EN

20.01.2025, 17:13 Wersja do druku

Czas na dramatyczną rewolucję

Na fali debaty o roli dramaturga w polskim teatrze, która odbyła się niedawno w radiowej Dwójce, postanowiliśmy zastanowić się z kolei nad kondycją dramatopisarstwa i jego skomplikowanej relacji ze sceną – czytamy w manifeście Agencji Dramatu i Teatru ADiT i Wydawnictwa ADiT.

Inne aktualności

Jak mogłoby dziś wyglądać życie teatralne przy uczestnictwie autorów w pracy nad spektaklem? Czy po postdramatycznej rewolucji może nastąpić renesans dramatu.

Zwrot postdramatyczny w polskim teatrze, jaki można było obserwować od końca lat 90., wywołał nie tylko niewątpliwie potrzebną sztuce teatru rewolucję, ale i szereg skutków ubocznych, które z perspektywy minionego ćwierćwiecza należy poddać ponownej refleksji. Zrzucenie tekstu dramatycznego z teatralnego piedestału i w konsekwencji reorganizacja hierarchii środków artystycznej ekspresji w teatrze z jednej strony przyniosło powiew świeżości do skonwencjonalizowanego teatru dramatycznego, z drugiej doprowadziło nie tyle do śmierci dramatu jako dziedziny działalności artystycznej, ile do jego wykluczenia. Dramat – z góry uznawany za niewart lektury – zamiast lądować w rękach reżyserów i dyrektorów teatrów, często obecnie kończy w przysłowiowej szufladzie.

Wspomniana zmiana hierarchii teatralnych środków nie tyle zrównała tekst dramatyczny z innymi środkami, jak choreografia, reżyseria światła czy scenografia, ile zastąpiła go scenariuszem pisanym na scenie podczas prób. Słowem, rolę dramatopisarza przejmują często dramaturdzy. Tymczasem dramat, choć wcale nie przestał się rozwijać, stał się niejako bezdomny – niedostrzegany przez środowisko literackie, które ów zwrot postdramatyczny przegapiło, traktowany jest więc przez nie wciąż jako użytkowy tekst dla teatru (a więc „nie-do-końca-literaturę”), przez teatr z kolei porzucony jako anachroniczna forma, wzbraniająca się przed współczesnymi strategiami tworzenia przedstawień. Pozostaje pytanie, czy rzeczywiście zasadne jest tak radykalne odrzucenie gatunku organicznie przypisanego scenie? Czy naprawdę adaptacje prozy, reportaży, esejów zawsze sprawdzają się w teatrze lepiej?

Choć obecnie postdramatyczne strategie i estetyka powoli już odchodzą do lamusa, wciąż pokutują te „skutki uboczne”, a dramat funkcjonuje gdzieś na teatralnym marginesie. Z kolei wszelkie apele o przywrócenie dramatowi jego należnej rangi często zbywane są jako głosy konserwatywne, wsteczne i nieprzystające do rzeczywistości. Należy jednak powiedzieć wprost: dramat współczesny żyje i ma się dobrze, choć często pozostaje niezauważony. Być może przyszedł czas, żeby zauważyć, że teraz to postdramatyczna hierarchia teatralna niejako osiadła w konwencji, a przemykający w jej cieniu dramat ma teraz do zaoferowania dużo więcej, niż mogłoby się wydawać. Co więcej, czy teatr jednak czegoś nie traci, systemowo eliminując z procesu twórczego dramatopisarzy?

Odżegnując się raz jeszcze od konserwatywnych lamentów – przypominanie o dramacie nie musi wbrew pozorom oznaczać chęć powrotu do zamierzchłych teatralnych strategii, do teatru autorskiego, w którym całe przedstawienie podporządkowane jest znaczeniom zawartym w tekście. Można jednak wśród szeregu współczesnych teatralnych modeli zrobić mu ponownie miejsce.

