„Mahagonny. Ein Songspiel - Afterparty” Weila/Brechta w reż. Krystiana Lady w Teatrze Studio i „Karnawał warszawski” Cyryla Danielewskiego w reż. Sławomira Narlocha w Teatrze Komedia. Pisze Tomasz Miłkowski w „Przeglądzie”.
Na pozór wszystko te spektakle dzieli. „Mahagonny" w Teatrze Studio opiera się na songspielu Brechta/Weilla (1927), potem rozbudowanym do formy widowiska operowego. „Karnawał warszawski" Cyryla Danielewskiego grany w stołecznym Teatrze Komedia korzysta ze starego wodewilu (prapremiera 1905). Oba snują jednak opowieść o wielkim mieście. Mieście potworze, pełnym przemocy, niewolącym i pochłaniającym mieszkańców, ale też o mieście marzeniu, które przynosi swobodny oddech i wolność.
Songspiel Brechta/Weilla nie opowiada o Warszawie, pokazuje miejsce wyimaginowane, tytułowe Mahagonny, które wiele obiecuje, a potem niszczy skuszonych perspektywą sukcesu. Jego znakiem rozpoznawczym stał się „Alabama song" - w Studiu śpiewa go porywająco Ewa Błaszczyk: „Potrzebny nam byle jaki bar / Żeby można w nim whisky chlać i gin / Inaczej tylko grób inaczej tylko grób / Inaczej inaczej inaczej tylko grób". Śmiały pomysł połączenia ,,Mahagonny" ze współczesnym songspielem „Afterparty" Kasi Głowickiej i songami do tekstów Bartosza „Fisza" Waglewskiego sprawia natomiast, że i „Mahagonny" można traktować jako figurę każdego wielkiego miasta. Tak zachwala swoją produkcję sam teatr: „Mahagonny, fikcyjne miasto w Europie lat 30. XX w. i współczesna Warszawa. Rewolucja przemysłowa, galopująca nowoczesność, wszechogarniający postęp. Muzyka i śpiew".
Na scenie Teatru Studio i Mahagonny, i Warszawę symbolizuje klub fitness, w którym rozgrywa się ta opowieść o życiu bez barier, czerpaniu pełnymi garściami z przyjemności, ale i o cierpieniu, które za tym się kryje. Bohaterowie niezmordowanie poddają próbie swoją kondycję, tak ważną w pogoni za sukcesem. Ich utrudzenie słychać zwłaszcza w części drugiej widowiska, skomponowanej przez Głowicką, i w tekstach Waglewskiego. Dochodzą w nich do głosu krańcowe przemęczenie, utrata złudzeń, poczucie nienadążania za tempem życia narzucanym przez wielkie miasto. Szczególne wrażenie robi song influencerki w wykonaniu Natalii Rybickiej. Obietnica wielkiego miasta okazuje się złudą. Ten spektakl ma przebudzić, zachęcić do bacznego przyglądania się światu i stawiania sobie innych wymagań, z myślą o zagrożonej przyszłości.
Od takiego odstręczającego wizerunku Warszawy najwyraźniej stronił Danielewski. Na scenie Studia wielkie miasto, Warszawa, niewoli przybyszów, w Komedii zaś ich wyzwala. Utwory Brechta i Danielewskiego powstały mniej więcej w tym samym czasie, dzieli je zaledwie 20 lat - a zarazem przepaść. Łączy z kolei niemal kompletne zapomnienie. Wprawdzie wersja operowa „Mahagonny", czyli trzyaktowa sztuka „Rozkwit i upadek miasta Mahagonny", trafia co pewien czas na afisz w Polsce (po raz ostatni w Teatrze Muzycznym w Gdyni, 1982), ale wcześniejsza wersja koncertowa raczej nie. W zaciszu archiwum spoczywał też ,,Karnawał warszawski", po raz ostatni grany w 1964 r., w reżyserii Czesława Szpakowicza, w tym samym Teatrze Komedia na Żoliborzu.
Krytyka po premierze kręciła nosem, nawet życzliwie usposobiona do teatru Karolina Beylin, stała recenzentka Expressu Wieczornego", nie mogła się nadziwić, że ktoś sobie przypomniał o tej ramocie. „Sądziłam, że mało jest ludzi, którzy tamtych widowisk żałują", pisała zdumiona, nawiązując do międzywojennego repertuaru lekkich teatrzyków. I dodawała kąśliwą uwagę o „Karnawale", że Michał Bałucki „wydał nam się przy tym widowisku arcydziełem dowcipu". Niemniej odnotowała, że publiczność bawiła się świetnie, a Benigna Sojecka „dowcipnie i z wdziękiem ujmująca rolę Michasi dostawała oszałamiające brawa przy otwartej kurtynie za każdą ze swoich piosenek". Słowem, przewidywała, że spektakl będzie się cieszył niebywałym powodzeniem. Tak też się stało, ale nie spowodowało to renesansu zainteresowania „Karna wałem warszawskim", którego premiera sprzed niemal 60 lat okazała się jego ostatnim tchnieniem.
