EN

15.07.2024, 09:03 Wersja do druku

To nie jest miły świat do życia

Teatr w poszukiwaniu drogi i powiew zmian personalnych. Pisze Tomasz Miłkowski w „Przeglądzie”.

fot. Bartek Warzecha/ mat. teatru

Sezon teatralny 2023/2024 zakończył się 5 lipca dwiema premierami: „Szklanej menażerii" Tennessee Williamsa na sopockiej scenie Teatru Wybrzeże i „Skoku wzwyż" na matej scenie Teatru Dramatycznego m.st. Warszawy im. Gustawa Holoubka.

Na festiwalach królowały koprodukcje krakowskie: musical „1989" Teatru Słowackiego (zrealizowany wspólnie z gdańskim Teatrem Szekspirowskim) w reżyserii Katarzyny Szyngiery i „Jak nie zabiłem swojego ojca i jak bardzo tego żałuję" Mateusza Pakuły Teatru Łaźnia Nowa (przygotowany wspólnie z Teatrem im. Stefana Żeromskiego w Kielcach). Spektakle te zdobyły mrowie nagród, mnóstwo pochwalnych recenzji, a co równie istotne - podbiły publiczność.

Można wprawdzie marudzić, że pozytywny mit Solidarności i polskiej transformacji ustrojowej w rapowym ujęciu „1989" nie ustrzegł się uproszczeń i ułatwień, ale w końcu to musical. Adresowany głównie do młodych widzów, mający za zadanie odczarować negatywną narrację o polskiej przeszłości i jej nieznośny martyrologiczny patos. Z kolei przedstawienie Pakuły w sposób trudny do przecenienia stawia ważne pytania etyczne, jest wołaniem o godne umieranie i wsparcie cierpiących. To spektakl wywiedziony z osobistych bolesnych doświadczeń reżysera, a jednocześnie społecznie nośny.

Mistrzowie

Sukcesy Szyngiery i Pakuły to pokłosie poprzednich lat. Zakończony właśnie sezon przyniósł kolejne wydarzenia, tym razem rozdzielone między Kraków i Warszawę. Mam na myśli „Wesele" Stanisława Wyspiańskiego w reżyserii Mai Kleczewskiej w Teatrze Słowackiego i „Elizabeth Costello", sceniczny esej Krzysztofa Warlikowskiego w Nowym Teatrze.

Kleczewska przeprowadza z chirurgiczną precyzją dowód na głębokie podziały między Polakami, Warlikowski zaś pyta o szansę wymknięcia się człowieka z odwiecznej pułapki okrucieństwa. Oba spektakle, choć myślowo i artystycznie nietuzinkowe, spotkały się ze skrajnie różnymi ocenami. Z klasyką tak bywa. Z kolei eseistyka teatralna Warlikowskiego wzbudziła podejrzenia, że artysta zatrzymał się, nie znajdując nowych środków wyrazu, że uprawia sceniczne gadulstwo. Tymczasem Warlikowski odsłania duchowe rozdarcie ludzkości, szukającej swojej drogi, zmęczonej dezorientacją w podzielonym, niszczejącym świecie, w którym człowiek stał się katem zwierząt i natury.

Pewnie potrzebny jest czas, aby te dwa przedstawienia zaakceptować i docenić ich wagę. Podobnie jak kilka innych opartych na klasyce, które łatwo przegapić, uważając, że wszystko już o tych dramatach wiemy. To dotyczy także dwóch kameralnych arcydzieł krakowsko-warszawskich. Pierwszym jest „Czekając na Godota" Samuela Becketta z wybitnymi rolami Jerzego Radziwiłowicza, Mariusza Benoit, Bartłomieja Bobrowskiego i Cezarego Kosińskiego. Minimalistyczna inscenizacja Piotra Cieplaka, trzymająca się litery i sensu tekstu - trochę z konieczności, bo teatr musiał zobowiązać się do tego w umowie, a trochę z wyboru, bo takie ograniczenie okazało się zbawiennym wędzidłem - otworzyła szansę dogłębnego zbadania dzieła. Okazało się, że choć niby wszystko wiadomo, wciąż można w „Godocie" znaleźć tajemnice, które otwierają morze skojarzeń. Drugi ze wspomnianych spektakli to „Śmierć komiwojażera" Arthura Millera w Teatrze Ludowym w Krakowie w reżyserii Małgorzaty Bogajewskiej, z koncertowymi kreacjami Piotra Pilitowskiego w roli tytułowej i Beaty Schimscheiner jako jego żony. Bogajewska otwiera aktorom przestrzeń do rysowania wnikliwych portretów psychologicznych, często niejednoznacznych, budzących niepokój i współczucie. Stworzenie napiętej atmosfery zaciskania się garoty na szyi głównego bohatera budzi nie tylko współczucie dla niego, ale i przerażenie, a nawet rozpacz.

