EN

21.06.2021, 16:40 Wersja do druku

Znaki. Kilka uwag o dramacie Michała Zdunika "Gate 0"

Zdunik umiejętnie pokazuje, jak paradoksalnym procesem jest życie, ale jednocześnie zmierza w stronę metafizyki, w stronę czegoś, co nieznane, niepojęte, nieodgadnione. Pisze Bartłomiej Siwiec w portalu Teatrologia.pl.

Michał Zdunik (rocznik 1990), dramatopisarz, reżyser, eseista, twórca muzyki teatralnej. Pierwszy raz mam okazję pisać o jego twórczości, a dokładnie o Gate 0, czyli o metaforycznej bramce, której nie uświadczy się na lotnisku, a która mogła zaistnieć tylko w pisarskiej wyobraźni. Żyjemy w świecie absurdu – zdaje się nam mówić Zdunik – wszystko, czego doświadczamy, jest jednocześnie prawdą i fikcją, jawą i snem, realnością i iluzją. Nie wiemy, skąd przyszliśmy i dokąd zmierzamy, jesteśmy „pomiędzy”. Czy powinniśmy się bać? Boimy się, ale czy powinniśmy? Jednym z piękniejszych zdań, które oddają stan ducha wędrowców znajdujących się na końcu drogi, są słowa bohaterskiego Spartakusa (ponadczasowa rola zmarłego w zeszłym roku aktora Kirka Douglasa) w słynnym filmie Stanleya Kubricka nakręconym na podstawie powieści Howarda Fasta. Na pytanie swojego współtowarzysza niedoli, czy lęka się śmierci, Spartakus odpowie: „Nie boję się śmierci – nie bardziej niż urodzenia”.

Bohater dramatu (On) jest pełen lęków; są to lęki egzystencjalne, łącznie z tym najsilniejszym: obawą przed śmiercią. Ale podróż samolotem, którą ma odbyć, jest tylko pretekstem do odbycia o wiele ciekawszej podróży – w głąb samego siebie, w stronę przeszłości. Dramat ma prostą konstrukcję: bohater przygotowuje się do drogi, żegna się z żoną (Ona), rozmawia z Taksówkarzem, potem na lotnisku z pracownikami obsługującymi port. Obserwując jego poczynania, mamy wrażenie, że sprawa jest jasna: On pewnie zginie. Bo nie ma takiej bramki i takiego lotu, więc to się dzieje na niby, a bohater, gdy zdaje sobie sprawę, że coś jest nie tak, popada w coraz większe zaniepokojenie. Ponadto otrzymuje znaki, które na to mogą wskazywać: cały czas towarzyszą mu olśnienia, intuicje, przeczucia.

Wszystko już było i wszystko jeszcze będzie. Właśnie w tak dziwnym żyjemy świecie, postkafkowskim, pełnym niepokoju (znane jest opowiadanie Przemiana Franza Kafki o tym, że główny bohater Gregor Samsa budzi się i stwierdza, że jest robakiem). W tym choćby aspekcie dramat młodego twórcy nie jest zbyt odkrywczy: to wszystko już było. Autor po kolei uśmierca bohaterów (właściwie to nie wiadomo, czy oni w ogóle żyli). Życie jest więc iluzją, a prawdziwy los człowieka nieznany, bo płynnie przechodzi z jednego stanu do drugiego, z jednego świata do innego i nie jest jasne, jaki jest dla niego lepszy; początek jest więc jednocześnie końcem, młodzi – tak jak w pierwszej scenie – znów rozmawiają ze sobą: ich rozmowa jest klamrą, spoiwem, które łączy.

