EN

2.09.2022, 17:01 Wersja do druku

TSNK cz.2

Profesja krytyka teatralnego przechodzi potężny kryzys. W myśl obiegowej opinii teatr się nie klika, w głównych polskich mediach pojawia się więc w ilościach śladowych. Recenzentów zatrudnionych na umowach można policzyć na palcach jednej ręki, tych z kolei, których się zaprasza do współpracy przy konkretnym tekście, opłaca się śmiesznymi pieniędzmi - pisze Tomasz Domagała w swoim felietonie na stronie AICT.Polska.

Inne aktualności

Teatr się nie klika, więc dziś będzie o czymś, co się jeszcze bardziej nie klika, czyli o krytyce teatralnej, dziedzinie, którą próbuję na co dzień. Powodem zaś sprawa ankiet, umieszczonych w ubiegłym tygodniu na łamach internetowego Raptularza E-teatru. Odmówiłem w niej udziału, podobnie jak znaczna większość krytyków do niej zaproszonych, wyrażając w liście do pana redaktora Michała Smolisa, który się w tej sprawie ze mną kontaktował, wątpliwości co do koncepcji tego projektu. Według mnie punkt wyjścia tej dyskusji o krytyce teatralnej, sposób jej przeprowadzenia oraz efekty są totalnie chybione. Moderatorzy skupiają się bowiem na rzeczach nieistotnych oraz – co ważniejsze – próbują dopasować skomplikowaną rzeczywistość recenzencką do swojego czarnobiałego i trochę zaskakującego mnie jej obrazu, wyobrażonego sobie w cieniu pomieszczeń IT. Jednocześnie nie odnoszą się oni właściwie w ogóle do istoty rzeczy, nie próbują zbadać realnych problemów osób zajmujących się krytyką teatralną, nie mówiąc już o zaproponowaniu czy znalezieniu jakichkolwiek rozwiązań, które uratowałyby krytykę teatralną, ledwie dziś już dychającą.

W swoim komentarzu do całości projektu zamieszczonym wraz z ankietą, redaktor Smolis wymienił nazwiska czterech krytyków (trzech czynnych i jednego nieuprawiającego obecnie zawodu), którzy odmówili udziału w ankiecie (na 36, jeśli dobrze liczę). Jako że dostąpiłem zaszczytu znalezienia się w tym gronie, pragnę od razu zapytać, czym sobie na to zasłużyłem? Czemu nie ma żadnej informacji o innych osobach, które odmówiły, ich nazwisk? Brak przejrzystości i wybiórczość od razu otwiera pole do różnych spekulacji. Osobiście odniosłem wrażenie, że wybór nas czterech na reprezentację dużej grupy nieobecnych nie jest przypadkowy, pasuje trochę do wyjściowej tezy przedsięwzięcia, o której za chwilę. Postanowiłem więc wyłożyć publicznie moje zastrzeżenia. Dotyczyły one dwóch spraw: braku jakiegokolwiek odniesienia do sytuacji ekonomicznej polskich krytyków, którą osobiście uważam za klucz do obrazu całości, będącego punktem wyjścia do rozmowy o krytyce oraz wynikający z zadanych pytań obszar zainteresowań redaktorów firmujących projekt, skupiający się na prawdziwych i wyimaginowanych patologiach. Zacznijmy od ekonomii.

Profesja krytyka teatralnego przechodzi potężny kryzys. W myśl obiegowej opinii teatr się nie klika, w głównych polskich mediach pojawia się więc w ilościach śladowych (wystarczy zobaczyć, ile miejsca poświęcają teatrowi na przykład „Newsweek” czy „Polityka”, o radiu czy telewizji nie wspominając). Recenzentów zatrudnionych na umowach można policzyć na palcach jednej ręki, tych z kolei, których się zaprasza do współpracy przy konkretnym tekście, opłaca się śmiesznymi pieniędzmi. Mimo to i tak każdy z pocałowaniem ręki przyjmuje propozycje, gdyż praca dla dużego tytułu to element PR-owy nie do przecenienia. Co ciekawe, recenzenci pracujący dla dużych mediów i tak są często w trudnej sytuacji, ich redakcje bowiem nie mają pieniędzy na delegacje, żeby więc pojechać do odległego miasta na premierę, trzeba wyłożyć z własnej kieszeni przynajmniej dwieście złotych na bilety i drugie tyle na koszty pobytu. Pytanie: skąd je wziąć, jeśli za tekst dostaje się 200/300 pln i pojawia się on sporadycznie?