fot. Magda Hueckel

Aktorskie perły błyszczały również m.in. w „Matce" Witkacego w reżyserii Anny Augustynowicz w warszawskim Teatrze Ateneum. Porywającą rolę tytułową zbudowała tam Agata Kulesza, a partnerował jej Adam Cywka jako syn. W stołecznej Komedii tymczasem w inteligentnie uwspółcześnionej i niezwykle zabawnej „Zemście" Aleksandra Fredry w reżyserii Michała Zadary królował Maciej Stuhr w roli Papkina.

Zaskakujące okazały się ukraiński, lecz niezwiązany z trwającą wojną, musical „Charków! Charków!" z Modestem Rucińskim w Teatrze Polskim w Warszawie, a także „Ostatnie dni Eleny i Nicolae Ceaușescu" Julii Holewińskiej, odsłaniające upadek reżimu. Duża w tym zasługa reżyserii Wojciecha Farugi z Teatru Polskiego w Bydgoszczy i mocnej roli Małgorzaty Witkowskiej. Publiczność i jurorów Warszawskich Spotkań Teatralnych podbiła Karolina Kowalska z Teatru Wybrzeże w kilku rolach, może najbardziej w tytułowej w spektaklu Marcina Wierzchowskiego „Piękna Zośka".

Świetny sezon mają za sobą teatry Studio i Żydowski. W pierwszym pojawiły się wyrafinowane artystycznie, krytyczne spektakle utrzymane w rozmaitych poetykach. Bliska teatrowi faktu adaptacja książki reporterskiej Wojciecha Tochmana „Polowanie na osy" w reżyserii Natalii Korczakowskiej, osobisty antymusical zen Marii Peszek „Serce ze szkła" na jubileusz Jana Peszka i arcymistrzowski monodram Ireny Jun „Stara kobieta wysiaduje" według dramatu Tadeusza Różewicza. W Żydowskim też trzy pamiętne spektakle: „Żydowski pies" młodej reżyserki Ewy Galicy z poruszającymi rolami Jerzego Walczaka, „Miasto bez Żydów" według powieści Hugona Bettauera i tchnący prawdą przeżycia monodram Aliny Świdowskiej „Chciała zapomnieć", oparty na wspomnieniach jej matki, lekarki w warszawskim getcie.

Dwa ostatnie przedstawienia w reżyserii odnotowującej coraz bardziej widoczne sukcesy Karoliny Kirsz.

Debiutanci

Warte pamięci osiągnięcia mają teatry niepubliczne. Polonia zapisała się tu z co najmniej dwóch powodów. Mam na myśli wstrząsający monodram Marii Seweryn „Na pierwszy rzut oka" o przemocy seksualnej i kosztach psychicznych ponoszonych przez ofiary oraz teatralny majstersztyk „Geniusz" Tadeusza Słobodzianka. To ostatni spektakl w reżyserii Jerzego Stuhra i z jego udziałem - zagrał legendarnego Konstantina Stanisławskiego - z mocną rolą partnerującego mu Jacka Braciaka jako Stalina.

Błyskotliwą realizacją „Handlarzy gumek" Hanocha Levina w Teatrze 6.piętro przypomniał o sobie Adam Sajnuk (także reżyser monodramu Marii Seweryn), oddając pole trójce aktorów opowiadających sugestywnie o udręce życia: Katarzynie Dąbrowskiej, Grzegorzowi Małeckiemu i Borysowi Szycowi. A to zaledwie pars pro toto długiej listy aktorskich dokonań minionego sezonu.

Po mistrzach pora skierować reflektory na młodych reżyserów. Wspomniane na początku przedstawienia wieńczące sezon pokazują równoległe drogi, którymi młodzi podążają. Spektakl w Sopocie był dyplomem Stanisława Chludzińskiego, studenta V roku AST w Krakowie, a ten w Dramatycznym przygotował Wojciech Rodak, też niedawny absolwent krakowskiej uczelni.