Zdunik umiejętnie pokazuje, jak paradoksalnym procesem jest życie, ale jednocześnie zmierza w stronę metafizyki, w stronę czegoś, co nieznane, niepojęte, nieodgadnione. Ten samolot ma zebrać głównego bohatera na drugą stronę, wprost do nieżyjącej matki, ten samolot, do którego prowadzi Gate 0, to metafora przeznaczenia. Powiem przewrotnie, ale gdyby spytać autora dramatu, który z ważnych twórców żyjących w XVII wieku we Francji jest mu bliższy, racjonalista Kartezjusz czy pełen wątpliwości Pascal, zapewne wskazałby na tego drugiego, gdyż on wielokrotnie akcentował, jak kruche jest nasze życie i jak mało jest od nas zależne. Ktoś inny tasuje karty, ktoś inny je rozdaje. Jesteśmy tylko pionkami na czarno-białej szachownicy, ktoś nas ustawia, nami przesuwa, nas poświęca.

Jest to też dramat, w którym istotny jest komponent poetycki. Ta nić niepokoju, która prowadzi głównego bohatera od samego początku i towarzyszące mu głosy (choćby radiowe), są przesycone liryczną nutą. Domyślamy się, że w tych najbardziej intymnych fragmentach przemawia niejako głęboko ukryte „Ja” liryczne, które informuje odbiorcę choćby o tym, że zabiegany człowiek nie dostrzega znaków, które pojawiają się na niebie, pędzi, nie ma czasu, więc odpuszcza sobie to, na co kiedyś zwracał uwagę. Gdzieś gna, tylko po co tak gna? Jak zapisze Zbigniew Herbert w Przesłaniu Pana Cogito: „Po złote runo nicości”. Poezja jest więc tym wytworem ludzkiego ducha, który ma w sobie nieznany urok, kryje tajemnicę.

Dialogi, z których utkany jest ten dramat, mają charakter zdawkowy, czy po prostu urywają się. Ludzie nie są w stanie nawiązać więzi, poczucie wspólnoty jest w zaniku. Nie rozmawiają ze sobą jak dawniej, całymi godzinami przy lampie naftowej, wpatrzeni w siebie, ale tylko wtedy, gdy mają chwilę i głównie poprzez urządzenia techniczne. Zdunik dobrze wyczuwa tempo życia współczesnego człowieka, jego zagubienie, w pewnym też sensie rozkojarzenie. Rozumie, że komuś chyba musi zależeć na upadku wartości, na relatywizacji dobra i zła, na propagowaniu umysłowych mielizn, skoro ustawił nas w sytuacji ciągłego pędu: bezrefleksyjnego biegu po nic.

Pięknym motywem, z którego obficie korzysta młody autor, jest filozoficzna idea, że przeszłość zawsze powraca do człowieka, jest jakby jednocześnie przyszłością. Stąd nazwa „hala odlotów”, w której głównie toczy się akcja dramatu, nabiera dodatkowych skojarzeń. To takie miejsce jak te, które odwiedził homerycki bohater Odyseusz. Poprzez rozmowy z umarłymi (Ojcem, Matką) powracają wspomnienia. Zdunik bardzo ciekawie pokazuje, że człowiek nie może się oderwać od zdarzeń minionych, że droga, którą przemierza, jest nasycona przeszłością. Właśnie na lotnisku On znajdzie się w niby-sklepie, gdzie odnajdzie swoje prywatne rzeczy, płyty i zdjęcia rodzinne. Pomyłka jest niemożliwa, to jego płyty, jego zdjęcia. Kim więc jest sprzedawca, który posiadł to, czego posiąść niepodobna?

Uważny czytelnik nie ma wątpliwości, że dramat ten zmusza nas do wyłapania różnych kulturowych kontekstów i odniesień. Niektóre z nich wyłuszczyłem powyżej. Ale jak ta sztuka ma się do innych twórczych osiągnięć Zdunika? Jak wypada na ich tle? Otóż czytałem Requiem dla Stanisława Wyspiańskiego, które jest dramatem o wiele bardziej skomplikowanym. To przedstawienie – zgodnie z tytułem – muzyczne, w którym Ciało (domyślamy się, że chodzi o Ciało twórcy Wesela) rozmawia raz z Ojcem, raz z Polską, innym razem z Osobą z Chóru lub z Aniołem Śmierci, który idealnie wpisuje się w najnowsze dokonania autora, w jego muzyczne zainteresowania. Ale też samo słowo requiem zawarte w tytule wskazuje, że autora interesuje temat post mortem, że łączy on te zupełnie dwa różne dramaty.

