8 listopada w deszczowy jesienny wieczór przyszliśmy do Mazowieckiego Instytutu Kultury w Warszawie na spotkanie „Wojciech Pszoniak we wspomnieniach przyjaciół”, zorganizowane przez MIK i Studio Metropolis w pierwszą rocznicę śmierci mistrza aktorstwa i wspaniałego, mądrego człowieka, obrońcy prawdziwych humanistycznych wartości, bez fałszu i zadęcia, towarzyszącego często wypowiedziom polityków. Był wolnym człowiekiem i obywatelem świata, nie musiał się nikomu podlizywać, miał bardzo silny charakter i nie godził się na wiele rzeczy, zarówno w sztuce, jak i w życiu. Pisze Krzysztof Korwin-Piotrowski na stronie Fundacji ORFEO.
Potrafił być wspaniały i czasami nieprzyjemny, zwłaszcza w sztuce nie pozwalał sobie na kompromisy, odzierał ludzi z pomnikowości i sam nie chciał być pomnikiem, więc pozostał w naszych sercach i umysłach jako Aktor, zgłębiający przez całe życie tajniki tej sztuki, której nie nazywał zawodem. Prawdziwe wielkie aktorstwo to misja i ciągłe odkrywanie drugiego człowieka. Jestem wdzięczny losowi, że mogłem się z Wojtkiem zaprzyjaźnić i zrealizować o nim fabularyzowany film „Z Gliwic do Paryża”, ale najmilej będę wspominać nasze kolacje do pierwszej, drugiej w nocy w Gliwicach i Łodzi, podczas których żartował i był niesamowity, zaskakujący, pełen temperamentu, cudowny, przekomarzający się ze swoją ukochaną żoną Basią. Z sentymentem wspominam też nasze spotkania w jego ulubionej kawiarence Instytutu Teatralnego w Warszawie, gdzie przy kawie rozmawialiśmy o sztuce.
Wojtek, który zaprzyjaźnił się w Gliwicach z Tadeuszem Różewiczem, czytał mu czasem swoje wiersze, ale tego już nie zdążył. W maju 2014 (po śmierci swojego ojca duchowego) napisał bardzo mądry i tajemniczy wiersz „Sztuka A”: „Sztuka aktorska jest może / najpiękniejszą ze wszystkich / sztuk – nie potrzebuje niczego / dłuta / pędzla / instrumentu / pióra. / Jest najpiękniejsza – istnieje sama w sobie / w człowieku / w długim tajemniczym milczeniu / w niezrozumiałym spojrzeniu / w uśmiechu w kąciku ust / w samotności. / W myśli, która przebiegając / wpada gdzieś do drugiego człowieka / i zmienia świat / zamyka drzwi / wbija nóż w serce / powoduje, że człowiek przytula się / do człowieka / do psa. / Sztuka aktorska jest łzą, która / widoczna / gubi się gdzieś w codzienności / niezauważona / zapomniana.”
Dyrektorka Mazowieckiego Instytutu Kultury Magdalena Ulejczyk serdecznie powitała wszystkich gości: „Chciałabym wyrazić wielką radość i dumę oraz podziękować pani Barbarze i wszystkim przyjaciołom Wojciecha Pszoniaka, że właśnie w naszej instytucji możemy spotykać się i wspominać tę wielką postać wspaniałego aktora i człowieka, który również przez ostatnie lata był z nami bardzo związany”. Wspaniałe spotkanie zorganizowała kierownik Działu Teatru Agnieszka Daroch, a wcześniejsze bliskie kontakty z tą instytucją Wojtek miał dzięki zaprzyjaźnionej z nim Elżbiecie Szymańskiej. Występował wielokrotnie w MIK-u ze swoim monodramem „Belfer” oraz czytał ulubione utwory Bohumila Hrabala i Jerzego Szaniawskiego. Wielcy ludzie odchodzą: dwa lata temu siedziałem w tej sali teatralnej podczas jubileuszu 50-lecia pracy Wojtka Pszoniaka obok Krzysztofa Pendereckiego. Obaj byli bardzo zaprzyjaźnieni, Basia i Wojtek utrzymywali też przez wiele lat bliskie, serdeczne kontakty z Elżbietą Penderecką i zawsze uczestniczyli w Wielkanocnym Festiwalu Ludwiga van Beethovena, zajmując stałe miejsce w loży z prawej strony, najbliżej estrady Filharmonii Narodowej. Wojtek brał również czynny aktorski udział w tym festiwalu jako recytator i narrator w niektórych koncertach.
