EN

25.03.2024, 09:28 Wersja do druku

Z dzienniczka Nowych Epifanii 3: Licencja na eutanazję

„Jak nie zabiłem swojego ojca i jak bardzo tego żałuję” Mateusza Pakuły w reż. autora, koprodukcja Teatru Łaźnia Nowa w Krakowie i Teatru im. S. Żeromskiego w Kielcach, na XV Festiwalu Nowe Epifanie w Warszawie. Pisze Justyna Kozłowska w „Teatrologii.info”.

fot. Klaudyna Schubert

Mateusz Pakuła najpierw w książce, potem w teatrze, opowiedział o umieraniu swojego ojca i swoim byciu z nim. Spektakl Jak nie zabiłem swojego ojca i jak bardzo tego żałuję porusza, boli, ale i zachwyca: aktorstwem, scenografią, muzyką oraz odwagą (momentami kontrowersyjną) w ujęciu tematu. Ciekawe są tu pomysły reżyserskie i scenograficzne – nawiązanie w kontekście umierania w cierpieniu do filmów o Jamesie Bondzie (kostiumy, przywołanie z czołówek filmów charakterystycznego widoku przez lufę, w którym pojawia się główny bohater, motywy muzyczne), obecność na scenie brata reżysera (Marcina Pakuły) – jednocześnie muzyka i nieomal niemego bohatera tej historii, rozszczepienie postaci narratora-Mateusza na dwóch aktorów (Andrzej Plata i Jan Jurkowski), co pozwoliło zdynamizować akcję, a widzowi wciąż ze świeżością wsłuchiwać się w wypowiadane kwestie. Wrażenie robi też bez wątpienia świetny zespół aktorski składający się z czterech mężczyzn ubranych w jednolite „bondowskie” garnitury. Każdy z tych aktorów mocno istnieje w przedstawieniu. Nie sposób jednak nie wyróżnić Wojciecha Niemczyka w roli poruszającego się na wózku inwalidzkim ojca i Szymona Mysłakowskiego, wcielającego się w szereg pobocznych postaci. Każde wejście Mysłakowskiego na scenę jest brawurowe i prawdziwe, a zagrana przez niego przebojowo babcia Natala – mistrzyni świata w cierpieniu – to kobieta prosto z życia wzięta. Scenografia Justyny Elminowskiej składająca się z grubych rur przypominających zjeżdżalnie (basenowe, podwórkowe) jest metaforyczna i współgra z treścią przedstawienia.

To w tym spektaklu szczególnie mocno wybrzmiało hasło tegorocznych Epifanii: „Czemu jesteście zmieszani?”, lecz pewnie wbrew autorowi tekstu i reżyserowi w jednej osobie, zważywszy na deklarowaną przez niego (w książce i spektaklu) nienawiść (słowo „niechęć” w tym wypadku jest za słabe) wobec chrześcijaństwa.

Trudno jest pisać o spektaklu, który tak mocno dotyka widza i wyrasta z jednostkowego – prywatnego i intymnego doświadczenia autora-reżysera. Z drugiej jednak strony to doświadczenie jest wspólne pewnie wielu osobom siedzącym na widowni i być może niejeden odczuł ponownie ból na wspomnienie niemożności pomocy umierającemu i cierpiącemu.

Spektakl porusza i boli – a to dobrze, bo teatr powinien tak działać. Budzi także mocny sprzeciw, bo zawarto w nim istotne uproszczenia, poczynając od kwestii spojrzenia na obojętny, a często wrogi, świat personelu medycznego. Podobnie potraktowana została obecność w szpitalu kapelana, odbierana przez autora jako kuriozalna (pomysł chwytania przez księdza za krocze przypadkowo napotkanego na korytarzu szpitalnym mężczyznę jest tak prostacki, że nawet nie ma sensu tego komentować). Przestrzeń szpitalna i ludzie tam pracujący oczywiście nie zawsze są tak jednowymiarowi, jak reżyser pokazał.

Pakuła nie ukrywa, że opowiedzenie w teatrze historii umierania swojego ojca traktuje jako misję, której efektem ma być doprowadzenie do dyskusji, a przede wszystkim do legalizacji eutanazji. O tym mówi jasno i w sposób zdecydowany. Za istnienie obecnego zakazu czyni odpowiedzialnymi Kościół katolicki i katolików („kościółkowe ludki”), stąd tak mocne słowa, które padają w spektaklu pod ich adresem. Jak nie zabiłem swojego ojca to kolejny, po Ptakach ciernistych krzewów, Epifanijny spektakl odnoszący się do chrześcijaństwa w sposób powierzchowny. Tyle że tu problem wydaje się dużo głębszy, bo dotykający kwestii kluczowej dla tej religii, czyli zrozumienia śmierci i cierpienia. Autor tekstu/reżyser wychodzi z błędnego założenia (choć właściwie to już mocno ugruntowany szeroko istniejący stereotyp), że chrześcijańska interpretacja świata zbudowana jest na naiwnej wierze w cierpienie, które uszlachetnia: „niezgoda na aborcję czy eutanazję nie wynika z braku wiedzy, wynika z niezachwianej wiary w pewne wartości. A może wynika przede wszystkim z braku konkretnego doświadczenia życiowego?” (cytat z książki Pakuły, ale te słowa padły chyba również na scenie).

Z tegorocznymi Epifaniami koresponduje marcowy numer miesięcznika W Drodze z tytułem przewodnim Co Cię boli? Cierpienie nie uszlachetnia, odnoszący się właśnie do błędnie rozumianego znaczenia cierpienia w religii chrześcijańskiej. I cytatem stamtąd pochodzącym chciałabym zakończyć tę recenzję. O. Michał Paluch OP znane zdanie „W krzyżu zbawienie” tłumaczy w następujący sposób: „taki biblijny sposób wyrażania się o tajemnicy zbawienia jest skrótem myślowym […]”, bo nie chodzi tu o zbawienie, które przychodzi przez cierpienie, lecz o zbawienie, które przychodzi przez miłość, „która nie boi się cierpienia i śmierci, ergo: miłość, która nie boi się cierpienia i śmierci, jest czymś chcianym przez Boga i dobrym”.

Tytuł oryginalny

Z DZIENNICZKA NOWYCH EPIFANII 3: LICENCJA NA EUTANAZJĘ

Źródło:

„Teatrologia.info”

Link do źródła

Autor:

Justyna Kozłowska

Data publikacji oryginału:

21.03.2024