W Przypowieści o końcu świata. Leszno 1920 Zdunik sięga do tragicznej historii. Napisze: „Inspiracją do powstania dramatu było wydarzenie ze Świniar w okolicach Leszna (powiat gostyński). W marcu 1930 roku wdowa Górska była świadkiem, jak jej syn Gotlieb porąbał siekierą na kawałki swojego śpiącego brata Waldemara, po czym zaczął je sklejać klejem stolarskim. Ta historia wydała mi się idealnym znakiem dwudziestego wieku – z jego wielkimi rewolucjami, przerażającymi katastrofami i politycznymi przewrotami. Gdyby nie wzmianka w lokalnej gazecie, nikt by pewnie nie pamiętał o tym epizodzie – który przecież wydarzył się w cieniu radości z odzyskanej i odbudowywanej ojczyzny. Każde bowiem – nawet najbardziej chwalebne – wydarzenie, ma swoje ofiary, dla których nasze odrodzenie bywa końcem świata. Chciałbym oddać im głos”. Czy ta historia, bardzo luźno potraktowana przez Zdunika, może być – jak powie: „idealnym znakiem dwudziestego wieku?”. I tak, i nie. Może lokalnie mówiło się o tej zbrodni, ale też pewnie tylko przez jakiś czas. Co innego jest ciekawe, mianowicie metafora porąbanego ciała jako ciągłego tarcia pomiędzy narodami, którym przyszło funkcjonować w ramach jednego państwa i to, co stało się przekleństwem XX wieku, czyli nieporozumienia sąsiedzkie i waśnie, które z czasem przyjęły postać jawnej wrogości. Poprzez czystki etniczne, do których regularnie dochodziło na terenie Armenii, Wołynia, czy choćby jeszcze po roku 1990 na terenie byłej Jugosławii, spełnił się ten najczarniejszy sen. I tylko nikt nie próbował tu sklejać porąbanych ciał, nikogo te ciała już nie interesowały.

Zwróciłem uwagę, że tak jak to się dzieje w Gate 0, w twórczości Zdunika ważną funkcję pełnią znaki, co nadaje jej rys metafizyczny. I jestem przekonany, że jest to właściwa droga dla twórcy, bo życie byłoby zbyt proste, gdyby przyjąć, że nie ma nic więcej poza paradygmatem racjonalistycznym, że rozumowi dajemy prymat, a uczucia, emocje, intuicje wypychamy poza nawias. We wspomnianym dramacie Przypowieść o końcu świata. Leszno 1920 o znakach najczęściej mówi Syn:

„Szykujmy się! Koniec już bliski. Pojawiają się znaki, na niebie i ziemi.
(…)
Jednak potrzeba jednego jeszcze cudu, ostatniego znaku od Pana, który mnie tu posłał, abym dał wam drogę do zbawienia!
(…)
Ojcze mój, daj znak!
Pokaż, że mnie nie opuściłeś!
Będzie się święcić twoje imię i wola twoja zostanie wypełniona!”.

Na łamach teatrologii.info o dramacie Beniamina Bukowskiego i Michała Zdunika Powrót ciekawie pisała Magdalena Mikrut-Majeranek, toteż już po lekturze tamtego tekstu podejrzewałem, że mamy do czynienia z młodym, świeżym głosem. Dzięki lekturze dramatów Zdunika upewniłem się, że tak właśnie jest i że jeszcze nieraz usłyszymy to nazwisko. Warto je teraz zapamiętać, bo przyszłość należy do młodych, ambitnych twórców, do ludzi wszechstronnych i utalentowanych, którzy odważnie i z młodzieńczą energią wchodzą na teatralną scenę; nawet po cichu im kibicuję.

Tytuł oryginalny

ZNAKI. KILKA UWAG O DRAMACIE MICHAŁA ZDUNIKA „GATE O”.

Źródło:

„Teatrologia.info”

Link do źródła

Autor:

Bartłomiej Siwiec

Data publikacji oryginału:

17.06.2021