EN

12.07.2021, 19:12 Wersja do druku

Ty, poezjo i ty, wymowo…

To było bardzo dawno, początek lat 60., kiedy pierwszy raz brałem udział w Ogólnopolskim Konkursie Recytatorskim. Startowałem wtedy w kategorii… no właśnie, nie mogę powiedzieć w jakiej, bo nie było kategorii dla mnie, bo byłem za młody, za dziecinny, a kategorie były dwie: dla licealistów i dla dorosłych - pisze Wiesław Komasa w "Scenie".

Inne aktualności

Dedykacja: dzisiejszym i przyszłym uczestnikom Ogólnopolskiego Konkursu Recytatorskiego.

Po kilku latach przerwy, wziąłem udział w jury finałowego turnieju recytatorów, kończącego 65 Ogólnopolski Konkurs Recytatorski. Jechałem do Ostrołęki trochę z obawą, bo czas jest trudny, ale perfekcyjna organizacja zmniejszyła do minimum zagrożenia i dała szansę radowania się urodą żywego słowa.

Wysłuchałem ponad 50 uczestników i byłem pełen podziwu dla ich determinacji, bo przecież przygotowywali się do udziału w czasach i warunkach skrajnie niesprzyjających. Przeważnie nie mogli liczyć na żadną pomoc – ani w szkole, ani w domu kultury. Miałem też warsztatowe (naturalnie, z zachowaniem dystansu) spotkanie z wykonawcami jednego z czterech konkursowych koncertów. Rozmowa z nimi skierowała moje myśli w stronę przeszłości. Przypomniałem sobie własne pierwsze doświadczenia i pierwsze emocje, a potem wspomnienia i refleksje popłynęły same… Pomyślałem, że warto je zapisać. Trochę rzecz uporządkowałem, trochę uzupełniłem i teraz ofiarowuję uczestnikom ubiegłorocznego i przyszłych Ogólnopolskich Konkursów Recytatorskich.

*

To było bardzo dawno, początek lat 60., kiedy pierwszy raz brałem udział w Ogólnopolskim Konkursie Recytatorskim. Startowałem wtedy w kategorii… no właśnie, nie mogę powiedzieć w jakiej, bo nie było kategorii dla mnie, bo byłem za młody, za dziecinny, a kategorie były dwie: dla licealistów i dla dorosłych. No więc jurorzy pozwolili mi wystąpić, a potem wymyślili coś takiego, że dostałem nagrodę specjalną. To był konkurs, który przygotowywała moja mama – bibliotekarka, zafascynowana poezją. Wtedy z ciekawością przyglądałem się, a dzisiaj wspominam ze wzruszeniem, jak ona wtedy działała, żeby coś takiego mogło się odbyć w małym miasteczku, w Nowym Wiśniczu. Przyjeżdżali aktorzy Teatru Słowackiego, którzy byli w jury, i to oni oceniali mnie. Dokładnie pamiętam jakich wierszy się wtedy nauczyłem – Dwa wiatry Tuwima, a także Niechaj mnie Zośka o wiersze nie prosi Słowackiego i jakiś fragment z Pana Tadeusza. Miałem bardzo dobrą polonistkę w szkole podstawowej, ona nauczyła nas kochać ten arcypoemat.

Pamiętam niezwykłą atmosferę, ciarki biegły po plecach. Jeszcze lepiej pamiętam jaka to była radość, kiedy dostałem nagrody. Ale też wtedy po raz pierwszy zastanowiłem się, jak można dostać nagrodę za coś, co się lubi robić. Nie mogłem tego zrozumieć, nie wiedziałem właściwie za co ja jestem nagrodzony, czy jako że najmłodszy jestem? Do liceum ogólnokształcącego chodziłem w Bochni; też startowałem w Konkursie i też z przeżyciami, ale już nie tak silnymi. Zapamiętane z debiutu emocje wróciły dopiero wtedy, gdy stanąłem do egzaminów wstępnych w szkole teatralnej.

W Ogólnopolskim Konkursie Recytatorskim rozstrzygnęła się sprawa mojej przyszłości. Pamiętam dokładnie moment, w którym pani Maria Świętoniowska z Krakowa, z Teatru Słowackiego, powiedziała mi: ty powinieneś mówić wiersze, spróbuj zdawać do szkoły teatralnej. To jest właśnie jeden z powodów, dla których tak cenię Konkurs, uważam, że jest potrzebny. Młody człowiek, który ma 16 czy 17 lat – szuka. Przeważnie po omacku, bezradnie. I najczęściej rezygnuje z marzeń, bo nikt mu nie doradził, nie umocnił go. Ja pamiętam to niezwykłe wydarzenie do dzisiaj. I kiedy jestem jurorem w OKR, staram się zachować tak, jak wtedy Maria Świętoniowska. Mam wielką radość osobistą, że paru świetnym dzisiaj aktorom, którzy występują w teatrach, odnoszą sukcesy w filmie, powiedziałem kiedyś to co powiedziała mi ta aktorka po konkursie recytatorskim: słuchaj, czy ty byś nie chciał zdawać do szkoły teatralnej? Konkurs recytatorski z innej jeszcze przyczyny był dla mnie ogromnie ważny – był to pierwszy mój sukces. Ktoś zwrócił na mnie uwagę – okazało się że to co robiłem do tej pory po cichu i tylko dla siebie, może się ludziom podobać, ma jakąś wartość. To niezwykle istotne, chyba ważniejsze od „popchnięcia” w stronę szkoły teatralnej.

