EN

29.06.2021, 15:26 Wersja do druku

Uczucia są (nie zawsze) piękne

"Mayerling" Ferenca Liszta w chor. Kennetha MacMillana w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej w Warszawie. Pisze Wiesław Kowalski w Teatrze dla Wszystkich.

fot. Ewa Krasucka

Oczekiwania były duże, bo Kenneth MacMilian należy do jednych z najwybitniejszych choreografów ubiegłego wieku. Również sam tytuł wiele obiecywał, bo tajemnicza historia pałacu Mayerling rozgrzewa emocje do dzisiaj. W filmie z Catherine Deneuve, Omarem Sharifem, Jamesem Masonem i Avą Gardner z 1968 roku, w reżyserii Terence’a Younga, pełna namiętności opowieść o związku arcyksięcia Rudolfa z baronówną Marią Vetserą wypadła raczej blado i melodramatycznie płasko. Tym większe uznanie należy się brytyjskiemu choreografowi, który w 1978 roku zmierzył się, i to z ogromnym sukcesem,  z wydarzeniami na austriackim dworze i ich tragicznym finałem w myśliwskim zamku Mayerling. Tam bowiem znaleziono martwe ciała kochanków następnego ranka po ich przyjeździe 29 stycznia 1889 roku.

MacMilianowi udało się przede wszystkim tańcem zbudować tak gęstą, pełną uczuciowego żaru atmosferę widowiska i takim bogactwem ruchowym obdarzyć bohaterów dramatu, że nie sposób jest pozostać wobec tej historii obojętnym. Oczywiście, nie byłoby to możliwe do osiągnięcia, gdyby nie znakomita forma Polskiego Baletu Narodowego, który potrafił te wszystkie sercowe, choć nie zawsze romantyczne niuanse oddać bogactwem psychologicznego rysunku każdej postaci. Warto zobaczyć jak udało się MacMilianowi przełożyć tak złożoną fabułę (w libretcie aż roi się od romansowych scen, intryg, zdrad i różnej maści konfliktów, mniej lub bardziej egzaltowanych, bowiem Rudolf adorował wiele kobiet) na choreograficzny psychologizm i z jakim kunsztem potrafią się z tym mierzyć tancerze warszawskiej Opery Narodowej, jak budują każdym gestem, ruchem i działaniem klimat panujący na austro-węgierskim dworze, również ten nie omijający związków z polityką i samą władzą.   

Realizatorom warszawskiej inscenizacji udało się pokazać w spektaklu „Mayerling” nie tylko pięknie zakomponowany balet, ale całość zamienić w wysokiej próby teatr. Ostatnio, głównie w widowiskach klasycznych, nie zawsze to zespołowi Krzysztofa Pastora  się udawało, albowiem ograniczało często taniec do czysto technicznych popisów i warsztatowych wariacji. Tym razem dramatyczna siła przedstawienia uwodzi choreografią od pierwszej do ostatniej sceny, a jest nią w obydwu przypadku klamra w postaci rozegranego w mrocznym, ciemnym, klimacie pogrzebu tragicznie zamarłych kochanków. To koda smutna i przygnębiająca, ale będąca bardzo pięknym teatralnym znakiem metaforyzującym tę zadziwiającą w porywach gwałtownych uczuć opowieść o ludzkim losie i ofierze splecionej z jego  końcem. Nie zawsze oczywistym i możliwym do rozpoznania czy wyjaśnienia.

Choreografia Kennetha MacMiliana, nie starająca się – i dobrze – uczynić z protagonistów postaci na miarę szekspirowskiego „Romea i Julii”, jest zjawiskowa i w poetyce urzekająca, wciąż, pomimo upływu 40 lat, pozostaje dziełem szczególnym, fascynującym i niepowtarzalnym. Nawet jeśli nie zawsze będzie nam łatwo rozeznać się we wszystkich konfliktach, intrygach czy nieporozumieniach, które nie pozostają bez wpływu na losy głównych protagonistów, taniec wynagradza nam wszelkie niejasności i pomaga odnaleźć się w siatce dworskich uzależnień i konwenansów, stronniczej polityki w faworyzowaniu jednych kosztem drugich. Książę Rudolf jawi się tutaj jako człowiek nie mogący pogodzić się z narzucaną etykietą, poszukujący wolności i możliwości realizacji swoich pragnień w zgodzie z samym sobą i własnym postrzeganiem przyszłości. Patrykowi Walczakowi udaje się to wszystko pokazać w sposób szalenie wiarygodny i sugestywny, bez uciekania się w emocjonalną patetyczność i melodramatyczny schematyzm. Jest w nim momentami neurotyczny lęk, czasami nawet kruchość, ale i niezgoda na to, jak ojciec i teściowa matki próbują decydować o jego wyborach i układaniu relacji z kobietami.  A nie jest to zadanie łatwe, albowiem choreografia MacMiliana najeżona jest tysiącem ruchowo-gestycznych wolt, którym każdy tancerz musi nadać odpowiedni kształt, wymiar i wydźwięk, pozostając jednocześnie w zgodzie z tym, jak kształtowała się osobowość postaci i co decydowało o przyjęciu takiego a nie innego  stylu życia. Yuka Ebihara, partnerująca Walczakowi w roli baronówny Mary Vetsery, jest równie przekonująca i wzruszająca w osiąganiu scenicznej prawdy. Warto się o tym bez wątpienia przekonać, a mam nadzieję, że taka możliwość w przyszłym sezonie artystycznym na pewno się pojawi.

Tytuł oryginalny

Uczucia są (nie zawsze) piękne

Źródło:

Teatr dla Wszystkich

Link do źródła

Autor:

Wiesław Kowalski

Data publikacji oryginału:

29.06.2021