EN

6.12.2023, 12:02 Wersja do druku

Wszystkie niedospane pokolenia

„Gotki" Artura Pałygi w reż. Darii Kopiec w Nowym Teatrze im. Witkacego w Słupsku. Pisze Anna Jazgarska w „Teatrze".

fot. mat. teatru

Gotki Artura Pałygi w reżyserii Darii Kopiec nie są sztuką interwencyjną. To raczej poetycka, głęboko humanistyczna refleksja o tym, co wyparte, zapomniane, upchnięte głęboko. I o kobietach, które przez całe pokolenia wstrzymywały oddech.

Półprzezroczyste, jasne ściany zabudowują większość sceny i – choć pozbawione dachu – składają się na konstrukcję jednoznacznie przywodzącą na myśl „dom”. Transparentność ujawnia labiryntowy interior: kwadraty kolejnych ścian budujących wewnętrzne pomieszczenie ze śnieżnobiałą ławą w centrum. Na froncie „budynku” przez moment wyświetlany jest obraz łąki Chełmońskiego, falującej i pełnej kwiatów. Całość tej scenograficznej kompozycji, oświetlona delikatnie, daje wrażenie urokliwego, pociągającego krajobrazu z pogranicza jawy i snu. Równie niejednoznaczny status cechuje mieszkanki tego onirycznego domostwa – kwartet dowcipnie baśniowy: wdowę i jej trzy córki.

Projekt „Dramatopisanie” zainicjowany został przez Instytut Teatralny im. Zbigniewa Raszewskiego w maju 2020 roku. Jego dwuetapowa formuła zakłada, po pierwsze, wskazanie osób zajmujących się dramatopisarstwem, które podczas półrocznego stypendium napiszą utwory dramatyczne. W drugim etapie projektu teatry proponują eksplikacje reżyserskie tychże tekstów, a najciekawsze spośród nich są realizowane przy wsparciu finansowym Instytutu. W ramach kończącej się trzeciej edycji swoje sztuki napisali Małgorzata Sikorska-Miszczuk (Brylant) i Artur Pałyga (Gotki). Zwycięską eksplikacją reżyserską tekstu Pałygi okazała się propozycja Nowego Teatru w Słupsku. Jej finałowy efekt to przedstawienie Gotki w reżyserii i ze scenografią Darii Kopiec. Ta bohaterki dramatu Artura Pałygi – niemal dziewięćdziesięcioletnią Stanisławę (Bożena Borek) i jej trzy córki, Lutkę (gościnna rola Beaty Niedzieli), Kryśkę (Katarzyna Pałka) i Majkę (również gościnnie Joanna Sokołowska) – umieściła w przestrzeni labiryntowego „domu”.

W otwierającym przedstawienie fragmencie Lutka i Kryśka obiegają białe pomieszczenia, trochę niczym bawiące się w chowanego dzieci, a po części jak mityczne stworzenia krążące po konstytuującym archetyp terytorium. Oba skojarzenia są słuszne, bo Artur Pałyga zbudował swój świetny tekst kolażowo – z obrazów symbolicznych, ale także i tych ostentacyjnie stereotypowych. W konsekwencji nic w tej opowieści nie jest do końca jednoznaczne. Czas i miejsce, status bohaterek, charakter łączących je relacji. „Kim ja jestem / kim my jesteśmy” – pytanie jednej z sióstr odbija się długim echem i staje się zaproszeniem do rozmowy o wsi, dawnej, dzisiejszej, rozumianej jako wspólnota i jako pojedyncze doświadczenie. Choć bardzo wyraźnie mówi się tu o bolesnej historii polskiej wsi i dewastujących ją mechanizmach, od okrucieństw pańszczyzny po drapieżność „Planu Balcerowicza”, Gotki to nie sztuka interwencyjna. To raczej poetycka, głęboko humanistyczna refleksja o tym, co wyparte, zapomniane, upchnięte głęboko. I o tych, które przez całe pokolenia wstrzymywały oddech.

