EN

13.02.2023, 20:47 Wersja do druku

Życie w skargo-energii przeżyte

„Ciotka Wieża” Elżbiety Chowaniec w reż. Judyty Berłowskiej w Kieleckim Centrum Kultury. Pisze Wiesław Kowalski, członek Komisji Artystycznej 29. Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej. 

mat. teatru

Elżbieta Chowaniec, dla której poranione kobiety zawsze były dramaturgicznym tworzywem do ich portretowania (od debiutu w 2007 roku, kiedy Gardenia pojawiła się na Scenie Przodownik i była grana z powodzeniem przez kilka lat), w swoim bardzo czułym, szlachetnym i inteligentnym tekście próbuje pokazać – a może raczej, z perspektywy mniej lub bardziej czytelnie formułowanych konfliktów, zastanowić się, kim była Jadwiga Prandota Trzcińska. Autorka, co widać już w samej strukturze literackiej formy, konstruowanej wręcz z matematyczną precyzją, nie tylko próbuje spotkać się ze swoją bohaterką, ale przede wszystkim stara się nawiązać z nią dialog, pragnie zbliżyć się do niej i ją zrozumieć. Nie jest to łatwe, albowiem biografia Trzcińskiej, malarki urodzonej w Warszawie w 1933 roku i przez wiele lat, aż do samotnej śmierci, związana z Kielcami, zawiera wiele tajemnic, kwestii do dzisiaj nierozpoznanych, przemilczanych i niewyjaśnionych. Stąd podobnie jak we wcześniejszym dramacie poświęconym Simonie Kossak (Dama z łasiczką ukazała się w „Dialogu” nr 6/2018, a w ramach TEATROTEKI spektakl wyreżyserowała Katarzyna Łęcka) Elżbieta Chowaniec, chcąc uchwycić całą migotliwość człowieczej natury, ucieka od realizmu w stronę poetyckiej przypowieści. Ma świadomość, że nawet najbardziej dociekliwe studiowanie wspomnień, listów czy dostępnych dokumentów nie daje w tym przypadku gwarancji zbliżenia się do prawdy. Stąd tekst, mocno zagłębiony w pomroce emocji, przeżyć i doświadczeń, przypomina polifoniczną układankę, w której o bohaterce w wielu konstelacjach opowiadają różne postaci, z którymi ona sama też wchodzi w relacje. Rozpisana na głosy narracyjna przestrzeń, w której czasami drobna rzecz wystarcza do zainicjowania szeregu skojarzeń, zyskuje na szczególnym znaczeniu podświadomą sugestywnością słów użytych w komentarzach i aluzjach.

Ciotka Wieża (tak o Trzcińskiej mówili w Kielcach, bo miała 190 cm wzrostu), nie jest wbrew pozorom spektaklem stricte biograficznym. To przedstawienie zrealizowane głównie przez kobiety, które z dystansem, ale i z niekłamaną szczerością starają się opowiedzieć o artystce zaplątanej w nadzieję, o jej słabościach, dążeniach, ograniczeniach, pragnieniach i uzależnieniach na tle stosunków rodzinnych i akademickich. Justyna Berłowska (reżyseria) z tekstu, jak już wspomniałem bardzo dobrze i sprawnie napisanego, ale do realizacji wcale niełatwego, wydobyła całą dynamikę, tworząc wspaniale zakomponowaną partyturę rozgrywaną w zróżnicowanych rejestrach i emocjach, w której wszystkie głosy konfrontują się ze sobą w nieprzewidywalnych sytuacjach, łączących harmonijnie tragizm z absurdem. Berłowskiej udało się znaleźć bardzo adekwatne ekwiwalenty sceniczne dla użytego przez autorkę sposobu narracji. Jest w nich ujmujący umiar i wyrafinowana prostota, ale też i nietrudna do zauważenia skuteczność; każdy, nawet najmniejszy element scenografii czy rekwizyt jest tu organizmem żywym, w pełni wykorzystanym w spełnianiu swojej funkcji. Nie znaczy to wcale, że jest to spektakl inscenizacyjnie ubogi. Wręcz przeciwnie, imponuje ilością scenicznych działań, które mają być kluczem do poszukiwania prawdy i odnalezienia się bohaterki w sytuacjach objawiających jej inność, obcość czy cierpienie.

I tu musi pojawić się nazwisko kolejnej artystki, bez której ten spektakl nie miałby szansy zaistnieć w takim kształcie, jaki oglądamy na kameralnej scenie Kieleckiego Centrum Kultury. Ewa Lubacz, aktorka kieleckiego „Kubusia”, z dużym doświadczeniem lalkarsko-pantomimicznym, cały ten sceniczny świat Monodramu rozłożonego na głosy Tłumu (taki jest podtytuł Ciotki Wieży) powołuje do życia. Ogłasza listę skarg, z których – przynajmniej kiedy mieszkała w Kielcach – słynęła Jadwiga Trzcińska, kobieta smutna, nasycona światłem, które wskutek wielu niesprzyjających okoliczności nie mogło rozbłysnąć pełnym blaskiem. Skarga jest słowem, które odmienia się w tym spektaklu przez wszystkie przypadki, nie po to jednak, by pogrążyć nieprzeciętną malarkę, ale by ją zrozumieć. Tylko „czy można zrozumieć kogoś, kto jest inny i kto głośno skrzeczy? O tym jest ta historia” – powie na końcu prologu aktorka, wcześniej wyliczając całą litanię możliwych do składania skarg, które – pewnie gdyby dzisiaj żyła Prandota – dotyczyłyby spektaklu o niej. Bo niby dlaczego premiera w Kielcach, a nie w Warszawie, i dlaczego lalkarka a nie Meryl Streep?

