Dominik Nowak. dyrektor naczelny i artystyczny Nowego Teatru im. Witkacego w Słupsku. Już raz otrzymał nominację do tytułu Człowieka Roku „Dziennika Bałtyckiego". Za pełen sukcesów dla słupskiej sceny rok 2019. Wtedy to wyznał, że kiedy trzy lata wcześniej - jako nowo mianowany dyrektor - przekroczył próg tego teatru, przemknęło mu przez głowę: Co ja tu robię?!
To była olbrzymia zmiana w moim życiu - wspominał. - Po pierwsze, jako aktor, ale i twórca życia teatralnego, zawsze byłem niezależny, a tu nagle obejmuję kierownictwo teatru instytucjonalnego. Druga rzecz, to przeprowadzka do Słupska, dla kogoś, jak ja, urodzonemu w Krakowie - regionu zupełnie obcego. Czułem niepokój, jaki niesie przecież każda zmiana, ale wyzwania, jakie ten nowy etap życia stawiał przede mną, to był też coś ekscytującego. Zwłaszcza że, jeszcze kilka miesięcy wcześniej, los tego teatru był niepewny. A zatem pod moje skrzydła trafił teatralny byt stojący nad przepaścią. Myślę, że był to, tak w życiu słupskiej sceny jak i moim własnym - punkt zwrotny.
Nowy w nowym
Gdy startował do konkursu na stanowisko dyrektora słupskiego teatru zapowiedział, że w drugiej kadencji, jeśli miasto zdecyduje się mu ją powierzyć, sprawi, że teatr zyska długo oczekiwaną, nową siedzibę. Własną, autonomiczną, bo do tej pory dzielił się sceną ze słupską filharmonią. I dotrzymał słowa! Prace trwały dwa lata i nie zakłóciła ich nawet pandemia. Inaugurację zaplanowano na październik minionego roku... Akurat wybuchła kolejna fala obostrzeń związanych z epidemią koronawirusa. Zamknięto teatry. Ubolewał wtedy: - Oswajamy nowe miejsce, badamy nową rzeczywistość. Są pracownicy techniczni, są artyści, ale co z tego, skoro publiczności nie ma?
Teatr w sieci
Nową siedzibę otwarto symbolicznie, dopiero w grudniu. Do tego online. Ale powołanie jej do życia w czasie, gdy szalała pandemia i życie kulturalne właściwie zamarło - zakrawało na cud.
Słupscy teatromani po raz pierwszy przekroczyli próg nowego teatru dopiero w lutym 2021 roku, 4 tygodnie później teatry w Polsce ponownie zamknięto - tym razem do końcówki maja.
- Mimo wszystko to był dla nas bardzo ciężki rok, rok strat - wyznaje dziś. - Na koronawirusa zmarł Darek Gnatowski, który reżyserował u nas dwa lata temu sztukę „Dajcie mi tenora". Pożegnaliśmy Giovanny'ego Castellanosa, który miał przygotowywać u nas premierę w kwietniu 2021 roku. Odszedł Andrzej Maria Marczewski związany z naszym teatrem od jego początków. Przybiła nas śmierć jednego z byłych pracowników teatru... Mimo zamknięcia teatrów wiosną, a potem jesienią, mimo obostrzeń sanitarnych, które narzuciły minimalną liczbę widzów, długo nie odpuszczaliśmy, energii nam nie brakowało, zwłaszcza że na horyzoncie była przeprowadzka do nowej siedziby. To nas uskrzydlało. Mieliśmy świadomość, że spełniamy marzenie kilku pokoleń słupskich teatromanów. Dlatego w wakacje znów ruszyliśmy pełną parą. Zorganizowaliśmy akcję Nowy na Leżakach - cykl przedstawień plenerowych na dziedzińcu teatru. Wróciliśmy do prób zaplanowanych wcześniej spektakli. Oczywiście, braliśmy pod uwagę, że wirus może nas dopaść, jednak mieliśmy nadzieję, że jeszcze nie teraz, że nas ominie. Od momentu, gdy w czerwcu wróciliśmy do grania, bardzo uważaliśmy: maski, dezynfekcja, rękawiczki, wszyscy zostali przeszkoleni jak postępować w obliczu COVID -19. Jednak już wtedy stawialiśmy sobie pytanie zasadnicze, jak ma wyglądać praca w instytucjach kultury w czasie pandemii, czy w ogóle jest możliwa?
Podcięte skrzydła
Wirus jednak dopadł zespół słupskiego teatru. I to w najgorszym momencie, kiedy byli w trakcie przygotowań do premiery „Szewców" Witkacego, spektaklu nie tylko otwierającego sezon, ale i inaugurującego nową siedzibę. Po kwarantannie - ledwo się pozbierali - jesienią znów zamknięto teatry, co pogrzebało nadzieję na otwarcie sceny i zaproszenie publiczności.