Podtytuł sztuki Pałygi – country blues – odnosi się do wszystkich obszarów dramatu: jego języka, konstrukcji, uruchamianych w jego obrębie terytoriów semantycznych. Od pierwszych wypowiedzianych na scenie, czy raczej specyficznie monorecytowanych słów, zauważamy wyraźnie, że do czynienia mamy tu właściwie z trzema (a okazjonalnie czterema) monologami, które tylko chwilami splątują się ze sobą, a przez większość teatralnego czasu płyną obok siebie śpiewnym, rzewnym strumieniem. Wiejski blues intonują Lutka i Kryśka, najstarsza i „środkowa” córka, spotykające się w rodzinnym domu na wezwanie umierającej matki. Kostiumy Patrycji Fitzet w pierwszej części przedstawienia są białe o wyraźnie różnym kroju, niosącym ze sobą zdecydowane znaczenia. Lutka, która została w rodzinnym domu, a „odchowawszy” własne dzieci – objęła opieką matkę, ma na sobie skromny, niedzisiejszy strój. Kryśka, w kreacji Katarzyny Pałki nerwowa i oschła, nosi elegancki kostium Europejki, maskujący nieco jej faktyczną profesję – „służbę” u Włoszki. Dość szybko do tego duetu dołącza trzeci głos, najmłodszej Majki, bezczelnej „kobiety sukcesu”, której bluzka z odkrytymi ramionami i nowoczesne obcisłe spodnie podkreślają (wielko)miejski, uprzywilejowany status. Humoru tej wyjściowej sytuacji dodaje fakt, iż konająca matka jest chwilowo nieobecna, ponieważ właśnie odwiedza groby bliskich.

fot. mat. teatru

Trójdzielna konstrukcja tekstu Pałygi („Dzień”, „Noc” oraz „Poranek”) ma w inscenizacji Darii Kopiec swoje dość wyraźne odbicie. Pierwsza, „dzienna” część rodzinnego spotkania to przede wszystkim czytelne ustanowienie niezwykle „mięsistych”, wielowymiarowych postaci wraz z całym ich bagażem biograficznym. Reżyserka portretuje siostry z czułością, ale także ze sporym humorem. W tej części bohaterki ciągle się mijają, co łączy się z odległymi w kontekście doświadczeń i społecznych pozycji biografiami Lutki, Kryśki i Majki. W ich losach, choć tak różnych, przejmująco odbijają się ostatnie dziesięciolecia polskiej wsi: jej „rozjeżdżanie się”, tożsamościowe rozmywanie i rozpraszanie. Z monologizujących zaśpiewów trzech sióstr wyłaniają się obrazy demontujące niejako ustanowioną we wstępie przedstawienia „odwieczność” i „baśniowość” wsi. Dzisiaj wieś krzyczy, że „wszystko się kończy”; nawet błotnista droga, kiedyś magicznie niepozwalająca odejść za horyzont, unieszkodliwiona została przez niechlujny asfalt. „Dziś / nikt już nie sieje” – zawodzi matka, która niespodziewanie wraca ze swojej niepokornej wycieczki „na groby”. Grająca ją Bożena Borek przemyka między półprzezroczystymi ściankami scenografii, a jej postać przypomina zjawę. W dziennej partii opowieści zaczynają splatać się ze sobą dwie narracje: ta rewidująca kondycję współczesnej polskiej wsi – z tą uruchamiającą głos osobisty, intymny. Ów głos, dzielony między każdą z sióstr, nagle zaczyna wypowiadać wspomnienia: o topionych w wiadrze kociakach, o biciu. Nastaje noc.

