EN

4.05.2022, 10:40 Wersja do druku

widz_trebicki(nie)poleca: „Kinky Boots”

„Kinky Boots” Harveya Fiersteina i Cyndi Lauper w reż. Eweliny Pietrowiak w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Pisze Robert Trębicki w Teatrze dla Wszystkich.

fot. Krzysztof Bieliński

Cóż w treści spektaklu „Kinky Boots”, opartego na kanwie brodwayowskiego hitu, proponuje nam warszawski Teatr Dramatyczny? Najpierw wchodzimy do fabryki butów „Price & Syn” w Northampton, której grozi upadłość. Właściwie ilustruje tę sytuację piosenka w wykonaniu Tomasza Budyty (pan Price). Na dalsze prosperowanie firmy nie ma pieniężnego pomysłu, a po śmierci właściciela staje się ona wręcz kukułczym jajem dla syna, będącego jedynym spadkobiercą. Mateusz Weber jako Charlie Pierce kompletnie nie ma ochoty na szycie butów, więc jedynym wyjściem jest zamknięcie przedsiębiorstwa. Problem w tym, że Charlie ma jednak ogromny sentyment do miejsca urodzenia, do znajomych i przyjaciół, którzy od lat pracują w tej fabryce, dlatego chciałby to miejsce uratować przed zamknięciem. Jednak pomysłu na przetrwanie brak. Mateusz Weber świetnie śpiewa, mocno dramatycznie, można nawet odnieść wrażenie, że zbyt mocno, zważywszy na fakt ogólnej radości towarzyszącej recepcji przedstawienia. Generalnie daje oczywiście radę; być może takie ustawienie tej postaci miało być kontrapunktem dla owej radości, o której wspomniałem wcześniej.

Podczas mocno zakrapianej nocy w bajecznym Londynie, gdzie tymczasowo Charlie zamieszkał, szukając pomocy dla ratowania upadającej fabryki, trafia na występ królowej Drag Queen, niejakiej Loli, której pomysłowość – jak się okaże – może być sposobem na uratowanie rodzinnej firmy. I w tym momencie wychodzi na scenę ubrany cały na biało, co ja mówię, cały na złoto, do tego „cały w skowronkach”, konfetti i „świętej aureoli” Krzysztof Szczepaniak. Lola dość szybko znajduje pomysł na obuwniczy biznes i proponuje produkcję butów na szpilkach dla mężczyzn. I to w kolorze seksu. Tu wybrzmiewa znakomity dialog o kolorach i pada pytanie: czy rozróżniamy burgund od czerwonego? I właściwie od tego momentu zaczyna się znakomite przedstawienie – publiczność bije brawa prawie po każdej piosence, zrywa się do oklasków po tekstach płynących ze sceny, śmieje się, gwiżdże, wręcz wiwatuje!

Krzysztof Szczepaniak to absolutny diament tego spektaklu, przy którym publiczność ożywa, a współgrający dostają dodatkowego kopa do jeszcze większego wysiłku podczas kolejnych scenicznych prezentacji. Bo jak tu nie kochać faceta, który doskonale śpiewa, świetnie tańczy, a aktorsko potrafi spotęgować atmosferę, wrzucając mimochodem nawet zabawne sformułowania dotyczące toczącej się akurat wojny, np. porównując urodę współgrającego do Siergieja Ławrowa. Proszę się nie obawiać, bo każdy żart pojawia się wtedy, kiedy trzeba, w końcu to majówka w teatrze, a zatem gdzie grille, kiełbasy i harnasie? – pyta bohater, kończąc każdą wypowiedź zabawną puentą, jednocześnie pamiętając, że jak przez chwilę ma być poważnie to bez tanich trików i łzawej melancholii. Krzysztof Szczepaniak bez problemu wciąga publiczność w zabawne głosowania, prosząc o ponowne w ramach „reasumpcji”, bez problemu zaczepia widzów wciągając ich w akcję przedstawienia i robi to po mistrzowsku. Oglądając „Kinky Boots” mam wrażenie, jakby to właśnie specjalnie dla niego ten musical został napisany.

„Kinky Boots” to spektakl o przyjaźni, spełnianiu marzeń i człowieczej tolerancji, ale bez krztyny poprawności politycznej czy lewackiego terroryzmu spod znaku LGBT. Jak wspomniałem, Krzysztof Szczepaniak to diament, a światło odbite od diamentu łaskawie zerka na pozostałych wykonawców spektaklu. Fantastyczna jest Anna Szymańczyk, która genialnie wykorzystuje swoją cielesność i wokalne umiejętności; mocno powściągliwy, ale znakomity aktorsko jest Sebastian Skoczeń czy zwracający uwagę w zespole swoim zaangażowaniem Maciej Radel. Łukasz Wójcik doskonale pokazuje przemianę z początkowego gbura, chama i prostaka w człowieka nie pozbawionego ciepła i gorącego serca. A udział tego niemal dwumetrowego aktora w finale, podczas którego musi tańczyć na trzydziestocentymetrowych szpilkach robi niesamowite wrażenie.

Osobne brawa należą się dla genialnej aktorsko i tanecznie grupy Aniołków Loli – w jej składzie rozpoznałem Kamila Mroza, Jakuba Szyperskiego i Kamila Studnickiego. Proszę wybaczyć, ale czwartej osoby nie udało mi się zidentyfikować, a po wyjściu z widowni byłem tak szczęśliwy i rozradowany, że zapomniałem zapytać uprzejmą obsługę Teatru Dramatycznego kto był tego dnia czwartym aniołkiem w zespołu utalentowanej Loli. Najmocniej za to przepraszam, wszyscy bowiem panowie w tym samym stopniu mają wpływ na fenomenalne sceniczne szaleństwo, którego jesteśmy świadkami. Dwie godziny męskiego baletu na szpilkach, do tego szpagaty i akrobatyczne figury robią ogromne wrażenie, a przede wszystkim wywołują szczery uśmiech widowni, która ani na moment nie przestaje się świetnie bawić.

„Kinky Boots” to znakomita zabawa z wybornym aktorstwem i możliwością obserwowania fenomenu Krzysztofa Szczepaniaka! Polecam się wybrać na ten spektakl jak najszybciej, albowiem dyrekcja w tym teatrze wkrótce się zmienia i może się okazać, że „Kinky Boots” nie będzie pasował do jego nowej myśli repertuarowo-programowej. Choć mam nadzieję, że w przypadku tego przedstawienia akurat tak nie będzie.

Tytuł oryginalny

widz_trebicki(nie)poleca: „Kinky Boots”

Źródło:

Teatr dla Wszystkich

Link do źródła

Autor:

Robert Trębicki

Data publikacji oryginału:

03.05.2022