Marta Górnicka od lat tworzy w teatrze radykalnie mocną i silną formę, która – według jej deklaracji ideowych – jest reakcją na najtrudniejsze wydarzenia rzeczywistości. Ta forma to spektakl chóralny. CHÓR, który nie tylko przywołała z dalekiej teatralnej pamięci jako komentatora scenicznych wydarzeń, ale uczyniła z CHÓRU głównego i jedynego bohatera swoich spektakli – a właściwie bohaterkę, bo w jej wersji jest to przede wszystkim chór kobiet.
Jedno sceniczne ciało
W idei Marty Górnickiej CHÓR nie jest przypadkowym zbiorem odrębnych osób i głosów (choć zawsze do zespołu szuka indywidualności, z których czerpie energię!), ale jedno sceniczne CIAŁO, które się odpowiednio porusza, oddycha i mówi. Ciało, które wyraża – wzmacniając poprzez swoją zwielokrotnioną siłę – ból każdego/każdej z jego członkiń. Krzycząc, śpiewając, wrzeszcząc, szepcząc, jęcząc, piszcząc, melorecytując, skamląc – angażuje i porusza widzów, wytrąca ich z bierności, popycha do działania w sprawach, o których nie powinno się, a właściwie nie wolno milczeć. Każdy chóralny spektakl Górnickiej to społeczny lub polityczno-społeczny pamflet. Mocny, trudny, niedbający o polityczną poprawność, atakujący bez znieczulenia i czytelny w każdym miejscu, gdzie zabrzmi.
Jej najnowsze przedstawienie Matki. Pieśń na czas wojny zmusiło do płaczu kilkutysięczną widownię zgromadzoną w lipcu tego roku na dziedzińcu honorowym pałacu papieskiego w Awinionie. Pisano w relacjach, że Chór Kobiet wstrząsnął murami Awinionu, jak nikt od dawna.
Z perspektywy dzisiejszych, niezwykłych sukcesów międzynarodowych projektów Marty Górnickiej, aż trudno uwierzyć, że początki były bardzo trudne. Przez kilka lat nie znajdowała ani instytucjonalnego partnera, ani miejsca do zrealizowania swojego pomysłu na teatr adekwatny do współczesności. Dyrektorzy teatrów nie bardzo wierzyli, że CHÓR uda się jako pełna forma teatralna.
Że jest to możliwe, udowodnił pierwszy spektakl, którego premiera odbyła się 13 czerwca 2010 r. w Instytucie Teatralnym w Warszawie. Spektakl nosił symboliczny tytuł Chór kobiet. TU MÓWI CHÓR: tylko 6 do 8 godzin, tylko 6 do 8 godzin... i był niezwykle poruszającym feministycznym manifestem wyskandowanym perfekcyjnie a cappella przez 25 kobiet wybranych przez reżyserkę w castingu i zestrojonych jak najlepszej klasy instrument. Przygotowanie przedstawienia – jak mówiły uczestniczki – to było coś więcej niż praca. W chórze nie było rozpisanych ról, a trzeba było wyrazić własne emocje, niepokoje, doświadczenia i jednocześnie dostroić się do unisono. Musiał powstać wieloosobowy jednogłos. Nie było to łatwe dla zróżnicowanego zawodowo i życiowo zespołu i perfekcyjnej reżyserki.
Spektakl odniósł ogromny sukces.
Tułacze życie
Rok później powstał drugi scenariusz – Magnificat, którego tematem był wzorzec do naśladowania, jakim jest w katolickiej Polsce Maryja i stosunek do tego wzorca współczesnych kobiet. Spektakl zdobył nagrodę festiwalu Fast Forward w Braunschweigu, a Chór Kobiet zaczął swoje istnienie zaznaczać coraz częściej w różnych częściach świata. Ta popularność stała się paradoksalnie przyczyną kłopotów. Koordynacja i organizacja pokazów wymagała struktury i finansów, których Instytut Teatralny już nie mógł zapewnić. CHÓR zaczął więc swoje tułacze życie, co znów paradoksalnie, dodało mu nowej siły. Spektakle przygotowywane w różnych miejscach, z coraz to innymi zespołami, uniwersalizujące sprawy z pozoru lokalne, mają naprawdę potężną moc rażenia.
Chór Romów, który zabrzmiał w 2013 r. w Koszycach, gdzie istnieje jedno z największych w Europie gett dla Romów, był niezwykłym i skutecznym sposobem na danie głosu wykluczonej i opresjonowanej społeczności. Zrealizowany rok później w Tel Awiwie spektakl Matka Courage nie będzie milczeć. Chór na czas wojny, w trakcie wojny w strefie Gazy, próbował stworzyć równoprawny dialog pomiędzy skonfliktowanymi stronami. W 60-osobowym chórze znalazły się głosy Żydów, Arabów, palestyńskich dzieci i izraelskich żołnierzy.
W Hymnie do miłości (z podtytułem Na orkiestrę, chór pluszaków i innych) wyśpiewywanym ze sceny Teatru Polskiego w Poznaniu w 2017 r. chodziło o „wiwisekcję” naszej narodowej tożsamości, na którą składają się skrajnie różne poglądy, powodujące podziały nie do posklejania. Każdemu, co mu się należy – spektakl zrealizowany z Münchner Kammerspiele i Maxim Gorki Theater w 2018 r. – powracał radykalniej niż pierwszy Chór Kobiet do spraw feministycznych. Najbardziej zaś polityczne i zarazem monumentalne były Grundgesetz przed Bramą Brandenburską w Berlinie (2018 r.) z udziałem 50. performerów/performerek różnych zawodów, różnych życiowych ścieżek i poglądów oraz Konstytucja na Chór Polaków wyskandowana przez Chór Kobiet, kibiców Legii, uchodźców, emerytów, aktywistów i dzieci w Teatrze Nowym w Warszawie (2019 r.).
