W rocznicę śmierci pisarza wracam do jego dramatów i do trzech polskich realizacji, które pozwoliły mi zobaczyć, jak bardzo Mishima wciąż czeka na swoje odkrycie – pisze Wiesław Kowalski w Teatrze dla Wszystkich.
Dlaczego dziś wracamy do Mishimy?
25 listopada przywołuje jedną z najbardziej teatralnych śmierci XX wieku. Mishima uczynił z własnego odejścia performans, ale zanim to zrobił, był dramaturgiem o wyjątkowej precyzji i wyobraźni. Jego teatr – rytualny, symboliczny, pełen napięć między estetyką Zachodu a tradycją nō – w Polsce nigdy nie zdobył należnego mu miejsca. A jednak trzy spektakle, które miałem okazję oglądać, pokazują, że Mishima na polskich scenach bywa odkrywany skrawkami, choć za każdym razem zostawia silny ślad.
Bydgoszcz 1988 – pierwsze spotkanie z „Madame de Sade”
Teatr Polski w Bydgoszczy, reż. Jarosław Kuszewski, premiera 23 listopada 1988
Jedna z pierwszych polskich realizacji Mishimy była surowa, niemal ascetyczna. Kuszewski nie próbował egzotyzować autora. Traktował Madame de Sade jak dramat precyzyjnie zbudowany z języka, rytuału i psychologii. Pamiętam to przedstawienie jako zaskakująco poważne i powściągliwe. Wówczas polska publiczność znała Mishimę głównie z sensacyjnych doniesień o jego śmierci; bydgoska inscenizacja przełamywała ten stereotyp. Wprowadzała autora na scenę jako dramatopisarza wymagającego – i od aktorów, i od widzów.
Warszawa 2016 – Maciej Prus czyta Mishimę jak klasyka
Teatr Narodowy, reż. Maciej Prus, premiera 16 kwietnia 2016
U Prusa Madame de Sade nabrała eleganckiej, europejskiej formy. To była inscenizacja oczyszczona, oszczędna, rozpisana na gesty i pauzy. Prus traktował Mishimę jak autora dramatów psychologicznych – pozbawionych ornamentów Japonii, a jednocześnie nasyconych symboliczną głębią. Dla wielu widzów było to pierwsze spotkanie z Mishimą w teatrze instytucjonalnym od lat 80. Spektakl wzbudził żywą debatę, podzielił widownię, ale miał jedną niepodważalną wartość: pokazał, że Mishima nie jest literacką ciekawostką, tylko dramaturgiem, który potrafi wybrzmieć współcześnie.
Wajda 1997 – telewizyjny portret „Mishimy”
Nie była to adaptacja jednego dramatu, lecz teatralny esej o pisarzu. Wajda zestawił fragmenty tekstów, listów i mitów, tworząc portret twórcy rozpiętego między estetyzmem a obsesją śmierci. To przedstawienie miało ogromny wpływ na polską recepcję Mishimy. Po raz pierwszy widzowie zobaczyli go nie jako ekscentryka z Tokio, lecz jako pełnokrwistego artystę – europejskiego w lekturach, japońskiego w duchu, tragicznego w losie. Po emisji spektaklu wzrosło zainteresowanie zarówno Madame de Sade, jak i Moim przyjacielem Hitlerem, które zaczęły częściej pojawiać się w dyskusjach krytyków.
Mishima w Polsce – cichy klasyk, którego ciągle mijamy
Choć jest tłumaczony, choć pojawia się w repertuarach co dekadę–dwie, Mishima nadal pozostaje w Polsce klasykiem „niejawnym”. Problemem jest trudność jego tekstów: formalna, rytualna, odległa od europejskiego naturalizmu.
A jednak te nieliczne realizacje pokazują, że polski teatr potrafi odnaleźć w jego dramaturgii aktualność. Wątek lojalności, obsesji, moralnej odpowiedzialności czy fascynacji złem – to tematy, które brzmią dziś mocniej niż kiedykolwiek.
Co zostaje po Mishimie?
Kiedy dziś wspominam jego śmierć – 25 listopada 1970 – nie myślę o sensacjach, ale o scenach, które widziałem. O bydgoskiej surowości, warszawskiej klarowności i telewizyjnym portrecie z cieniem w tle. Teatr Mishimy nie krzyczy. On drąży – jak kropla w kamieniu. I być może właśnie dlatego, choć wystawiamy go rzadko, za każdym razem wraca jak przypomnienie, że estetyka i rytuał mogą być nośnikami treści silniejszymi niż realistyczna dosłowność.
Mishima w teatrze wciąż żyje. Tylko trzeba ponownie dać mu głos.