W drugiej części przedstawienia światło i znakomite wizualizacje Magdaleny Parszewskiej zatapiają sceniczną rzeczywistość w przejmującej aurze nierealności, baśniowej grozy i tajemnicy. Wieś, ta sama, którą pierwsze śpiewy sióstr obdarły niejako z mocy, nagle zaczyna ujawniać swoją ciemność – nadwątloną, ale wciąż hipnotyzującą. Majka zauważa, że „jak się tu jest to wszystko wraca / a może nie wraca / może cały czas tu jest”. Białe, różniące się między sobą stroje sióstr zamieniają się nagle w niemal identyczne dziecięce koszule nocne. Narracja Lutki, Kryśki i Majki, do tej pory stanowcza, wręcz harda, zaczyna kruszeć, podważać samą siebie, plątać się w swoich szczegółach. Noc zaciemnia i rozmazuje, ustanawia „fałszywe dźwięki fałszywe obrazy”. Dziecięce stroje zwalniają z obowiązku powagi. Siostry „ganiają się”, odgrywają za pomocą pokracznych ruchów wspomnienia z dzieciństwa – jak to o kogucie z odrąbaną głową, który w ostatnim biegu ochlapał wszystko stygnącą krwią. Te prześmiewcze „teatrzyki” oswajają niepokojące wspomnienia. Nie z każdym jednak sobie poradzą. Lękiem pobrzmiewają wspominki o wspólnych nocach w wiejskim domu. Wraca też wstyd, towarzyszący wiejskim dziewczynom na drodze do dorosłości, który wyrastał z nieumiejętności funkcjonowania poza wsią, z ekonomicznego, społecznego i kulturowego niedopasowania.

Noc to czas mieszania się wspomnień, ale nie tylko w obrębie siostrzanych więzi, lecz również między pokoleniami. Nagle szkoła Kryśki staje się nieistniejącą szkołą Stanisławy. Czas zaczyna się cofać. Matka śpiewa: „Niewola kajdany męka / setek pokoleń udręka”, a w białym „domu” zaczyna ujawniać się dziedzictwo wcześniejszych pokoleń, wyćwiczenie w wiecznym spracowaniu, w milczeniu, w pokornym znoszeniu tego, co odgórne. „Wszystko co złe znajduję w sobie / to myślę wieś” – mówi z goryczą Majka, ale wspólną opowieść dopowiada też matka, która w obecnej kondycji córek, bezpiecznej i sytej, zauważa pracę „wszystkich niedospanych pokoleń”.

fot. mat. teatru

Matka odchodzi tuż przed nastaniem poranka. W tym niepewnym, zwodniczym świecie nie mamy jednak pewności, czy to odejście następuje faktycznie teraz, czy może to, co oglądamy, to senna (baśniowa?) repetycja wciąż powracającej przeszłości. Pałyga i Kopiec fundują swoim bohaterkom ironiczny happy end: spokój i wolność ma zagwarantować nie ostateczna ucieczka z rodzinnej wsi, ale powrót do niej i odkopanie, symboliczne, ale i dowcipnie dosłowne, najdawniejszego, mitycznego niemal dziedzictwa.

Daria Kopiec dokonała na tekście Artura Pałygi pewnych skrótów, interpretacyjnych przesunięć. Jej inscenizacja utyka czasem w bezruchu, w większości jednak stanowi wciągający, przede wszystkim swoją wieloznacznością, kalejdoskopowy krajobraz skomplikowanego procesu formowania się tożsamości kobiecej spoza geograficzno-społecznego „centrum”. Znakomita praca aktorskiego zespołu z naddatkiem oddaje wszystkie niuanse tekstu Pałygi, wyłapując niejednoznaczności, napomknięcia, których odkrywany „mimochodem” ładunek emocjonalny poraża. Borek, Niedziela, Pałka i Sokołowska nie boją się przerysowania, odważnie budują obrazy emocjonalnych rozpadów i transfiguracji. Znakomita jest zbiorowa scena z „kurami”, niezapomniany pozostaje monolog Kryśki o wstydzie. Przedstawienie hipnotyzuje warstwą dźwiękową – za sprawą świetnej muzyki Natalii Czekały i Krzysztofa Guzewicza połączonej z wyśmienitym śpiewem aktorskiego zespołu.

W finale przedstawienia siostry w końcu zbierają się razem: są w fizycznej bliskości, wspólnocie emocjonalnej i rodzinnej. U Darii Kopiec świt nie przynosi oczyszczenia rozumianego jako oderwanie od tego, co ciążące, lecz niesie spokój. Ten wynikający ze świadomego, zgodnego ze sobą spotkania z drugim człowiekiem i z samym, samą sobą. Jest symbolicznym i dosłownym oddechem ulgi po latach wstrzymywania powietrza.

Tytuł oryginalny

Wszystkie niedospane pokolenia

Źródło:

„Teatr” nr 11/2023

Link do źródła