poprzedzone rozmową z Romą Szczepkowską, córką Jana Parandowskiego i żoną aktora Andrzeja Szczepkowskiego. Roma była łączniczką między księdzem a nami, aktorami, których znała. Zapytała mnie czy chciałabym wziąć udział w oprawie Mszy świętej za Ojczyznę, którą ksiądz Jerzy odprawiał w kościele św. Stanisława Kostki na warszawskim Żoliborzu, odparłam, że tak. Umówiła mnie na spotkanie z księdzem na Rynku Starego Miasta. Opowiedziałam mu o sobie, o tym, że pochodzę z rodziny katolickiej, ale że ostatnio nie byłam blisko z Kościołem, więc nie wiem czy będę godna… Ksiądz zapytał, czy chcę, odparłam, że bardzo chcę. I tak zostałam zaproszona do udziału we Mszach świętych za Ojczyznę. Stan wojenny był bardzo ważnym momentem dla nas, aktorów. Myśmy bojkotowali środki masowego przekazu. Chyba po raz pierwszy byliśmy tak skonsolidowani. Ponad dziewięćdziesiąt procent aktorów było po naszej stronie. Po tamtej stronie zostało zaledwie parę osób znaczących w zawodzie, reszta to koledzy z trzeciego planu, którzy w tej sytuacji zaistnieli w telewizji, radiu, czy teatrze. Zaproszenie więc księdza Jerzego dla nas, aktorów było czymś niezwykłym wprost, ogromnie ważnym. To była dla nas wielka szansa. Przecież kiedyś aktorzy byli grzebani poza murami cmentarza, a tu nagle stoją przy ołtarzu. Potem ksiądz Jerzy zaproponował mi, abym przy okazji ważnych dat Bogoojczyźnianych mówiła poezje, czytała fragmenty literatury. I tak od stycznia 1982 roku zaczęła się moja współpraca z księdzem”.
Oczywiście, współpraca ta nie mogła nie być nie zauważona przez ubecję, śledzącą przez 24 godziny na dobę księdza Jerzego; komunistyczni agenci znajdowali się nawet wśród straży kościelnej. Artystów współpracujących z kapłanem próbowano zastraszać w rozmaity sposób, na przykład spaleniem samochodu, jak w przypadku Katarzyny Łaniewskiej. Nie dotyczyło to wszystkich, bo jak się potem okazało, niektórzy aktorzy działali na rzecz agentury. Msze św. za Ojczyznę w szerokim tego słowa znaczeniu rozlały się na całą Polskę. Aktorzy dzięki księdzu Jerzemu zyskiwali nie tylko popularność, ale też ogromną przychylność i wiarygodność Polaków. Niestety, wielu z nich zdążyło już o tym zapomnieć, co wówczas, w czasach komunistycznego zniewolenia, dał im Kościół. Dziś znajdują się w pierwszych szeregach tych, którzy Kościół i księży atakują i pomawiają. W stanie wojennym Katarzyna Łaniewska wraz z grupą aktorów od księdza Jerzego jeździła po całej Polsce, występując w kościołach, salach parafialnych, domach prywatnych. Na koncertach prezentowali program złożony głównie z utworów poetyckich naszych wieszczów i muzyki klasycznej.
We wspomnianym wywiadzie radiowym z 2013r. Katarzyna Łaniewska, przypominając Msze święte za Ojczyznę na Żoliborzu, mówiła o nich z wielkim wzruszeniem. Stojąc przy ołtarzu polowym na zewnątrz kościoła św. Stanisława Kostki (Eucharystie sprawowane były początkowo wewnątrz kościoła, ale gdy rzesze wiernych przestały się tam mieścić, trzeba było wyjść poza świątynię), miała okazję obserwować ludzi: „Widać było te tłumy i kawałek wolnej Polski, otoczonej kordonem ZOMO. Ten plac, który jest teraz ogrodem, tam gdzie jest teraz parking, tam były tłumy, tłumy, nieprzebrane tłumy ludzi. Kto tego nie przeżył, kto tam raz nie był, nie widział tej wolnej Polski”.
Po transformacji ustrojowej aktorka pozostała zarówno blisko Kościoła, jak i po prawej stronie sceny politycznej, jako działaczka pozapartyjna. W 2011 r. startowała w wyborach z ramienia Prawa i Sprawiedliwości jako kandydatka do Senatu, ale niestety przegrała z Barbarą Borys-Damięcką z Platformy Obywatelskiej. Po katastrofie smoleńskiej zaangażowała się w obchody miesięcznic i rocznic czynnie uczestnicząc w Mszach świętych w katedrze św. Jana w Warszawie w intencji ofiar, czytając modlitwy wiernych, a nierzadko i poezje. Po zakończonej Eucharystii, jeśli tylko zdrowie jej na to pozwalało, brała udział w marszu pod pałac prezydencki na Krakowskim Przedmieściu. Jawnie i odważnie popierała działania Prawa i Sprawiedliwości oraz program rządu. Z tego powodu nie była w środowisku artystycznym postrzegana jako swoja, zwłaszcza wtedy, gdy publicznie dawała wyraz przywiązania do wartości katolickich i patriotycznych. Po odważnej kontrze, jaką dała Marianowi Opani za jego obrzydliwe określenie Polaków, którzy głosowali na PIS, nie tylko przestała mieć propozycje gry w serialach i teatrze (tu wcześniej już z niej zrezygnowano, gdy tylko jawnie stanęła po stronie Kościoła i prawicy), ale i przyjaciele jakoś przestali ją odwiedzać.
