Władze Warszawy zamiast wspierać inicjatywy artystów, zniechęcają do aktywności, wygodniej jest bowiem nic nie robić, niż tracić czas i oszczędności życia na budowanie zamków na piasku - o kłopotach prywatnej sceny Emiliana Kamińskiego pisze Roman Pawłowski w Gazecie Wyborczej.
Mijają dwa lata, od kiedy aktor Emilian Kamiński zdobył 5 mln zł dotacji z Unii Europejskiej na budowę Teatru Kamienica w kamienicy przy alei "Solidarności" [na zdjęciu], a na konto jego fundacji Atut nie wpłynęła dotąd z europejskiej kasy ani jedna złotówka. Wszystko dlatego, że wojewoda mazowiecki nie chce udzielić Kamińskiemu poręczenia finansowego, którego wymagają instytucje unijne. Rzekomo nie pozwalają na to przepisy. Termin otwarcia oddala się, najpierw był to kwiecień, potem październik, teraz nikt nie jest w stanie powiedzieć, kiedy teatr ruszy. Sprawa Kamińskiego jest modelowym przykładem, jak się w Warszawie niszczy nowe inicjatywy. Kiedy gruchnęła wiadomość, że aktor dostał pieniądze z Unii, podniosły się głosy krytyki, po co inwestować w teatr od zera, skoro jest tyle innych, fajnych sal. Teraz, kiedy Kamińskiemu grozi porażka, środowisko milczy z zaciętą satysfakcją. Przez dwa lata aktor z grupą kilkunastu wolontariuszy pra