Chludziński sięgnął po dramat od lat silnie obecny w teatrze. Trzymał się tekstu, drążąc uwikłania psychologiczne postaci i dbając o współbrzmienie sztuki z naszymi czasami. Wart uwagi jest fakt, że tzw. nowa klasyka, nie ta z pierwszego rzędu (jak Szekspir, Molier, Czechow, Ibsen), okazała się dla niego ciekawym materiałem. Rodak we współpracy z dramaturgiem Szymonem Adamczakiem stworzył własny spektakl, inspirowany książką Macieja Jakubowiaka „Hanka. Opowieść o awansie". Adaptacja odsłoniła liczne niedostatki, reżyser zawiesił sobie poprzeczkę za wysoko, w rezultacie karmiąc widza banałami.

W przebudowie

Wiatr zmian personalnych w teatrach zbiegł się z przetasowaniem w parlamentarnym układzie sił. Nastąpiła radykalna przebudowa Teatru Telewizji, poniekąd tworzonego od początku po okresie zastoju i ideologicznego uwikłania. Nowe kierownictwo - Michał Kotański (będący nadal dyrektorem Teatru im. Stefana Żeromskiego w Kielcach) i Wojciech Majcherek - zainicjowało zmiany. Wznowiło np. przedstawienia z bogatego archiwum, podjęło też decyzję o rejestracji najciekawszych spektakli teatru żywego planu. Dzięki temu zorganizowany w czerwcu w Sopocie Festiwal Dwa Teatry (powrót po „wygnaniu zamojskim") mógł przedstawić 14 premier. Wśród nich znalazły się nagrodzone grand prix „Zapiski z wygnania" z Teatru Polonia w reżyserii Magdy Umer - wstrząsający monodram Krystyny Jandy, i wspomniany już musical „1989".

Jeszcze przed wyborami parlamentarnymi nastąpiła zmiana warty w TR Warszawa, skąd wskutek wewnętrznych napięć odszedł długoletni szef artystyczny Grzegorz Jarzyna. Dyrektorkę naczelną zastąpiła od 1 września 2023 r. wyłoniona w konkursie Anna Rochowska, od lat związana z tym teatrem. Po konflikcie wewnętrznym w Teatrze Kwadrat miejsce wieloletniego dyrektora Andrzeja Nejmana zajęła znana aktorka tego teatru Ewa Wencel. W tym samym czasie nowym dyrektorem w Teatrze Komedia został Krzysztof Wiśniewski, dotychczasowy szef Sceny Komediowej.

Nie udało się wyłonić w konkursie dyrektora Teatru Dramatycznego - zostanie nim w drodze nominacji Wojciech Faruga, który obejmie fotel 1 listopada. Jego zastępczynią będzie Julia Holewińska.

Na tym tle zapowiedziana zmiana dyrekcji w warszawskim Teatrze Współczesnym przypomina sielankę, choć nie brakuje łez na pożegnanie Macieja Englerta, który kierował tą zasłużoną sceną przez 43 lata. Od nowego sezonu jako dyrektor naczelny rozpoczyna pracę Wojciech Malajkat, a jego zastępcą ds. artystycznych będzie Marcin Hycnar. Zdumiewające, że na ostatnim spektaklu sezonu, poniekąd pożegnalnym starej dyrekcji, zamiast prezydenta Warszawy pojawił się tylko jego wysłannik z listem.

W Krakowie po 800 dniach zakończyło się niesławne polowanie na dyrektora Teatru im. Juliusza Słowackiego, Krzysztofa Głuchowskiego, którego usiłował odwołać eksmarszałek województwa małopolskiego Witold Kozłowski. Pretekst ku temu był dęty, a przyczyna uporczywości szykan nietrudna do wskazania: nieposłuszeństwo Głuchowskiego, który pozwalał występować na scenie Marii Peszek, a przede wszystkim dopuścił do wystawienia „Dziadów" w reżyserii Mai Kleczewskiej, broniąc zasady niezależności artystycznej. Nadal nie wiadomo, kto obejmie dyrekcję Słowaka. Rozpisany przez marszałka konkurs został unieważniony, lecz apele zespołu teatru o przedłużenie kadencji obecnemu dyrektorowi (która upływa 31 sierpnia) pozostały bez echa. Jeśli nie zostaną podjęte nadzwyczajne decyzje ministry kultury, dorobek teatru może zostać zniweczony - w samorządzie małopolskim pozostała przy władzy ta sama ekipa, mimo gorszących sporów w PiS poprzedzających wybór nowego marszałka.

