"Bieguni" Olgi Tokarczuk w reż. Michała Zadary, koprodukcja Teatru Powszechnego w Warszawie i Teatru Łaźnia Nowa w Krakowie. Pisze Wiesław Kowalski w Teatrze dla Wszystkich.
Nie było mi łatwo wyruszyć w podróż, w którą za sprawą powieści naszej noblistki próbowali zabrać widzów Michał Zadara i Barbara Wysocka. To oni pracowali razem nad adaptacją utworu, którego nie zdążyłem przeczytać przed wizytą w teatrze. Być może dlatego entuzjazm publiczności, dobre przyjęcie przez krytykę, a przede wszystkim nie ukrywane zadowolenie autorki „Ksiąg Jakubowych” ze sposobu konstruowania przez reżysera scenicznej rzeczywistości, skłoniły mnie do sięgnięcie po samą powieść. Nie będę ukrywał, że w tej nieznajomości materii literackiej upatrywałem też mój brak empatii wobec tego, co oglądałem na scenie, niemożność wejścia w świat, który niektórych z piszących o tym spektaklu uwodził czymś wręcz narkotyczno-onirycznym.
„Bieguni” okazali się dziełem, które od początku urzekło mnie konstrukcyjną precyzją i poetyką, polifonicznym nowatorstwem, pewnym rodzajem stylistycznej maniery, a także gęstością poruszanych zagadnień dotykających naszych podróżniczych doświadczeń, tyle że w bardzo szerokim kontekście pojmowania tego, co nas do jakiegokolwiek ruchu zmusza i każe przemieszczać się również naszemu umysłowi w różnych wariantach przestrzennych, także w formie ucieczki, by je okiełznać, przeniknąć, obłaskawić, uobecnić czy może zdefiniować. Nie brakuje też w nim dramatycznego nasycenia, choć rytm narracji zwłaszcza dla teatru może wydawać się dość powolny i jednostajny, które – jak teraz widzę – umiejętnie wykorzystało dwóje adaptatorów. I z tej perspektywy zaproponowanego zapisu linearnego, nie próbującego przerabiać powieści na dramat, ale iść w kierunku stworzenia nowej jakości, trzeba ich pracę docenić, bo udało im się pozostać w zgodzie z ideą i formą utworu, co – jak wiadomo – przy wielkich dziełach prozatorskich, pełnych kulturowych odniesień i podtekstów, nie jest łatwe do scenicznego wypunktowania, a dla aktorów do budowania postaci. Tym bardziej godna pochwały jest ich umiejętność nasycania bohaterów różnorodnością interakcji czy opozycji. Bardzo dobrze z przyjętą strategią inscenizacyjną i koncepcją reżyserską rymuje się też scenografia Roberta Rumasa. Wszystko to razem służy operowaniu syntetyzującym skrótem i każe uznać użycie ekwiwalentów teatralnych dla powieściowej narracji za jak najbardziej udane.