Logo
Recenzje

Bieżeńcy

21.11.2025, 17:43 Wersja do druku

„Bieżeńcy” Romana Pawłowskiego-Felberga w reż. Andrei Novik w Centrum Kultury Białoruskiej w Białymstoku. Pisze Tomasz Miłkowski w AICT Polska.

fot. mat. teatru

Bieżeńcy to opowieść o eksodusie ludności z okolic Białegostoku i Podlasia, o ludzie prawosławnym, który pod naporem armii niemieckiej, w poszukiwaniu wyidealizowanej ojczyzny ruszył w głąb Rosji, aby ocaleć, aby uniknąć najgorszego, aby uniknąć być może śmierci, aby przetrwać. Uciekają więc w trudach i znoju, jak wielu innych uciekinierów, ale co istotą jest tej opowieści to powrót do tematu zapomnianego przez historię. Rzecz oparta została bowiem na książce w literaturze faktu Anety Prymachy Oniszk „Bieżeństwo 1915. Zapomniani uchodźcy”. Po stu latach od tego eksodusu ukazana się dopiero ta opowieść, a historia do tej pory właściwie wcześniej przemilczała tę tragedię. Może nie największą z tragedii wojennych pierwszej czy drugiej wojny światowej, ale przecież bolesną, bo mogła dotknąć aż dwa miliony mieszkańców wschodnich rubieży późniejszej Rzeczpospolitej.

Lud ucieka. Mikroopowieści, losy poszczególnych uciekinierów opowiadane są w książce i na scenie. Władza jakoś stara się im pomóc na miarę możliwości. Im dalej na wschód wędrują, tym bardziej przyjmowani są życzliwie, chociaż i zdarzają się odwrotne reakcje. Widzi się w nich ludzi niebezpiecznych. Ale idylla nie trwa długo, bo przecież zaczyna się rewolucja, a jak zaczyna rewolucja, to eksodus tym razem będzie przebiegał w drugą stronę.

Teraz bieżeńcy przedzierają się z powrotem do swojej ojcowizny. Teraz to już Polska. Zmieniły się granice, zmieniła się władza, a kiedy przybywają na miejsce, nie ma już ich domostw. Są spalone, zniszczone, okradzione, ale nie mają pretensji do nikogo, nawet do sąsiadów, którzy wylegują się na ich łóżkach. To cena, którą płacą za tułaczkę. To danina płacona historii.

Opowiadają i myślą o tym z pewną ulgą, że jednak udało im się wrócić tutaj i budować życie, budować dom od początku. Taka to jest opowieść. Poprzez losy poszczególnych ludzi, poprzez losy gromady, którą widzimy na początku. To tylko czworo aktorów, którzy pojawiają się nagle, większość bosych, jeden tylko w butach, grzęzną w czarnej ziemi, wysypanej jest na scenie, a ta ziemia oznacza, że to jest ich miejsce naprawdę, to miejsce przyciągania, od którego odejdą, ale do którego wrócą.

Grane jest to z ogromną wrażliwością, prawdziwie, przejmująco, ale nie czułostkowo. To spektakl poetycki, jego węzłami są pieśni, świetnie ulokowane w scenariuszu, który idzie od historii do historii i razem splata się w jedną opowieść o losach tysięcy. O tych, którzy wyszli i wrócili. O tym, co zapomniane, a co jednak znów wspominane. Skromna scenografia (stół, ława, krzesło) wspomagana jest precyzyjną reżyserią światła, które buduje klimat opowieści.

Bardzo dobrze, że ten spektakl powstał, a forma jego sprawia, że znajduje wdzięcznych widzów. Rodzi się bowiem porozumienie między publicznością i aktorami, którzy potrafią stworzyć atmosferę tego przedstawienia, grając właściwie społeczność, ale też rysując wyrazistymi kreskami poszczególne wyłaniające się z tej społeczności postaci, indywidualności, a wśród nich matkę rodu. To ona będzie po latach wspominać, opowiadać o tym, jak kiedyś było. Nostalgiczna, poruszająca elegia, warta obejrzenia i wsłuchania się w jej przesłanie.

Przedstawienie grane w kilku językach jednocześnie, po białorusku, w białoruskim dialekcie, po polsku i rosyjsku przygotowali artyści skupieni w BY Teatrze – teatrze utworzonym przez twórców z Białorusi działających na emigracji w Polsce. Pokazywane Jest w różnych miejscach, warto je wypatrywać.

Źródło:

AICT Polska
Link do źródła

Data publikacji oryginału:

21.11.2025

Sprawdź także