„Fredro. Rok Jubileuszowy” wg scen. Jana Englerta, Tomasza Kubikowskiego i Wojciecha Majcherka w reż. Jana Englerta w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Magdalena Hierowska w Teatrze dla Wszystkich.
Współczesność skazuje Aleksandra Fredrę bezlitosnym wymiarem kary. Jednakże nieumyślne nierozumienie pokolenia umęczonego lekturami poety i drwina wielbicieli podobno wzniosłego słowa okazuje się tylko błahostką, niemającą żadnego znaczenia dla mistrza ostrego pióra. W roku 230 urodzin pisarza w Teatrze Narodowym postanowiono rozprawić się z twórczością Aleksandra Fredry, by nadać nowy koloryt literaturze wciąż obecnej i żywej.
Spektakl „Fredro. Rok Jubileuszowy” powstał najwyraźniej z potrzeby serca, ponieważ aby zrozumieć lekkość tych komedii, osadzonych na wielu płaszczyznach trudnego życiorysu pisarza, nie można tylko kierować się rozumem. Dlatego powstał scenariusz wyjątkowy dzięki zaangażowaniu Jana Englerta, Tomasza Kubikowskiego i Wojciecha Majcherka. Pokierowali warstwy interpretacyjne w sposób bardzo błyskotliwy, choć niekiedy „przaśny”, jak to bywa w komediach. Rozerotyzowane kokoty, powściągliwe niewiasty i nieskażeni rozwagą mężczyźni, wyrwani prawie siłą z kart manuskryptów, ożyły na scenie dzięki pełnokrwistej obsadzie (Ewa Bukała, Dominika Kluźniak, Justyna Kowalska, Anna Seniuk, Ewa Wiśniewska, Marek Barbasiewicz, Wiesław Cichy, Jan Englert, Waldemar Kownacki, Grzegorz Kwiecień, Kacper Matula, Paweł Paprocki, Hubert Paszkiewicz), by niewinna fantazja głównego bohatera (Grzegorz Małecki) zmieniła się w pole bitwy dla zwolenników i przeciwników ostrego pióra Fredry.
Scena w scenie, wizja zapisana w filmie sprawiły, że scenografia (Martyna Kander) do intelektualnych schadzek stała się miejscem odpowiednim dla słowa, barwnego i nieokiełznanego – najistotniejszej broni dla pisarza. Wątki biograficzne wplecione w żywoty bohaterów dramatów sprawiły, że powstał obraz o znikomym potencjale wizualnym, lecz bardzo bogaty w treści. Jak wiele można było dostrzec w kolażu fragmentów sztuk („Damy i huzary”, „Mąż i żona”, „Dożywocie” „Pan Jowialski” „Zemsta” i oczywiście „Śluby panieńskie”) to zapewne również zasługa reżysera spektaklu. Jan Englert wprowadził widza w świat widm przeszłości i odszukał w nich tkanki bliskie problemom współczesnego pokolenia.
Niezwykły spektakl, pozornie utrzymany w konwencji próby, stał się zatrzymanym w czasie sądem nad dziełem wybitnego komediopisarza. Fragmenty sztuk wręcz wirowały w polach semantycznych, pozostawiając ślad pamięci o postaci nad wyraz szczerej – potrafiącej wysublimowaną średniówką obnażyć te cząstki ludzkich charakterów, które wolałyby być zakryte.
Na szczęście Aleksander Fredro nie bał się tematów trudnych i jego rubaszne niekiedy pióro może jeszcze wiele nauczyć tych, którzy nie chcą zrozumieć niemoralnych strof lub też wstydzą się dostrzec je w sobie. Dlatego spektakl o niebywale zaskakującej konstrukcji nie tylko bawi, ale również ukazuje to, co powinno być najważniejszym elementem w procesie parafrazowania dzieła oryginalnego. Szacunek dla pierwowzoru został należycie zachowany, by stać się pięknym obrazem pamięci dla pisarza – bacznego obserwatora ułomności ludzkiej natury. Czy warto sądzić przeszłość? Można zadać sobie to pytanie opuszczając oklaskiwaną scenę Teatru Narodowego. Warto szukać drogi do wzniosłej sztuki w przyszłości, która może okazać się dźwiękiem echa przeszłości…