Choć właściwie nie takim ostatnim, skoro Sławomir Narloch sięgnął po ten zapomniany utwór i odnalazł w nim inspirację do swojego spektaklu. Nie jest to w żadnym razie rekonstrukcja niegdysiejszego przedstawienia w komedii, ale nowa interpretacja z lekkim nalotem pastiszu, która, pozostając w zgodzie z librettem, wprowadza do widowiska liryczny akcent, zderzając wodewilowe polowanie na mężów z poetyckim oczekiwaniem na prawdziwą miłość. Narloch odnosi sukces, w dużej mierze dzięki świetnej obsadzie, która sprostała temu niełatwemu wyzwaniu.
Z jednej strony, mamy więc do czynienia z farsową akcją, z drugiej - z subtelną opowieścią o poszukiwaniu uczucia. Co więcej, karykaturalnie zarysowane postacie „Karnawału" nie tylko przynoszą radość widzom swoimi zachowaniami, ale również odkrywają podszewkę niekoniecznie tak idiotyczną, jak mogłoby się wydawać. Za zwariowaną opowieścią o pięciu pannach Brzeskich na wydaniu i niezamężnej kuchareczce czekającej na swoje szczęście kryją się poważne motywacje bohaterek: ich lęk przed samotnością, biedą, odrzuceniem, przed przemocą i uprzedmiotowieniem kobiety. Nie wszystko zatem w tej karnawałowej fabule jest takie słodkie, jak nie wszystko w „Mahagonny" gorzkie.
Świetnym pomysłem okazało się powierzenie ośmioosobowej obsadzie kilkunastu ról - większość aktorów gra po dwie albo i więcej postaci, przy czym nie ma tu rozróżnienia ze względu na płeć, panowie grają panie i na odwrót - w zależności od potrzeb. Wywołuje to dodatkowe efekty komiczne, osobliwie w piosenkach - numerach romantycznych, w których w pary kojarzeni są niekiedy panowie, odtwarzający role panien Brzeskich i ich fatygantów.
Akcja toczy się wartko, płynnie nabiera tempa, aby w drugim akcie osiągnąć apogeum. Ale już akt pierwszy, w którym państwo Brzescy przenoszą się z Pipidówki do Warszawy i rozpoczynają wielkie polowanie na mężów dla córek, kończy się brawurową grą w podróżnika. To seria taneczno-muzycznych numerów z choreograficznym rozmachem, oddających ducha rozmaitych miast, od Berlina po Rio de Janeiro. Cały zespół błyszczy w niej techniczną sprawnością, a Krzysztof Szczepaniak jako wodzirej zachwyca. W akcie drugim polowanie nabiera tempa, a kiedy jeden bal przechodzi w drugi, drugi w trzeci, gdy spotkanie towarzyskie zaczepia o następne, doprowadzając do karnawałowego karambolu, wyczerpany papa Brzeski (Kacper Kuszewski) opada z sił. Niezmordowana pozostaje mama Brzeska - Magdalena Smalara, która od początku nadaje ton i kierunek akcji. Jej dyspozycje wokalne i niebywała vis comica robią swoje - nie przypadkiem nazywano tę rolę neo-Dulską, a Smalara to potwierdza. Ona tu rozdaje karty.
Skądinąd zastanawia, dlaczego Danielewski dał centralnej postaci swojego „Karnawału" imię i nazwisko bohaterki „Emancypantek" Bolesława Prusa. Musiał znać tę powieść, tak jak znał z pewnością „Trzy siostry" Czechowa, tęskniące za Moskwą, a zastąpione tu przez pięć sióstr Brzeskich tęskniących za Warszawą. Siostrom Prozorow przenosiny się nie udały, ale Brzeskim wyszły na dobre, a Warszawa ich nie rozczarowała. Zresztą literackich nawiązań u Danielewskiego jest więcej, by wymienić tylko „Dom otwarty" czy „Pana Burmistrza z Pipidówki" Michała Bałuckiego.
Pretendentek i pretendentów do odgrywania pierwszych skrzypiec jest w „Karnawale warszawskim" więcej. To przede wszystkim najmłodsza z panien Brzeskich, Michasia, brawurowo interpretowana przez Helenę Englert. To również kochliwa i przedsiębiorcza kucharka Frania Barbary Kurdej-Szatan. Ale i pełni werwy podchorążowie Szkoły Pożarniczej jednający sympatię publiczności.
Tajemnica sukcesu tego widowiska to poważne, profesjonalne podejście do zbudowania inscenizacji, która kręci się jak doskonale naoliwiona karuzela. Wszystko tu się zgadza: od idealnego brzmienia partii chóralnych, przez porywający taniec, po rytm spektaklu z prawdziwym zapałem oddanego Warszawie.
Bertolt Brecht, Kurt Weill, Kasia Głowicka, Bartosz „Fisz" Waglewski, „Mahagonny. Ein Songspiel/Afterparty", reżyseria i scenografia Krystian Lada, Teatrgaleria Studio w Warszawie, premiera 8 grudnia 2024.
Cyryl Danielewski, „Karnawał warszawski", reżyseria i adaptacja Sławomir Narloch, muzyka Jakub Gawlik, Teatr Komedia w Warszawie, premiera 3 stycznia 2025.