Łukasz Maciejewski poprowadził elegancko i bez pompy spotkanie na scenie ładnie udekorowanej roślinami. Aby atmosfera nie była minorowa, przywołano dowcipną wypowiedź Wojtka, zarejestrowaną podczas benefisu w 2019 roku na scenie MIK-u. Mówił między innymi o tym, jak to się stało, że ma piękne skórzane czerwone buty: „Kiedyś zobaczyłem w piśmie Twój Styl zdjęcie Rafała Olbińskiego w dżinsach i czerwonych butach. Myślę: Kurdebele, kupiłbym sobie takie buty. Zapytałem Rafała: Skąd je masz? A on na to: Powiem ci szczerze, że nie pamiętam, chyba kupiłem je w Nowym Jorku. Przechodziłem ulicą Chmielną, wszedłem do szewca i mówię: Czy może mi pan zrobić takie czerwone buty? I oczywiście zrobił, więc dzięki Rafałowi je mam (śmiech publiczności)”.
Małgorzata Terlecka-Reksnis przeprowadziła i nagrała wiele długich rozmów z Wojtkiem, o którym pisze książkę: „Z tym rozmów powstał rodzaj rozbieganej mozaiki, ale Wojtek właśnie taki był w swoim niezwykłym temperamencie. Kiedyś opowiadał mi o Biesach (według powieści Fiodora Dostojewskiego, w reżyserii Andrzeja Wajdy) i o roli Wierchowieńskiego, która była przełomowa, ponieważ zmieniła podstawę aktorstwa. Najlepiej to się wyrażało w zdaniu Małgorzaty Braunek, która przyjechała na ten spektakl specjalnie z Krakowa i powiedziała: My w ogóle nie wiedzieliśmy, że można tak grać. A Wojtek stwierdził: Ja ci powiem, na czym to polegało. Ja zawsze miałem przyśpieszone bicie serca (śmiech) i przyśpieszony oddech, więc ja musiałem tak szybko biegać i ruszać się w tej roli. To zbudowało ten dynamizm... Wojtek urodził się w 1942 roku we Lwowie jako dziecko wojny, w samym środku piekła. W 1945 roku opuścił – jak mówił – roztrzaskany Lwów, który wracał w jego życiu w nostalgii, na różnych poziomach emocjonalnych. My znamy jego niesamowite poczucie humoru i anegdotyczność, ale pod spodem tego żywiołu, tej energii jest bardzo głęboki smutek. Mówił, że najbliższym jemu aktorem był Charlie Chaplin, u którego śmiech pojawiał się bardzo blisko krawędzi rozpaczy. Wojtek widział powód, dla którego został aktorem, w podobieństwie swoich losów i Chaplina, w jakiejś tajemnicy. Na tych obszarach nie poznanych aktorstwo się kumuluje i kreuje”.
Łukasz Maciejewski dopowiedział: „To bardzo cenna wypowiedź, o podglebiu smutku w feerii dowcipu, żartu, awangardowych skojarzeń, ekstrawagancji w ubiorze – to wszystko się ze sobą łączyło w tej niezwykłej postaci sztuki, nie tylko kina i teatru”.
Wojtek Pszoniak wyreżyserował za dyrekcji Wojciecha Malajkata w Teatrze Syrena komediodramat Érica Assousa „Nasze żony” (premiera w maju 2017 roku). Powiedział, że wybrał tę sztukę dlatego, że w niej „aktor jest na pierwszym planie, jest podmiotem, a nie przedmiotem. Taki teatr jest mi bliski. Interesują mnie ludzkie losy, zmaganie się człowieka z życiem. Wybrałem tę sztukę również dlatego, żeby spotkać się na scenie z moimi wspaniałymi Kolegami – Wojtkiem Malajkatem i Jurkiem Radziwiłowiczem”. To historia przyjaźni trzech mężczyzn, wystawiona na ciężką próbę, ponieważ jeden z nich oznajmia, że zamordował swoją żonę i chce, aby przyjaciele pomogli zapewnić mu alibi i uchronić go przed więzieniem. Spektakl był pokazywany w różnych miastach Polski: oglądałem go z przyjemnością i podziwem dla kunsztu aktorów w Teatrze Muzycznym w Łodzi, gdzie impresario Barbara Kaczmarkiewicz zorganizowała Wojtkowi benefis z okazji 50-lecia pracy twórczej, a ja miałem przyjemność i zaszczyt go poprowadzić.