W kolejnych scenach, nawiązujących do narodzin i dzieciństwa Jadwigi Trzcińskiej, Ewa Lubacz z kartonu wyciągnie dwie lalki, postaci jej Matki i Ojca (o tym kim byli rodzice dowiemy się z informacji TŁUMU), z którymi będzie na przemian rozmawiać, jednocześnie je animując. Nie są to rozmowy łatwe, bo Ojciec, który szybko umiera, nie zna bajek, poza tym uparcie próbuje uświadomić córce, że jest dziewczynką, nie chłopcem (z ust TŁUMU wielokrotnie padnie słowo „zboczona”, „hermafrodyta”, „pół baba, pół facet”). Apodyktyczna matka, z którą Jadwiga była związana chorobliwą więzią aż do jej śmierci, każe córce co i rusz poprawiać rysunek przedstawiający rumaka, a kiedy ta pójdzie do szkoły średniej nie pozwoli jej, zafascynowanej Żeromskim i jego pamiętnikami, nosić płaszcza i chłopięcej fryzury. Prandota z uporem jednak będzie powtarzać: „Będę malarzem, nie malarką” i apelować o to, „by traktować kobiety jako równie sobie. Płeć nie ma znaczenia”.

Z odejściem matki córka nie pogodzi się nigdy. Przestanie malować, zamieszka samotnie i w ubóstwie w willi przy ul. Mazurskiej, tylko z psami, którymi się będzie opiekowała. Elżbieta Chowaniec dużo miejsca poświęca jej pobytowi w Warszawie u wujka i ciotek, które nazywała sowami (z tak upostaciowanymi, wiszącymi na ścianach służbówki nazywanej dziuplą, będzie toczyła spory animująca je aktorka). Usłyszymy o studiach w Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie, o rozmowach z profesorami/kuratorami, z którymi malarka często się wadziła, bo nienawidziła i przeklinała „Van Goghów, Cézannów, Gauguinów, Pankiewiczów i innych osłów!”. Wspomina się też w Ciotce Wieży o motywach jej malarstwa, o wpływach jakim ulegała, o podróżach po Europie, ale też o jej tożsamości, która dla wielu pozostała nigdy nie rozwiązaną zagadką i tajemnicą. Dzięki postaci Wojtka, który przedstawia się widzom, jako ich „prywatny” historyk sztuki, dowiemy się o jej realistycznych, przyrodniczych i kolorystycznych upodobaniach, o tym, co symbolizują koguty, które malowała. Z jego ust padną słowa o jej chęci „bycia mężczyzną, przy jednoczesnej delikatności kobiety”. Z nim też Trzcińska odbędzie spacer wśród ogrodów Milanówka, na koniec wręczając jabłko, którego nigdy nie wyrzucił jako wspomnienia tamtego dnia. Powie mu wtedy o swojej operacji w Szwecji, a on wyjawi jej swój homoseksualizm. To spotkanie będzie „pogrzebem ich miłości”.

W aurze snu natomiast przebiegać będzie jej rozmowa z Mironem Białoszewskim, z którym się przyjaźniła. On pierwszy dowie się o jej decyzji powrotu do Kielc i usłyszy pytanie: „A czy nie można wyskarżyć się za wszystkie czasy, a potem dać sobie spokój na resztę życia?”. Zaś w epilogu aktorka w swoim już imieniu zapyta: „Wysoki sądzie, czy można wycofać skargę dotyczącą Ciotki Wieży, […] czyli malarki uskarżającej się skargami wszelkimi wobec wszystkiego i wszystkim, jakoby wiedziała, że się skarży, ale skarżąc się nie wiedziała, że się skarżyć nie musi, a żyć może, a w związku z tym, że nie wiedziała, można uznać ją niewinną, […] od skarg wszelkich wolną? Nawet jeśli się jej nie polubiło, nawet jeśli się nie zrozumiało. Wysoki sądzie publiczny, czy można?”.

Ważnym tworzywem w tym przedstawieniu jest scenografia Michała Lacha złożona z dwóch ruchomych ścian, na których wiszą zawieszone niczym nad ziemią, niezakorzenione w przestrzeni, elementy umeblowania (stolik, krzesła, szafka, wieszak w rodzinnym pokoju, podobnie jak przyrządy potrzebne do pracy malarskiej w jej warszawskiej „pracowni”) . Na podłodze stoi tylko radio, z którego będą padać komentarze Tłumu. Stwarzanie przedstawianego świata tej opowieści z bogatego instrumentarium rekwizytów (maski, rękawiczki, blejtramy, zamalowane kartki papieru, megafon, walizka, wycięta z kartonu sylwetka psa), ale też elementów kostiumów, jest niezaprzeczalnym walorem tego spektaklu. Judyta Berłowska znakomicie wykorzystała umiejętności Ewy Lubacz, która potrafi stwarzać formę z różnego rodzaju materiałów.

Ciotka Wieża to teatr wyobraźni, w którym wszystko harmonijnie zestrojone w chór głosów kręci się, miesza, wiruje, spektakl dobrze zakomponowany w tempie i rytmie poszczególnych scen i przenikających się obrazów, zrealizowany z ogromną precyzją i dbałością o każdy jego element. Słucha się tego znakomicie, a jeszcze lepiej ogląda. Co warte jest szczególnego podkreślenia, jako że Kieleckie Centrum Kultury na co dzień nie zajmuje się produkcją tego typu teatralnych przedsięwzięć.

***

Elżbieta Chowaniec CIOTKA WIEŻA. Reżyseria: Judyta Berłowska, scenografia: Michał Lach, muzyka: Wojciech Lipiński, wideo Grzegorz Kaczmarczyk. Prapremiera w Kieleckim Centrum Kultury 7 listopada 2022.

Źródło:

Materiał własny

Wątki tematyczne