„Niech no tylko zakwitną jabłonie” Agnieszki Osieckiej w reż. Wojciecha Kościelniaka w Nowym Teatrze im. Witkacego w Słupsku. Pisze Agnieszka Serlikowska w Teatrze dla Wszystkich.
„Niech no tylko zakwitną jabłonie” to pozycja legendarna w historii polskiego teatru muzycznego — bardziej wodewil niż musical — oparta na scenariuszu Agnieszki Osieckiej i znanych szlagierach m.in. Jerzego Petersburskiego, Zdzisława Gozdawy i Janusza Hajduna. Nowe inscenizacje tego tytułu budzą emocje, tym bardziej gdy za reżyserię odpowiada Wojciech Kościelniak, twórca uznawany za mistrza nowoczesnej formy.
Realizacja Nowego Teatru im. Witkacego w Słupsku jest kolejną próbą reinterpretacji „Jabłoni” przez Kościelniaka — po m.in. wersji Teatru Telewizji z 1999 roku oraz inscenizacji Teatru Ateneum z 2014 roku. I trzeba przyznać, że jest to próba intrygująca, momentami fascynująca, choć jednak daleka od doskonałości osiągniętej chociażby w — pozostając przy podobnej skali spektaklu — „Przybyszu”, „Chłopcach z Placu Broni” czy „Ślubach panieńskich”. Reżyser, słynący z autorskiego podejścia, tworzenia własnych adaptacji i pisania librett, tym razem porusza się w granicach wyznaczonych przez Osiecką, a te — po ponad sześćdziesięciu latach — nie zawsze okazują się wdzięcznym tworzywem.
Spektakl, pozbawiony klasycznej narracji, składa się z serii muzycznych scenek dokumentujących polską historię od międzywojnia po lata 60. Humor Osieckiej, kiedyś przenikliwy i aluzyjny politycznie, dziś miejscami traci czytelność, a niekiedy i świeżość; nałożona przez Kościelniaka mocna forma nie pomaga w interpretacji. W rezultacie spektakl zamiast prowokować do myślenia — częściej nuży. Dotyczy to szczególnie długiej sekwencji „Kupujemy. Sprzedajemy”, która mimo melodyjnych piosenek wywołuje raczej konsternację niż zainteresowanie. Podobnie brawurowo rozegrany pojedynek między Zuzanną Reakcjonistką a Krysią Traktorzystką czy rywalizacja Budowniczy–Szabrownicy — choć efektowne — dramaturgicznie nie oferują wiele ponad formalną zabawą.
Nawet tu Wojciech Kościelniak potrafi jednak tworzyć sceny, które zachwycają. Otwarcie, w którym aktorzy mechanicznie odtwarzają powojenne typy charakterów, to mały majstersztyk rytmu i przekazu. Rewelacyjna okazuje się także stylizowana na stare kino sekwencja powieści w odcinkach. Finał pierwszego aktu z „Tango milonga” na czele — świetnie zaaranżowany, perfekcyjnie wytańczony — przypomina, dlaczego reżyser obdarzony jest statusem kultowego.
Czy więc warto? Z pewnością — choćby dla kilku scen, w których Wojciech Kościelniak znów udowadnia, że potrafi z materiału muzycznego wyczarować teatralną magię. Czy oczekiwałam więcej? Bez wątpienia. „Niech no tylko zakwitną jabłonie” w tej odsłonie są spektaklem ciekawym, chwilami fascynującym, lecz ostatecznie nierównym — i pozbawionym tej dramaturgicznej precyzji oraz wielowątkowości przekazu, do której przyzwyczaiły najlepsze realizacje reżysera.
Ocena: 5/5