Wojciech Malajkat, obecny rektor Akademii Teatralnej, powiedział: „Wojciech Pszoniak uwielbiał pracę ze studentami, pewnie Basia [Pszoniak] potwierdzi, że to był jego żywioł, uwielbiał to. Prowadził zajęcia ze studentami aktorstwa i reżyserii czy wiedzy o teatrze. To było dla niego ogromnie ważne i do końca pozostał nauczycielem. Co do pracy reżyserskiej, był człowiekiem bardzo wymagającym, wiedział, czego chce od nas, ale udawało mi się z nim czasem negocjować i przekonać go do moich wyborów. Kiedy jeździliśmy z Naszymi żonami...”
Tu przerwał Jerzy Radziwiłowicz: „To był spektakl, a nie jeździliśmy z naszymi żonami, żeby było jasne (śmiech). To nie była wycieczka rodzinna”.
Wojciech Malajkat stwierdził: „ ...panowie albo sobie docinali, albo prześcigali się w żartach. To była rozkosz”.
Radziwiłowicz: „Wystąpiłem w spektaklu telewizyjnym w reżyserii Wojtka Pracownia krawiecka [Jean-Claude'a Grumberga]. Grałem tam Prasowacza i muszę powiedzieć, że bardzo precyzyjnie mnie instruował, jak ma jeździć żelazko i zrozumiałem, że tak musi być, bo jak nie jest precyzyjnie, to nie wychodzi to, o co jemu chodzi. I drugi raz – Nasze żony...”
Malajkat wciął się: „To jest przedstawienie, proszę państwa, to nie jest tak, że mówimy o naszych żonach (śmiech)”.
Radziwiłowicz: „Jedna jedyna rzecz nie udała nam się w tym przedsięwzięciu: nie doszło do premiery w pierwszym zaplanowanym terminie czyli 23 kwietnia, kiedy wszyscy trzej obchodzimy imieniny... Jako reżyser uważał, że kiedy w teatrze aktorzy nie zagrają, to właściwie nic nie ma, żadne sztuczki nie pomogą. W związku z tym wyłącznie aktorzy go interesowali w teatrze, a nie fajerwerki popisów reżyserskich”.
Grażyna Torbicka: „Państwo Pszoniakowie przyjechali w sierpniu 2019 roku do Kazimierza Dolnego na festiwal Dwa Brzegi. To była retrospektywa w sekcji I Bóg stworzył aktora. Spędziliśmy tam cudowny czas. Najwięksi aktorzy to są osobowości, dla których aktorstwo jest nie tylko zawodem, ale też sposobem na życie i daje możliwość wypowiadania się w różnych formach. Pokazałam filmy polskie i zagraniczne z jego udziałem, ale Wojtek wystąpił też ze swoim znakomitym monodramem Belfer. Nie jadł nic przed spektaklem”.
Jerzy Radziwiłowicz: „Ale objadał się po spektaklu”.
Torbicka: „Doświadczyłam tego ku mojej wielkiej radości, że po przedstawieniu uczestniczyłam w fantastycznej biesiadzie. Zarezerwowaliśmy słynną restaurację U Fryzjera, która już niestety nie istnieje. Zaczęliśmy od śledzika z wódeczką, ale musiały od razu stać po dwa kieliszki”.
Barbara Pszoniak: „To była lorneta (śmiech)”.
Torbicka: „On był teatrem, on był filmem, on był sztuką. Wyjątkowa postać. Miałam też okazję prowadzić jego benefisy. Pamiętam, że w Gliwicach było niesamowite spotkanie”.
2 maja 2012 roku, na 70. urodziny Wojtka Pszoniaka zorganizowałem mu w Gliwickim Teatrze Muzycznym benefis, podczas którego wystąpili wspaniali artyści, między innymi sławny akordeonista Marcin Wyrostek, aktorka musicalowa Wioletta Białk, gwiazda operetki Małgorzata Długosz, śpiewak operowy Krystian Krzeszowiak, puzonista i wokalista jazzowy Lothar Dziwoki oraz chór, balet i orkiestra GTM pod dyrekcją Macieja Niesiołowskiego. Do tego teatru chodził Wojtek Pszoniak jako dziecko ze swoją mamą. Wtedy to była Operetka Śląska i polubił te kolorowe spektakle, ale chodził także na przedstawienia gościnne Opery Śląskiej i Teatru Śląskiego, który przyjeżdżał z Gustawem Holoubkiem. Podczas benefisu Grażyna Torbicka prowadziła na scenie rozmowy z Olgierdem Łukaszewiczem, Jerzym Fedorowiczem i ze mną. W pierwszym rzędzie siedziała Basia Pszoniak z ukochanym pieskiem Leo. W czasie benefisu Wojtek otrzymał od prezydenta Zygmunta Frankiewicza tytuł Honorowego Obywatela Gliwic, ponieważ w tym mieście spędził dzieciństwo i młodość.
