Zawsze zastanawia mnie łatwość, z jaką feruje się u nas wyroki. Jako krytyk mogę być bezwzględny w ocenie przedstawień Starego Teatru, które powstały za dyrekcji Jana Klaty, ale dziwi mnie nieuzasadniony, napastliwy, niekiedy wręcz arogancki ton, przenikający dyskusję wokół tej sceny - pisze Łukasz Maciejwski zabierając głos w dyskusji wokół Starego Teatru pod dyrekcją Jana Klaty.
Jan Klata zbyt długo pracował na swe nazwisko, żeby można było zbyć jego osiągnięcia kilkoma pogardliwymi epitetami, a zaledwie dziesięć miesięcy prowadzenia Starego Teatru to zdecydowanie czas zbyt krótki na szafowanie kategorycznymi sądami w rodzaju: "Nie sprawdziłeś się", "Wracaj, skąd przyszedłeś", "Nie chcemy cię tutaj". Jan Klata z Sebastianem Majewskim nie zasługują na pucz, chociaż przydałaby się im lekcja pokory. Pomysł na Stary Teatr w wykonaniu Jana Klaty to brawura bez namysłu. Z dystansu przypomina to trochę baraszkowanie nadpobudliwych chłopców w piaskownicy. Tutaj zdejmiemy portret, tam powiesimy autoportret, wymyślimy blady performens albo napiszemy dowcipny felieton. Na tego rodzaju dziecinnych zabawach traci przede wszystkim teatr. Przypadkowe nazwiska, puszczone przedstawienia i brak kontroli nad tym, co naprawdę dzieje się na scenie, w jakiej formie są aktorzy, skąd bierze się czarny PR. Narodowy Stary Teatr zdecydowanie zasłu