fot. Kamila Rauf-Guzińska

Inaczej rzecz się ma z Narodowym Starym Teatrem, w którym zmiana dyrekcji została przesądzona. Konkurs wygrała Dorota Ignatjew, dotychczasowa dyrektorka Teatru Nowego w Łodzi, a jej zastępcą zostaje beniaminek krytyki Jakub Skrzywanek, dotychczasowy szef Teatru Współczesnego. Zaledwie dwa lata wcześniej objął dyrekcję w Szczecinie, namaszczony przez poprzednią dyrektorkę Annę Augustynowicz. Obsada Starego Teatru skomplikuje więc najbliższą przyszłość dwóm ważnym teatrom w Łodzi i Szczecinie.

Powrót literatury

Dramat współczesny, wypychany na wszelkie sposoby ze sceny, wraca frontowymi drzwiami - wielkie na tym polu zasługi ma organizowany od lat pod skrzydłami Ministerstwa Kultury (niezależnie od tego, kto nim włada) Ogólnopolski Konkurs na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej. W tym roku odbył się po raz 30., a triumfowały „Dropie" Natalki Suszczyńskiej w adaptacji Michała Kmiecika i reżyserii Marcina Libera z Teatru im. Wilama Horzycy w Toruniu, groteskowa opowieść o prekariacie.

Żal, że wyróżniane sztuki z reguły kończą żywot po pierwszej realizacji. Mimo to konkurs pozostaje kołem zamachowym polskiej dramaturgii, wspomaganym przez Gdyńską Nagrodę Dramaturgiczną. W ostatnich sezonach dołączyły do niej: Nagroda Dramaturgiczna Miasta Bydgoszczy Aurora, gliwicka Nagroda Dramaturgiczna im. Tadeusza Różewicza i program Dramatopisanie prowadzony przez Instytut Teatralny.

Prawie na koniec sezonu Teatr Narodowy na scenie Studio przygotował premierę nagrodzonego w konkursie Różewicza w pierwszej edycji (2022) „Feblika" Małgorzaty Maciejewskiej w reżyserii Leny Frankiewicz. Autorka nie odwzorowuje świata widzialnego. Jej nieistniejące realnie uniwersum jest jednak lustrem, w którym przeglądamy się wraz ze swoimi przesądami, uwikłaniem w przemoc i mroczne instynkty. To nie jest miły świat do życia, jedynym sposobem pozostaje ucieczka. I właśnie o tej niełatwej drodze do wolności opowiada w spektaklu Frankiewicz.

Maciejewska nie zatrzymała się na tym, dając kolejny niezwykły tekst, „Na borg" - jak sama powiada, mający oddać sprawiedliwość starym kobietom, ich pamięci i marzeniom o godnym życiu. Zadedykowała go swoim babciom, Anielce i Hani. Dramat (w reżyserii Marty Streker), który wszedł do repertuaru Nowego Teatru w Słupsku, został zrealizowany w przestrzeni byłego Żydowskiego Domu Przedpogrzebowego z udziałem członkiń zespołu ludowego Klęcinianki z Główczyc i Koła Gospodyń Wiejskich Stowięcino. Autorka potwierdziła skalę wyobraźni, tym razem odwołując się do zasobów polskiej tradycji, zwłaszcza Mickiewiczowskich „Dziadów". „Na borg" jest ostatnią częścią jej „Trylogii na smutne czasy", której bohaterkami są kobiety: w latach dorastania („Feblik"), dojrzałości („Rigor Mortis") i starości. To nowatorski, nieskażony modelem Cepelii zwrot w stronę kultury ludowej, którym Maciejewska upomina się o wieś jako żywe źródło dla współczesności. 

Tytuł oryginalny

To nie jest miły świat do życia

Źródło:

„Przegląd” nr 29

Autor:

Tomasz Miłkowski

Data publikacji oryginału:

15.07.2024

Wątki tematyczne

Realizacje repertuarowe