Logo
Recenzje

Muzyka „Wicked” nie jest „wow!”

8.04.2025, 08:41 Wersja do druku

„Wicked” wg powieści Gregory’ego Maguire’a w reż. Wojciecha Kępczyńskiego w Teatrze Muzycznym Roma w Warszawie. Pisze Jacek Cieślak w „Rzeczpospolitej”.

fot. Karol Mańk

Wojciech Kępczyński, reżyser „Wicked”, zrobił co można, a nawet więcej. Kompozytor i librecista Stephen Schwartz arcydzieła nie popełnił. Ważne jest antyhejterskie przesłanie.

Pomiędzy kinowymi premierami pierwszej części filmowego musicalu „Wicked l” z dwoma Oscarami i 745 mln dol. wpływów a częścią drugą, która ma mieć premierę w listopadzie, warszawska Roma po sukcesie „We Will Rock You” zaprasza na sceniczną wersję musicalu powiązanego z „Czarnoksiężnikiem z Oz”.

Choć książkowy pierwowzór z 1900 r., wielokrotnie ekranizowany, uważany jest za hit dla dzieci – musical „Wicked” powstał na podstawie powieści Gregory'ego Maguire'a dla dorosłych, niestroniącej od wulgaryzmów.

Książkę w Ameryce przerobiono jednak na libretto familijne, co od prapremiery w 2003 r. dało spektaklowi drugie miejsce na liście bestsellerów Broadwayu z 1,7 mld dol. wpływu. Zaraz po „The Lion King”. I „Lew” jest arcydziełem, choć wymaga choćby częściowo obsady afro. Ostatecznie – warto pisać musicale, takie jak „1989” czy „Piloci” (ten drugi w Romie), by opowiadać własne historie.

„Wicked" zaś to polemiczny wobec „Czarnoksiężnika” prequel, który zamiast kontynuować hejt na Czarownicę z Zachodu, pogłębia jej historię, starając się, nomen omen, odczarować klątwę rzuconą na jej inność. Przenosimy się w przeszłość, by zrozumieć, że niektórzy z nas obciążeni są historią swoich rodziców, na co dzieci nie mają przecież wpływu, powinniśmy więc próbować zrozumieć powody cudzej odmienności, a nie pierwsi rzucać kamień.

„Wicked” po polsku

Scenografia Mariusza Napierały dzielnie i z powodzeniem dźwiga ten ciężar – odmienna od oryginalnej, ponieważ Wojciech Kępczyński, tak jak zawsze, dzięki swojej wysokiej pozycji w świecie musicalu otrzymał zgodę na wersję non replica, czyli zrealizowaną w autorski sposób, przystosowaną w tłumaczeniu Michała Wojnarowskiego do polskich warunków.

Zamiast tradycyjnego okna sceny oglądamy ją obudowaną kurtynami migawki aparatu fotograficznego, które uruchamiają zmiany scenografii lub kadrują pole akcji. Wokół tak zaaranżowanego miejsca gry widzimy wbite w ściany Romy już nawet nie kamienie, lecz głazy – bo dzisiejszy hejt nie jest lepszy od dawnego kamieniowania, gdy w ruch idą kamery paparazzi czy manipulacje w social mediach.

Z każdą sceną odkrywamy losy Czarownicy z Zachodu, czyli Elfaby (na premierze Natalia Krakowiak), widząc, że jej ojciec rzadko bywał w domu, mama miała romans z tajemniczym dżentelmenem, który zadbał, by córka urodziła się inna, czyli zielona. To zaś wpłynęło na stres w czasie ciąży mamy z drugą córką Nessarozą, którą urodziła z ograniczeniami ruchowymi, więc porusza się na wózku. Elfaba nie tylko jest inna, ale jej inność wpędziła w problemy rodzinę. Przynajmniej z takim przekonaniem żyje.

