EN

5.09.2022, 11:19 Wersja do druku

W latach 90. to byłoooo!

„Next Level” w reż. Marcina Libera w Akademii Sztuk Teatralnych w Krakowie. Pisze Aleksandra Sowa.

fot. Klaudyna Schubert / mat. teatru

Lubię oglądać spektakle dyplomowe. Jest w nich entuzjazm, swieżość, "chcenie" i ogromne pokłady wiary w to, że rządy (także teatralne) upadać będą, ale niezależna sztuka trwać i zmieniać pozostanie. Czy ironizuję? Tylko trochę, ale raczej na swój i swojego zblazowania temat, niż na temat studentów.

"Next level", spektakl dyplomowy IV roku Wydziału Aktorskiego w reżyserii Marcina Libera, potwierdza bowiem moje przeświadczenie, że jeśli jakimś zjawiskom w polskim teatrze teraz warto się przyglądać, to na początek temu, co dzieje się w szkołach – jeszcze nie przesiąkniętych środowiskowymi oczekiwaniami i politycznymi powinnościami.

W przedstawieniu stworzonym na kanwie, nieznanej mi wcześniej, przyznaję, książki Marka Millera "Sekta made in Poland", zespół bierze na warsztat najbardziej skrajne (i tragiczne) przejawy polskiego spirytualizmu lat 90.

Moment fascynacji nieodkrytymi światami, UFO, duchowością w rozumieniu innym niż to, które proponują systemy religijne, czy tęsknota za utraconą po 89. wspólnotowością... To wszystko, czego symbolem były "Ręce, które leczą" i co Olga Drenda nazwała jednym z przejawów "Duchologii polskiej", choć nadawało latom 90. ich lekko groteskowy koloryt – miało także swoją ciemną stronę. W przemocy w imię "wyższych idei" i samobójstwach popełnianych z nadzieją na lepsze jutro w innym świecie.

Choć w teatrze łatwo popada się w patos, gdy w grę wchodzą tematy tak trudne, Liberowi i zespołowi AST udało się tego patosu uniknąć. Spektakl balansuje między absurdem, a zamierającym na ustach uśmiechem, uwydatniając zarówno post-transformacyjną tęsknotę za przywódcami politycznymi i duchowymi, jak i zamiłowanie do sensacji, której gonienie stało się łatwiejsze w świecie wielkich koncernów mediowych.

Tonąca w bieli przestrzeń sceny, przez oszczędność środków, przemawia do wyobraźni i zaprasza do odkopania i przeprojektowania na kolejne sceny swoich własnych wspomnień z okresu hype'u na inne wymiary. A ubrani w takie same białe stroje aktorzy, niezwykle plastycznie wchodzą w kolejne role w mini-etiudach składających się na spektakl, dając się zapamiętać w swoich solówkach. Trudno nie poczuć antypatii do bezczelnego szefa sekty w wykonaniu Bartosza Czarnego, nie zadziwić się transformacją Oskara Jarzombka z wesołego wodzireja w członka sekty w stanie psychozy... Trudno nie dać się ponieść rozdzierającemu współczuciu przy monologu transchłopaka granego przez Marię Wójtowicz, czy nie odkopać w pamięci gimnazjalnych traum dzięki Anicie Szepelskiej. I to wszystko bez przesadnej dosłowności, z umiejętnym poruszaniem się między symbolem, a... łopatą.

Choć mam swoje sympatie aktorskie w tym zespole, cel dyplomu został, jak dla mnie osiągnięty – każdy miał swoje (dobre) 5 minut.

Czy to, o czym opowiada Liber w nowym spektaklu jest już pieśnią przeszłości? Absolutnie nie. W coraz bardziej niestabilnych czasach i wciąż zdominowanej przez Kościół Katolicki Polsce, szukamy wsparcia duchowego i psychicznego, które nie będzie ingerowało w nasze wartości, tożsamość czy styl życia, tak, jak organizacje religijne. Tu pojawia się, nomen omen – cała na biało, współczesna duchowość i biznes, który wokół niej się rozwija. Czy widzę w niej potencjał do przebicia monopolu katolicyzmu na psyche i spirit? Jak najbardziej. Czy zalecam ostrożność w stosowaniu? Tak. I coś mi się zdaje, że zespół "Next Level" także.

Źródło:

Materiał nadesłany