„Zły. Warszawska jazz opera” w reż. Jerzego Jana Połońskiego w Teatrze Rampa w Warszawie. Pisze Wiesław Kowalski w Teatrze dla Wszystkich.
Ocena Recenzenta: 6,5/10
Miasto, które powstaje na scenie
To, co na pierwszy rzut oka wygląda jak musicalowy fajerwerk, w rzeczywistości okazuje się sprawnie działającym scenicznym mechanizmem, który nie tyle opowiada o Warszawie, ile ją wytwarza. Miasto powstaje tu nie z dekoracji, projekcji czy rekonstrukcji historycznej, lecz z ruchu, rytmu i nieustannej zmiany perspektywy. Połoński nie inscenizuje Tyrmanda – on materializuje sposób, w jaki miasto funkcjonuje: chaotycznie, wielowątkowo, nieustannie przerabiając samo siebie.
Organizm zamiast opowieści
Widz nie dostaje linearnej historii, lecz trafia do czegoś na kształt żywego organizmu, który pulsuje, rozsypuje się i układa na nowo na jego oczach. Takiego miasta nie da się oglądać biernie – trzeba się w nim odnaleźć. To, co niektórzy opisują jako „zawrót głowy” czy „galopadę”, nie jest dodatkiem, ale fundamentem koncepcji spektaklu.
Aktorzy jako ruchoma tkanka miejska
Aktorzy zmieniający role i funkcje sceniczne działają jak elementy ruchomej tkanki miejskiej. Przemienność ról jest tu gestem artystycznym: nikt nie jest stały, każdy może stać się kimś innym. Miasto ludzi opisane przez Tyrmanda staje się miastem ludzi wymiennych, w którym anonimowość wypiera indywidualność. A tam, gdzie anonimowość – tam rodzi się mit. Dlatego Zły działa tak silnie jako figura wyniesiona ponad płynną masę.
Zły i Tyrmand – ruch kontra słowo
Duet Drozd–Staniek zwraca uwagę nie tylko umiejętnościami, choć taniec Stańka mógłby stanowić osobny spektakl. Najciekawsze jest napięcie między ich energiami. Zły jest ruchem, Tyrmand – słowem. Zły działa, Tyrmand opisuje. Zły przemieszcza się jak siła fizyczna, Tyrmand jak myśl. Tak powstaje dialog o tym, co naprawdę tworzy miasto: ciało czy język, przemoc czy narracja, doświadczenie czy zapis. Tyrmand kreuje bohatera, który natychmiast zaczyna wymykać się jego kontroli.
Jazz jako dramaturgia, a nie muzyczna stylizacja
Muzyka Partyki nie jest stylizacją lat pięćdziesiątych ani nostalgiczną ilustracją epoki. Jazz pełni tu rolę struktury dramaturgicznej: organizuje chaos, dyktuje rytm zmian, montażu i gwałtownych przeskoków między planami. Spektakl nie jest jazzowy w brzmieniu, lecz w logice budowy – improwizacyjny na powierzchni, precyzyjny w strukturze.
Scenografia, która pisze Warszawę
Scenografia Wojciechowskiej nie rekonstruuje miasta, lecz je pisze. Wielkie czcionki, ruchome bryły i elementy zarazem drukarskie i uliczne są metaforami, dzięki którym miasto staje się drukarnią odbijającą wciąż nowe wersje własnej tożsamości. To Warszawa układająca się dopiero na naszych oczach. Dlatego chaos niektórych scen nie jest błędem — jest prawdą o mieście Tyrmanda.
Jak rodzi się legenda miejska
Z pozornego chaosu, pastiszu noir i teatralnej umowności wyłania się poważna opowieść o mechanizmie tworzenia legendy. To, co można uznać za zabawę konwencją, jest w istocie pokazaniem, jak zbiorowa wyobraźnia – publiczność, miasto, aktorzy – wspólnie produkują bohatera większego niż życie. Zły rośnie w siłę proporcjonalnie do rozproszenia otoczenia. Mit wymaga mroku i zamętu. W tym sensie Połoński nie wystawia „Złego”, ale opowiada o narodzinach bohatera.
Spektakl o pamięci, nie o historii
To nie jest spektakl o powojennej Warszawie, lecz o tym, jak Warszawa pamięta samą siebie – poprzez narracje, przesadę, legendy, fantazje i nostalgie. Tyrmand pisał, by odbudować miasto, które kochał. Połoński pokazuje, że miasto istnieje tylko wtedy, gdy ktoś je opowiada. Dlatego „Zły. Warszawska jazz opera” działa tak intensywnie: nie jako ilustracja przeszłości, lecz jako opowieść o mechanizmie pamięci miejskiej rodzącej się na styku mitu, literatury i sceny.