W 2018 r. Marta Górnicka zdobyła Paszport „Polityki”, a w 2019 r. uzyskała rezydencję w Maxim Gorki Theater w Berlinie, przy którym zorganizowała Instytutu Politycznego Głosu. Pracuje tam nad doskonaleniem swojej formy. Kiedy wybuchła wojna w Ukrainie zawiesiła pracę i przyjechała do Polski pomagać, najpierw jako wolontariuszka. Potem powstał pomysł na teatr.
Współczesne Kasandry
Matki. Pieśń na czas wojny to chór 21. współczesnych Kasandr. Mają od 9 do 71 lat. Są Ukrainkami, Białorusinkami i Polkami. Każda z wyjątkowym doświadczeniem i inną historią życiową. Są z Mariupola, Kijowa, Irpienia, Charkowa i Warszawy. Spektakl „utkał się” z ich dramatycznych opowieści, ze świadectw uciekinierek od bomb i prześladowań i tych, co przyjęły tułaczki pod swój dach. Każda opowieść jest poruszająca. Kobiety mówią o wojnie, o przemocy wobec niewinnych. O wciąż tym samym od wieków strachu matek i żon, o okrucieństwach wobec dzieci. O naszym zobojętnieniu wobec tego wojennego okrucieństwa, o odpowiedzialności.
Marta Górnicka uważa, że chór przynosi do teatru coś, czego widowni bardzo dziś brakuje – moc trans generacyjnej wspólnoty, mądrość, siłę leczniczą, pochodzącą z najstarszych tradycji muzycznych. Ukraińskie wyliczanki dziecięce, tradycyjne pieśni, zaklęcia i wypowiedzi polityczne miksują się w jej przedstawieniu ze sobą, a spektakl rozpoczyna niezwykła ukraińska pieśń rytualna – szczedriwka – wykonywana zawsze dla bardzo konkretnej osoby jako życzenie szczęścia i odrodzenia. Przez wieki wierzono w moc tego rytuału, ufano, że dobre słowa i życzenia na pewno się spełnią. Tę właśnie pieśń kobiety na scenie kierują do widowni. I patrzą widzom w oczy.
„To dla nas ważne, aby naszym spektaklem utrzymywać przy życiu obrazy wojny w Ukrainie, kiedy znikają one z pierwszych stron gazet. Chcemy być nie tylko jej głosem w Europie i na świecie, ale także uniwersalnym głosem wszystkich prześladowanych i zmuszonych do ucieczki” – mówi o misyjności swojego projektu reżyserka w wywiadzie dla „Tagesspiegel".
Reakcje widowni podczas pokazów w Europie są emocjonalne i entuzjastyczne. Matki były prezentowane w Piccolo Teatro w Mediolanie, na festiwalu SPRING w Utrechcie, w Salzburgu, Düsseldorfie, podczas Performing Democracy Festival we Fryburgu. W sierpniu otwierały festiwal Theater Spektakel w Zurychu, był Awinion, Comedie de Geneve, a potem Paryż, Bordeaux i Lyon.
Jak relacjonują członkinie zespołu, owacje po spektaklu są czasami bardzo długie, jakby widzowie chcieli coś taką reakcją zespołowi przekazać. Są poruszeni, silne emocje „wymieniają się” pomiędzy sceną a publicznością. „Przypuszczam i chcę wierzyć, że te poruszające reakcje są znakiem, że nasz spektakl zmienia coś w ludziach, prowokuje ich do myślenia o wojnie i sytuacji w Europie, a być może, każe im wziąć odpowiedzialność za własne decyzje, wybory, które podejmujemy w zasadzie w każdej chwili. To do nas należy decyzja czy zatrzymamy na chwilę spojrzenie na obrazie wojny, czy też uciekniemy wzrokiem do postów z memami, kotami i psami na Facebooku i Instagramie” – mówi Górnicka w rozmowie z Mateuszem Baranem w TVP Info.
Spektakle chóralne Marty Górnickiej – w jej założeniach artystycznych – mają być teatralną odpowiedzią „na rzeczywistość”. A rzeczywistość, zdaniem reżyserki, jest coraz bardziej monstrualna, w związku z tym i CHÓR musi stawać się „monstrum” i być czasem okrutny, nieprzyjemny, nawet wstrętny (reżyserka osoby na scenie porównuje do wykrzywionych Gorgon na egidzie Ateny). Jego zadanie bywa bardzo trudne, bo trzeba stanąć przed publicznością twarzą w twarz, wiedząc, że to spotkanie będzie bolało obie strony.
CHÓR bez Marty Górnickiej nie śpiewa. Reżyserka jest także dyrygentką, jest więc na każdym spektaklu ze swoją batutą. Dyryguje CHÓREM z widowni, najchętniej ze środka dziesiątego rzędu. Niezwykle precyzyjnie prowadzi ten wieloosobowy jednogłos, żeby ze słów – uwolnionych z utartych znaczeń, inaczej zestawionych i skojarzonych, inaczej zaakcentowanych – wydobyć muzykę. CHÓR podąża za znakami pałeczki – staccato, legato, crescendo, fortissimo, a potem piano. I wtedy wszyscy czują, że z muzyki wydobywa się to, co najważniejsze, to, co pomiędzy słowami, co nie da się wypowiedzieć, ale da się odczuć.
CHÓR ma moc.