Prokuratura Rejonowa w Świdniku wszczyna postępowanie w sprawie tego, czy w słynnym Ośrodku Praktyk Teatralnych "Gardzienice" doszło do molestowania i mobbingu - co opisała "Wyborcza"
Wszczęcie śledztwa zapowiedziała w Radiu Lublin rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Lublinie Agnieszka Kępka.
Chodzi o sprawę, którą opisaliśmy w środowej „Wyborczej". Aktorki i pracownice ze słynnego awangardowego teatru Gardzienic opowiedziały nam swoje związane z tym miejsce traumatyczne historie.
Dyrektor i reżyser W.S. miał dopuszczać się obraźliwych komentarzy, przemocy fizycznej i psychicznej, przekraczania uprawnień, ograniczania wolności, a także składać swoim podwładnym seksualne propozycje.
Joanna Wichowska, która w Gardzienicach pracowała przez trzy lata, opowiada w tekście: – S. często wzywał telefonicznie artystki z Gardzienic do siebie na trzecie, ostatnie piętro. Chciał, by przygotować mu walizkę, wyprasować koszulę czy zrobić masaż. – Podczas takiego nocnego masażu zapytał mnie: „Co ty myślisz, Joanna, o seksie?”. Próbowałam obrócić to w żart. „Myślę o seksie bardzo dobrze”. „A co myślisz o seksie ze mną?”. Chciałam udać, że tego nie słyszę. Potem powiedziałam, że nie sypiam ze swoimi dyrektorami i to wykluczone. Zabrałam się i wyszłam – wspomina. – On badał, którą kolejną granicę może przekroczyć. I jak się dało, to przekraczał.
Agata Diduszko-Zyglewska, animatorka kultury i publicystka, dziś radna Warszawy, która jako studentka również mieszkała i pracowała w Gardzienicach, wspomina: – Przyjeżdżali tam fajni ludzie. Jako dwudziestolatki myśleliśmy, że skoro chcemy uczestniczyć w tej świetnej pracy, to ceną, którą musimy zapłacić, jest poddanie się przemocy. Wybór był taki: płacisz tę cenę albo do widzenia.