W tej sytuacji trudno powiedzieć, czy profesja recenzenta teatralnego w 2022 roku to wciąż jeszcze zawód czy kosztowne hobby sponsorowane przez rodzinę i partnerów bądź dodatek do etatu na uczelni czy w jakiejś instytucji kultury, w teatrze na przykład (po drugiej stronie barykady, tak, niestety!). Warto zauważyć, że jakakolwiek praca na etacie w pewien sposób też kłóci się ze specyfiką naszego zawodu, ponieważ wpisane są w nią częste podróże i długotrwałe pobyty poza domem, recenzent „uwiązany” nie jest więc w moim rozumieniu recenzentem kompletnym. Jak więc w sytuacji niezarabiania pieniędzy za swoją ciężką pracę, bądź zarabiania kilkuset złotych miesięcznie, uprawiać ten zawód? Jak płacić rachunki, jak inwestować w siebie (krytyk powinien wszak pochłaniać kulturę – czytać książki, oglądać wystawy, wpaść do filharmonii itd.)? Słowem, jak żyć, panie redaktorze Smolis (nota bene, zatrudniony na umowę o pracę), jak żyć?

Osobiście, żeby się w tym zawodzie utrzymać, wymyśliłem sobie (żaden to kopernikański przewrót) system pracy przy festiwalach i ciągle się zastanawiam, co mógłbym jeszcze w ramach takiej współpracy robić. Powie ktoś, że dyrektorami festiwali są zazwyczaj dyrektorzy teatrów, więc stawia mnie to natychmiast w dwuznacznej sytuacji. Mam szczęście, że pracowałem już, nawet po kilka razy, prawie przy wszystkich polskich festiwalach, więc musiałbym z wdzięczności pisać o polskim teatrze wyłącznie dobrze, ale do kwestii etycznych jeszcze wrócimy. Dość powiedzieć, że w moim przekonaniu nie ma w tej chwili w Polsce recenzenta, który przynajmniej raz w sezonie nie byłby w dwuznacznej sytuacji, bo taki mamy system! Żeby pojechać na premierę do Szczecina albo prosi się teatr o hotel lub gościnny pokój, albo się nie jedzie. Media kupują czasem od nas gotowy tekst, ale nie interesuje ich, jak my do tego Szczecina dojedziemy, gdzie będziemy spać. Pieniądze przychodzą po miesiącu, itd. Sami więc Państwo widzą, że w tej sytuacji pytania o ulubionego krytyka, czytanie blogów teatralnych czy odniesienia do napisanych przez teatralne autorytety ileś lat temu górnolotnych fraz brzmi jak ponury żart. I świadczy niestety o odklejeniu zespołu przygotowującego ankietę od rzeczywistości.

Teraz o etyce. Zaskoczyła mnie budowa tej ankiety. Pierwsze dwa pytania niewinne, wprost nieistotne, ale rozumiem je jako wprowadzenie, natomiast potem wytaczane są cięższe działa czyli pytania/prośby o podzielenie się (jeśli miały miejsce) przykładami autocenzury czy korupcji. Od pytania numer siedem do końca z kolei znowu wracamy do rzeczy nieistotnych czy oczywistych: czy czytamy kolegów, kto jest naszym mistrzem i czy mamy poczucie wpływu na teatr. Gdy się nad tym zastanowiłem, doszedłem do wniosku, że istotą tej ankiety jest tak naprawdę pytanie o „układ”. Oczywiście najpierw ubrane w doświadczone przez nas recenzentów przypadki z życia wzięte, następnie „w lukier” pytań o autorytety czy poczucie sprawczości. Pomyślałem, że więcej ta ankieta mówi o pytających, niż o pytanych. Z jej struktury wynika bowiem, że zespół redaktorów uważa relacje krytyków (z założenia nieczyste) z teatrami (dyrektorami, artystami, innymi krytykami) za jedyny i główny problem polskiej krytyki. Co więcej, pytania mają od razu założoną tezę, a brzmi ona tak, że człowiek z natury jest istotą słabą, grzeszną i ulegającą pokusom. To pytania autorytarnej władzy z wpisanym w ich treść automatycznym podejrzeniem o nieuczciwość. Przecież wiadomo, że dyrektor na bankiecie podejdzie z kawą, uśmiechem i ciastkiem, a recenzent już stosuje autocenzurę, już nie pisze prawdy. Gdy sprawa dotyczy znajomego, przyjaciela czy – nie daj Boże – męża czy żony, to przecież pewne, że nie da się tu zachować obiektywizmu, od razu robi się deale! Ja ci zapłacę siłownię i urlop w Juracie, a ty mi napiszesz dobrą recenzję… Litości!