Oznaczać to może przykładowo otwarcie się reżyserów i dramaturgów na współpracę z dramatopisarzami. Jeśli współczesny teatr wymaga często dynamicznej pracy z tekstem, niekoniecznie musi to oznaczać wykluczenie tradycyjnie pojętego tekstu dramatycznego. Współcześni autorzy dramatów są o wiele bardziej otwarci niż dawniej na bliską współpracę przy tworzeniu przedstawienia, dostosowywanie czy modyfikowanie swoich dzieł. Dramat bynajmniej nie przegapił lekcji płynących z postdramatycznej rewolucji, proponując nowe konwencje i struktury dramatyczne.

Z drugiej strony konieczne wydaje się zwiększenie pluralizmu w panoramie instytucji teatralnych, wśród których (szczególnie w dużych ośrodkach) dominują teatry preferujące model pisania tekstów na scenie. Oczywiście można stwierdzić, że zjawisko to stanowi jedynie odzwierciedlenie preferencji artystów i ich sposobu pracy, co jednak powinno zaprowadzić nas do kolejnego postulatu – a mianowicie edukacji teatralnej. Kształcimy w szkołach teatralnych obecnie dramaturgów – i dobrze, z pewnością są potrzebni – dlaczego jednak nie ma kierunku „dramatopisarstwo”? Dlaczego, jeśli dziś ktoś chce uczyć się pisania sztuk, musi błąkać się po organizowanych oddolnie, rozproszonych po całym kraju warsztatach, fragmentarycznych kursach czy krótkotrwałych wydarzeniach?

Wracając zatem do kwestii pluralizmu – potrzebne są nowe instytucje teatralne zainteresowane współczesnym dramatem albo nowe komórki w instytucjach, które już funkcjonują: zarówno tymi tekstami, które przez ostatnie dekady zostały przegapione (a jest tu naprawdę wiele świetnych literacko utworów, o ogromnym potencjale teatralnym, które mają sporo istotnych rzeczy do powiedzenia), jak i zainteresowane nowo powstającymi tekstami. Mamy wszak szereg konkursów dramaturgicznych, w których wygrywają często naprawdę wybitne utwory, które po chwilowym zainteresowaniu zostają natychmiast przez teatry zapominane.

A skoro o konkursach i pluralizmie mowa – tak jak teatr powinien znów przyjrzeć się dramatowi i zauważyć, że ma mu sporo do zaoferowania, tak i świat literatury powinien zaakceptować bezsprzeczną wartość literacką współczesnego dramatu. Tymczasem w konkursach literackich, jak i prestiżowych nagrodach artystycznych (NIKE, paszporty „Polityki”, itp.) brak wciąż kategorii „dramat”. Być może to nie tyle dramat współczesny jest nieinteresujący, ile nikt nie interesuje się dramatem? Różnica między tymi stwierdzeniami być może jest nieoczywista, dlatego należy powiedzieć wprost: współczesny dramat to kopalnia świeżych, oryginalnych pomysłów (i literackich, i teatralnych). Aby z tego bogactwa skorzystać, musi nastąpić zarówno szereg przemian instytucjonalnych, jak i reewaluacja utartych już przekonań na temat tej dziedziny działalności artystycznej. Wymaga to pewnej pracy – zarówno kolektywnej (a więc dramatopisarze i przyjaciele dramatu – łączcie się!), jak i osobistej (być może nasz bunt przeciwko dramatowi to już nie tyle rewolucyjna idea awangardy teatralnej, ile uporczywy i krótkowzroczny stereotyp?). A więc czas na bunt dramatopisarzy i walkę o włączenie do systemu. Jednak przede wszystkim istotna byłaby zmiana postawy wobec autora dramatu – „żywy autor, to dobry autor”, bo można się z nim porozumieć, otworzyć się na dialog, a nie traktować go jako usługodawcę, który dostarcza tekst, przenosi prawa i nie ma następnie już nic do powiedzenia.

Źródło:

Materiał nadesłany