Mocno żałuję, że tych mocy Konkursu, jego społecznego znaczenia, dzisiaj na ogół się nie dostrzega. Zupełnie niedawno przeczytałem, że wykładowca jednej z teatralnych uczelni powiedział: my nie potrzebujemy recytatorów. To było takie przykre, chyba wypowiedziane bez żadnego zastanowienia. Może mu chodziło o stary typ „deklamowania” wierszy? No, ale to można „przełamać”, od tego są instruktorzy żywego słowa, szkoła, w końcu uczelnia. Zwłaszcza pedagog uczelni teatralnej nie powinienem takich opinii wygłaszać – choćby dlatego, że ruch recytatorski „dostarcza” mu kandydatów, spośród których wybrani będą przyszli studenci. Nie gorsi od innych, bo mający już świadomość słowa, mający za sobą próby jego interpretacji. A przede wszystkim – i to jest najważniejsze – zetknęli się bliżej, niekiedy serdecznie, z poezją.

Tutaj muszę wrócić do mojej krakowskiej szkoły teatralnej przed pół wiekiem. Najkrócej ujmując – mnie uczyli wybitni aktorzy–recytatorzy. Byli wśród nich profesorowie Danuta Michałowska, Jerzy Merunowicz, Zofia Jaroszewska. Oni nie pojawili się znikąd, byli kontynuatorami tradycji szkoły krakowskiej, która zaczynała się od prof. Władysława Woźnika. Cała plejada wybitnych aktorów polskich przeszła przez tę szkołę. Nikt z nich nie wyobrażał sobie aktora, który nie poświęciłby swojego czasu poezji. Jestem ich uczniem, nie wyobrażam sobie twórcy, któremu poezja byłaby niepotrzebna. To jest niemożliwe. W naszej szkole była tradycja uczenia – od mówienia Pana Tadeusza przez Słowackiego, Norwida, aż do współczesnych, do Różewicza, Herberta… W ten sposób otwierano przed nami przestrzeń, zachęcano do szukania na różnych drogach, do prób z rozmaitymi formami. Na przykład prof. Michałowska podprowadzała studentów do monodramu – sama była mistrzynią tej formy – pokazywała jaki to rodzaj sztuki, budziła w nas zainteresowanie. Tyle że na owo wędrowanie różnymi drogami trzeba własnego wysiłku i przede wszystkim czasu. Tego czasu dzisiaj w programach szkół teatralnych brakuje, bo cóż można zrobić w jeden czy dwa semestry.

Wracam do przerwanego wątku. To musi tak być – musisz z czegoś, a zwłaszcza z kogoś czerpać, żeby się z tym zgadzać albo to odrzucać. Ta zasada obowiązuje na całe życie, nie tylko w szkole teatralnej. Jestem tego pewny, bo wiem ile zawdzięczam – w swoich początkach, ale i jako dojrzały już aktor – możliwości występowania razem z artystami słowa, z tymi, którzy byli dla mnie wzorami: Mają Komorowska, Teresą Budzisz–Krzyżanowską, Ireną Jun, Anną Seniuk, Gustawem Holoubkiem, Zbigniewem Zapasiewiczem, Tadeuszem Malakiem…

A recytacja? Nie można jej sprowadzać do umiejętności, do znajomości techniki mówienia. To jest szczególna przestrzeń w człowieku, nie tylko w aktorze. Bardzo ładnie określiła to kiedyś prof. Zofia Kucówna, która uczyła wiersza w warszawskiej szkole teatralnej. Mówiła, że każdy wrażliwy człowiek potrafi powiedzieć swój wiersz, czyli ten, który jest mu szczególnie bliski, znakomicie i niepowtarzalnie. Natomiast aktor powinien nauczyć się mówienia ze świadomością formy wiersza. Prof. Aleksandra Górska, w pewnej mierze kontynuując krakowskie tradycje, praktykuje w Akademii Teatralnej metodę nauczania adeptów aktorstwa, której ideowy fundament w wielkim skrócie zawrzeć można w takim założeniu: jeśli student nauczy się trzynastozgłoskowca, jedenastozgłoskowca, później dojdzie do wiersza białego, do wiersza wolnego, to właściwie z każdym tekstem od strony formalnej powinien sobie poradzić.

W tym miejscu konieczne jest jeszcze uzupełnienie i podkreślenie: recytacja to nie tylko forma, to narzędzie poezji. A poezja to jest ta najbardziej ukryta część duszy artysty – musisz ją bardzo pielęgnować, żeby ona nie uciekła, żeby się nie zachwaściła. Tylko wtedy masz szansę stworzenia osobistej interpretacji, czyli dotarcia do prawdy, osiągnięcia wskazanego przez Norwida celu: odpowiednie dać rzeczy słowo. Tylko wtedy pojawi się moment, w którym rodzi się sztuka – recytacji, teatru…

PS. Tytuł cytat z wiersza Ogólniki C.K. Norwida

Tytuł oryginalny

Ty, poezjo i ty, wymowo…

Źródło:

„Scena” nr 1-2 (105/106) 2021