Taką poznajemy ją w Shiz, czyli uniwersytecie, gdzie na jej wroga wyrasta Galinda (Anna Federowicz), znana jako czarownica dobra. Biegunowo różne dziewczęta muszą dzielić się pokojem, ale chłopakiem już przecież nie sposób. To w libretcie jest najciekawsze, ponieważ przekonujemy się, że przeciwieństwa się odpychają, ale i przyciągają, także wśród przyjaciółek.

Zamiast zastanawiać się nad odmiennością Elfaby, analizujemy nieznośny kompleks wyższości Galindy (ktoś kiedyś go wykorzysta), blondynki w różach jak Barbie, z jej pychą „najpiękniejszej na roku” i według jej mniemania. A przecież największe męskie ciacho Fiyero (Marcin Franc), które wjeżdża na scenę kabrioletem, może myśleć inaczej.

Wśród kolejnych rewizji dawnych stereotypów jest prozwierzęcy aktywizm. Ponad katedrą Dr. Dillamonda – kozła (Wojciech Dmochowski) widzimy poczet zwierzęcych wykładowców Shiz. Niestety, kozioł jest ostatnim, ponieważ w Oz zaczyna rządzić zasada, kozła ofiarnego: by zjednoczyć społeczeństwo, trzeba mu wymyślić wrogów (skąd my to znamy?}. Wśród nich są zaś wszyscy inni, których nienawidzą rasiści – kolorowi i zwierzęta.

Czarodziej (Damian Steciuk) został pokazany jak Big Brother i ma wiele z orwellowskiego „1984”. Widzowie Romy widzą najpierw gigantyczną czarną głowę zakłócającą przestrzeń agresywnymi falami i przemówieniami, a potem centrum zarządzania konfliktem w trosce o utrzymanie się na szczycie hierarchii. Towarzyszą temu songi w stylu retro z laseczką jako głównym rekwizytem, aczkolwiek bardzo podejrzana jest ta elegancja.

Atrakcje w Romie

Scena Romy poza wspomnianymi już atrakcjami scenograficznymi gości również ażurową trybunę i takież schody, mamy stację z wjazdem lokomotywy, wystrzałowy jest odlot Elfaby, wcześniej unoszącej się ponad wszystkimi, i to trzeba koniecznie zobaczyć. Reszta wizualnych atrakcji rozgrywa się na ledowych ekranach, gdzie oglądamy m.in. wieżowce Oz i uwięzione zwierzęta. Artyści śpiewają świetnie, nie mam jednak stuprocentowego przekonania do pracy kompozytora. Poza głównymi hitami muzyka jest ledwie ilustracją lub wręcz mdłą papką, z której nawet orkiestra Jakuba Lubowicza cudu nie wyciśnie. Nie jestem przekonany co do wszystkich układów choreograficznych Agnieszki Brańskiej. Efektu „wow” nie ma.

Oczywiście „Wicked” to propozycja familijna, ale było już przecież tak, że gdy spalszczał coś Bartosz Wierzbięta – młodsi i starsi, oglądając to samo, żywili się czymś innym i niezależnie od siebie byli zachwyceni. Tymczasem niektóre dialogi „Wicked” kierują wielką produkcję Romy na płyciznę.

Na szczęście ratuje je scenariusz – suspensy zaskakują, zaś wieloznaczność rozwiązań daje dużo do myślenia. Oglądamy przecież historię o grze pozorów, w której często dajemy się nabrać deklaracjom pozornie logicznym, umoralniającym lub imponującym zdecydowaniem. Tymczasem „dobra zmiana”, która też znalazła się w libretcie, nie musi być dobra, tylko bardzo zła. Z każdego łatwo zrobić „czarny charakter”, gdy uruchomi się spiralę hejtu.

Na szczęście w Romie ofiary są zminimalizowane. Wspominając zaś z rozrzewnieniem „We Will Rock You”, dodam, że także do „Wicked” pasuje refren Queen „Friends Will Be Friends”.

Tytuł oryginalny

Muzyka „Wicked” nie jest „wow!”

Źródło:

„Rzeczpospolita” nr 82

Autor:

Jacek Cieślak

Data publikacji oryginału:

08.04.2025

Sprawdź także