Angażowanie się w działalność społecznikowską, w tym wieloletnia praca w Komisji Skolimowskiej Związku Artystów Scen Polskich na rzecz domu dla wiekowych artystów w Skolimowie, a także w zarządzie ZASP-u, to właściwie jej cecha charakterologiczna. Odziedziczyła ją najprawdopodobniej po ojcu, byłym legioniście, działaczu spółdzielczym (zakładał spółdzielnie w różnych miastach w Polsce) okresu międzywojennego, który zginął w 1941 r. w niemieckim obozie koncentracyjnym Auschwitz podczas niemieckiej okupacji. Owo społecznikostwo Katarzyny Łaniewskiej objawiające się na różny sposób, także na co dzień w zwykłej życzliwości i pochyleniu się nad drugim człowiekiem, w spieszeniu z pomocą, pozostało jej do końca życia, to znaczy do czasu, gdy pozwalała jej na to kondycja fizyczna. A z tą bywało różnie, zwłaszcza w ostatnim okresie. Wielu osobom, które w tym czasie oglądały Katarzynę Łaniewską czy to podczas transmitowanych za pośrednictwem Telewizji Trwam comiesięcznych Mszy świętych za ofiary katastrofy smoleńskiej, czy bezpośrednio w katedrze św. Jana w Warszawie, trudno będzie uwierzyć, że aktorka mniej więcej pół roku przed śmiercią popadła w straszną chorobę, że miała olbrzymie problemy ze wzrokiem. Przyczyną była choroba zwyrodnieniowa plamki żółtej w oku. Choroba bardzo niebezpieczna, bo w rezultacie prowadząca do ślepoty. Katarzyna Łaniewska, wypowiadając w katedrze słowa modlitwy wiernych, sprawiała wrażenie, że czyta z kartki, gdy tymczasem mówiła z pamięci. W jednym z ostatnich wywiadów zwierzała się, iż widzi już tylko światło, zarysy postaci i przedmiotów. „W domu poruszam się stałą trasą, którą znam doskonale, a roli uczę się ze słuchu” – mówiła.
W bogatym dorobku artystycznym aktorki, która oficjalnie zadebiutowała na deskach teatralnych 26 listopada 1955 r. w wieku 22 lat epizodyczną rolą w „Dziadach” w reż. Aleksandra Bardiniego, są różnorodne postaci, a rozpiętość jej ról sięga od tragedii po komedie, od kobiet współczesnych po postaci klasyczne. Występowała w największych i najważniejszych sztukach teatralnych. Zagrała m.in. tytułową bohaterkę w „Świętej Joannie” George’a Bernarda Shaw, Marcysię w „Don Juanie” Moliera, Helenę w „Domu lalki” Henryka Ibsena, córkę Romulusa w „Romulusie Wielkim” Fryderyka Dürrenmatta, Amelię w „Domu Bernardy Alba” Federico Garcia Lorki, Czarownicę w „Makbecie” Williama Szekspira, Agafię Tichonowną w „Ożenku” Michała Gogola, Katarzynę w „Matce Courage i jej dzieciach” Bertolda Brechta, Paulinę w „Mewie” i Marię w „Płatonowie” Antoniego Czechowa, była zarówno brawurową Klarą w „Ślubach panieńskich” jak i Podstoliną w „Zemście” Aleksandra Fredry. Katarzyna Łaniewska tworzyła swoje sceniczne postaci pod okiem znanych i cenionych reżyserów, oprócz wymienionego już Aleksandra Bardiniego także Marii Wiercińskiej, Janusza Warneckiego, Jana Ciecierskiego, Ludwika René, Kazimierza Dejmka, Adama Hanuszkiewicza, Jana Świderskiego, Bohdana Korzeniewskiego, Jana Englerta czy Marii Fołtyn, by wymienić najważniejszych. Występowała wyłącznie w teatrach należących do najbardziej liczących się scen stolicy – w Polskim, Dramatycznym, Ateneum, Narodowym.