Podczas spotkania w Mazowieckim Instytucie Kultury wypowiadał się również polsko-francuski reżyser filmowy Rafael Lewandowski. (Sekwencja dotycząca pracy Wojtka nad „Kretem” znalazła się w moim filmie dokumentalnym.) Lewandowski mówi, że Wojtek był jak kameleon. Potrafił wspaniale zagrać Żyda, był też znakomitym Korczakiem w filmie Andrzeja Wajdy. „W Krecie miał wcielić się w wujka z Francji, ale powiedział: Bardzo chciałbym zagrać SB-ka, bo poznałem kiedyś takich ludzi, a nigdy nie miałem okazji ich zagrać... Kiedy kręciliśmy zdjęcia w Bielsku-Białej, było niesamowicie zimno, minus dwadzieścia jeden stopni codziennie na planie. Ekipa bardzo się bała Wojtka, że będzie mieć ogromne wymagania. On jako aktor także teatralny, bardzo nie lubił grać wcześnie rano, a myśmy musieli to robić. O siódmej trzeba było pojawić się na planie. Kiedy dowiedział się, że o tak wczesnej porze musi zagrać z Borysem Szycem w małym samochodzie, że będzie niewygodnie i zimno, próbował przesunąć godzinę, ale nie mogłem się na to zgodzić. Pierwsze ujęcia nie były zbyt udane. Obserwowałem grę obu aktorów i pomyślałem, że mogło być lepiej, ale kiedy wieczorem przeglądałem nagrane ujęcia od ekipy, szczęka mi opadła, ponieważ kamera złapała coś, czego ja nie widziałem i to było coś niezwykłego”.
Kiedy podczas poniedziałkowego wieczoru w Mazowieckim Instytucie Kultury Jerzy Radziwiłowicz przeczytał kilka fragmentów książki, pisanej przez Małgorzatę Terlecką-Reksnis, dwa razy przerwało mu dziwne buczenie dźwięku z głośników, gdy czytał wypowiedzi Wojtka o jego matce. „Ja moją [ekspresję] zawdzięczam matce, podobnie jak rodzaj humoru i smutnego śmiechu (buczenie). Przestań, Wojtek, ja cię bardzo proszę (śmiech i lekka konsternacja publiczności)... i smutnego śmiechu, który jest blisko tragedii. Dlatego tak kocham klowna... Dla mnie sztuka aktorska jest czytaniem drugiego człowieka.”
Basia Pszoniak na koniec powiedziała: „Ja czuję też, że to Wojtuś. Kiedyś ktoś zrobił taki eksperyment, przywołał ducha: Jeżeli tu jesteś, to zrób jakiś hałas. Myślę, że coś takiego w tym było. Jestem szczęśliwa. Ela Szymańska pytała mnie, czy to nie będzie dla mnie zbyt trudne, jeżeli Wojtuś będzie taki „żywy” na ekranie i w naszych rozmowach, a ja jestem szczęśliwa, ponieważ marzę, żeby przyszedł. Niech przyjdzie jako duch, w ogóle się go nie boję, a poza tym czuję, że pamięć o nim zostanie, że jest w nas i dlatego bardzo dziękuję za ten wieczór Mazowieckiemu Instytutu Kultury z panią dyrektor na czele i wszystkimi pracownikami. Chciałabym podziękować również wszystkim lekarzom, którzy walczyli o Wojtka, całemu personelowi medycznemu i pielęgniarkom. To było wielkie nieszczęście, ale po jego śmierci spotkało mnie także wiele dobrego ze strony różnych osób. Dziękuję Kamili Dreckiej i Joasi Dark, które wyprowadzały mojego pieseczka Hebanka, jestem wdzięczna Justynie Niegierysz, Maćkowi i Jurkowi, którzy opiekują się grobem Wojtusia i mną jak rodzina. Chcę również podziękować mojej siostrzyczce Bogusi, która mnie wspierała w tych ciężkich chwilach, kiedy Wojtuś był chory i potem przez cały czas”.
Dla Wojtka Pszoniaka był przeznaczony pusty fotel w centralnym miejscu sceny, z jego charakterystyczną, wielobarwną czapką, ponieważ On też był kolorowy. W czasie tego niezwykłego wieczoru odbyła się promocja wydanego przez Studio Metropolis Justyny Niegierysz ponad 7-godzinnego audiobooka „Baśnie” Hansa Christiana Andersena czyli Teatru Czytania Wojciecha Pszoniaka, ale temu nagraniu poświęcę kolejny artykuł.