Mam złe wieści dla zespołu pana Smolisa: w polskim teatrze wszyscy się znają, każdy kogoś kiedyś spotkał, z kimś pracował, z kimś siedział przy stole, nie ma więc możliwości, żeby pisząc o jakimkolwiek spektaklu, nie natknąć się na kogoś znajomego. I tu dochodzimy do sedna tej ankiety. Zespołowi redaktorów IT nie mieści się w głowie, że recenzent, mimo trudnych sytuacji, dochodzenia do etycznej granicy raz za razem, może traktować swój zawód PROFESJONALNIE, a więc oddzielać pracę od życia prywatnego. Że może lubić lub nie lubić danego reżysera, w pracy natomiast skupić się na rzetelnej ocenie jego spektaklu. Jestem po Festiwalu Trans/Misje w Rzeszowie, gdzie prowadziłem spotkania z artystami. Większość spektakli mi się nie podobała, niektóre skrajnie – czy to oznacza, że jako prowadzący mogę sobie pozwolić na manifestowanie wobec tych artystów niechęci, oburzenia czy lekceważenia, czy nawet mojej opinii o ich spektaklu? NIE! Na każde spotkanie przychodziło ponad pięćdziesiąt osób, żeby spotkać się z artystami, porozmawiać z nimi, dopytać. Moją rolą było zaś to, żeby korzystając z nabytej wiedzy, wyciągnąć od artystów jak najwięcej informacji i pomóc skomunikować się z nimi widzom, bo to dla nich pracuję, oni są moim” szefem”! Dlatego, na spotkaniu pytam, drążę i staram się dowiedzieć, a w recenzji bezkompromisowo piszę o wszelkich mankamentach; to dwie strony tego samego medalu! Tak widzę rolę profesjonalnego krytyka i z takiej pozycji uprawiam ten zawód.

Nie wziąłem udziału w ankiecie, gdyż niezależnie od tego, jak odpowiedziałbym na pytania redaktorów, byłbym „przegrany”. Napiszę, że nie miałem trudnych sytuacji – źle, bo wszyscy je mieli, więc to oczywista nieprawda. Napiszę, że miałem, to potwierdzę mętną tezę zespołu IT. Myślałem, że gdy po niesatysfakcjonującej mnie odpowiedzi pana Smolisa na moje wątpliwości, odmówię, to wyjdę z tej sytuacji bez szkody, ale okazało się, że i tu przegrałem z myśleniem spiskowym zespołu IT. Pan Smolis uznał, że odmowa, zwłaszcza poparta wątpliwościami, również potwierdza ich tezę, a przynajmniej sugeruje, że na pewno mam coś za uszami. I super, niech tak będzie, ja zaś obejrzę dziś kolejny spektakl na festiwalu, tym razem w niemieckim Weimarze, i – tak jak umiem – napiszę Państwu o jego zaletach bądź wadach. Czytać każdy może, łatwo więc zweryfikować czy Domagała albo jakiś inny recenzent sprzedał się jakiemuś demonicznemu dyrektorowi za niemiecki (wiadomo) hotel w Weimarze. Teksty bowiem mówią o ludziach więcej, niż oni sami.

Źródło:

AICT.Polska
Link do źródła