W Teatrze Narodowym w 1964 r. Katarzyna Łaniewska zagrała Dorotę Smugoniową w dramacie Stefana Żeromskiego „Uciekła mi przepióreczka” w reżyserii Jerzego Golińskiego, którą to rolę w całym swoim dorobku ceniła sobie najwyżej. Recenzenci z zachwytem pisali wówczas o doskonale poprowadzonej przez nią postaci, a niektórzy wręcz o najlepszej roli w tym spektaklu, a występowała u boku takich tuzów aktorstwa jak Halina Mikołajska, Gustaw Holoubek, Mieczysław Kalenik, Kazimierz Opaliński, czy Mieczysław Voit. W jednej z recenzji można było przeczytać: „Smugoniowa, uroczo wcielona w Katarzynę Łaniewską, przebiegła, potem nawet mściwa kobietka, w której naiwność wciąż spiera się z nadzieją, że jakoś swoim rozumkiem potrafi sytuację rozwikłać”. Także w Teatrze Narodowym Katarzyna Łaniewska świetnie zagrała rolę Julii w spektaklu „Wilki w nocy” Tadeusza Rittnera w reżyserii Henryka Szletyńskiego, a partnerował jej Igor Śmiałowski jako Prokurator, który był jej scenicznym mężem.
W prawdziwym życiu aktorka była mężatką dwukrotnie. Po trzecim roku studiów wzięła ślub cywilny z aktorem Ignacym Gogolewskim; z tego związku, który zakończył się po 10 latach, narodziła się córka Agnieszka. Drugim mężem, z którym miała ślub kościelny, był Andrzej Błaszczak, który zmarł w 2018 r.
W filmografii aktorki, która jest równie bogata jak wachlarz ról teatralnych, pośród tak znanych i popularnych tytułów jak słynny „Kogel-mogel” w reż. Romana Załuskiego, „Przesłuchanie” w reż. Ryszarda Bugajskiego, czy „Korczak” w reż. Andrzeja Wajdy Katarzyna Łaniewska najbardziej przywiązana była do roli Anny Walentynowicz w filmie „Smoleńsk” w reżyserii Antoniego Krauzego. Zagrała też w wielu serialach, m.in. żonę Maliniaka w „Czterdziestolatku”, a także w „Grubym”, w „Ojcu Mateuszu”, w „Na dobre i na złe” oraz w „Klanie”. Ona sama najbardziej chyba lubiła rolę przeuroczej, dobrotliwej, wiecznie zabieganej o różne sprawy babci Józi, wiejskiej gospodyni księdza z serialu „Plebania”. Była to swego czasu bardzo popularna i bardzo lubiana przez telewidzów postać; dla wielu z nich pozostanie w pamięci na zawsze utożsamiona z Katarzyną Łaniewską. W postać babci, ukochanej przez telewizyjnych wnuczków, a także przez tysiące młodych telewidzów, wcieliła się aktorka także w cyklicznym programie dla dzieci „Ziarno”, realizowanym przez Redakcję Programów Katolickich TVP z udziałem „śpiewającego biskupa od dzieci” Antoniego Długosza.
W ilości medali i odznaczeń, które aktorka otrzymała zarówno w czasach PRL-u w okresie przynależności do ZMP i PZPR, jak i też później, w wolnej Polsce, mało kto może jej dorównać, choć nie wszystkie są powodem do zaszczytu. Te z czasów wolnej Polski stanowią jak najbardziej powód do dumy i chwały, bo Katarzynie Łaniewskiej należały się one jak najbardziej, tak jak i ostatnia Nagroda MKiDN za całokształt drogi artystycznej i twórczej, wręczona jej bodaj na dwa tygodnie przed śmiercią przez ministra prof. Piotra Glińskiego.
Wrażliwość i przyzwoitość nie pozwalały jej milczeć, gdy widziała to, co dzisiaj dzieje się w Polsce. Reagowała gwałtownie i stanowczo na niszczące zmiany dokonujące się obecnie w społeczeństwie, gdyż „nie tego spodziewała się w wolnej Polsce”. W wywiadach mówiła: „Dziś, niestety, atakowana jest także rodzina. Wychowanie seksualne w przedszkolu, wybieranie sobie płci, stosunek do kultury, sztuki. Takiej demoralizacji nie doświadczaliśmy za czasów komuny”. Mimo tego, nie poddawała się zniechęceniu. Jakiś czas temu Katarzyna Łaniewska z wielką szczerością wyznała: „Modlitwa mnie jakoś trzyma. Nie wyobrażam sobie życia bez niej. Swojej wiary się nie wstydzę. Nie wyobrażam sobie, żebym wstydziła się przeżegnać. Wstyd mi za tych ludzi, którzy w stanie wojennym korzystali z pomocy Kościoła, byli przez Kościół przytulani, a teraz Kościół atakują. Obowiązkiem nas, ludzi wierzących, jest stawanie w obronie Kościoła”.
Słowa te brzmią jak testament Katarzyny Łaniewskiej adresowany do środowiska artystycznego. Czy któryś z jej „kolegów” aktorów zechce choć go przeczytać?...