- Jest ciężko - mówił wtedy. - Nie tylko perspektywy, ale i związane z tym nastroje nie są najlepsze w zespole. Koronawirus sprawił, że warunki pracy są dziwne, trudne. Co chwilę coś nas zaskakuje, coś się zmienia. Brakuje spokoju, skupienia. Pewności jutra. Zmianie ulegają też wszelkie plany. Pandemia zmieniła wszystko, także potrzebę chodzenia do teatru. Najbardziej boję się tego, że koniec epidemii, jeśli i w jakiej formie w końcu nadejdzie, nie będzie zwłaszcza dla nas, ludzi kultury, końcem kłopotów. Zapowiada się długi proces wychodzenia z zapaści. Ktoś powiedział, że do stanu sprzed pandemii będziemy wracać przynajmniej dwa lata. W zeszłym roku zagraliśmy 231 spektakli przy 80-procentowej frekwencji dla prawie 60 tysięcy widzów. Nasz budżet składa się w 40 procentach z przychodów własnych, jesteśmy najniżej dotowanym teatrem dramatycznym w Polsce. Dziś trudno nawet o wsparcie sponsorskie, wszyscy odczuwają kryzys. Najgorsza jest niepewność. Źle wpływa na nastroje, ludzie - wybici z rytmu, z co rusz podcinanymi skrzydłami, ich cierpliwość jest non stop wystawiana na próbę.
Skreślone
Miniony rok, mimo ponadprzeciętnej aktywności, głównie w dziedzinie edukacji teatralnej - programu, który uruchomili online dla szkół, mimo nagród i docenienia w środowisku teatralnym uważa za rok straconych szans, bo sezon zapowiadał się znakomicie, a pandemia zniweczyła wszystko. Pamięta jak z jej nastaniem z krwawiącym sercem wykreślał wszystkie zaproszenia na sukcesywnie odwoływane lub przenoszone do sieci festiwale, tak w Polsce jak i za granicą. Udało im się jeszcze zagrać na Kaliskich Spotkaniach Teatralnych, wrócili stamtąd z nagrodami.
Trud, jaki włożył w utrzymanie teatru w pasji i pionie został zauważony. W Międzynarodowy Dzień Teatru otrzymał nagrodę teatralną Marszałka Województwa Pomorskiego. Wyróżnienie skomentował na radiowej antenie tak: „Chciałbym zaznaczyć, że jest to nagroda, która docenia wysiłek całego zespołu teatru, który pracował na nasz sukces od wielu lat".
Poobijani
- Mamy świadomość - wyznaje - że musimy wyróżniać się na tle innych, bo jesteśmy małym teatrem z niewielkiego miasta, choćby dlatego powinniśmy być bardziej aktywni, po to by nas dostrzegano, by o nas nie zapominano.
Wielu mówi, że czas pandemii to jest dla teatru nowe doświadczenie, które może zaprocentuje w przyszłości, wzmocni ducha zespołu...
On - mimo że w tym trudnym czasie ani razu nie odpuścił i z szaloną konsekwencją realizował swój plan - uważa inaczej: - Mocno się kopaliśmy z rzeczywistością. Czujemy się poobijani.
Ale czerwcowa premiera „Wieczoru kawalerskiego", kolejna po „Szewcach" i „Stolp. Dzień kobiet" już w nowej siedzibie pokazała, że zespół, którym kieruje pisze już - z powodzeniem - historię tego miejsca.
- Mam nadzieję, mimo wszystko, że przed nami jest ciekawa i pełna wyzwań przyszłość - dodaje. - Że nowy sezon będzie już powrotem do normalności, do regularnej działalności. Zaczęliśmy próby do spektaklu „Ciemna woda", który realizujemy z grantu Instytutu Teatralnego. Premiera 17 września. Potem „Opowieść wigilijna", spektakl familijny, który będziemy grać w czasie przedświątecznym.
Udało mu się stworzyć zgrany zespół ludzi z pasją. Wielu z tych młodych aktorów przyjechało do Słupska na chwilę, by jednak zostać tu na dłużej.
- W normalnym, niepandemicznym czasie graliśmy 250 spektakli w roku, robiliśmy 5,6 premier. Przy tak małym, ledwie ośmioosobowym zespole, większość z nich grała w sezonie ponad 150 spektakli! Praktycznie nie schodzili ze sceny. Są tego plusy i minusy. Najważniejsze, przynajmniej dla młodych aktorów to fakt, że są non stop w rytmie pracy - zauważa.
Nie boimy się
- Tak, mały teatr w niewielkim mieście można, oczywiście, prowadzić spokojnie i bezpiecznie. Dla mnie scena, która nie podejmuje wyzwań, jest miejscem jałowym - zastrzega. - A zatem podejmujemy ryzyko. Nie boimy się. Czasem coś się nie udaje, ale dla mnie nie ma innej drogi. Prowadzenie teatru nie jest czymś oczywistym, to ciągła niepewność, trud. Jeśli ten wysiłek przynosi sukces, satysfakcja jest ogromna. Mamy szczęście, że znakomicie układa nam się współpraca z władzami miasta. Dobrze się rozumiemy i jesteśmy wdzięczni za wsparcie. Tym bardziej, że zdajemy sobie sprawę, jak budżet miasta jest ograniczony. Oczywiście, prowadzenie najniżej dotowanego teatru dramatycznego w kraju jest skomplikowane... Finansowanie kultury w mniejszych ośrodkach jest podwójnie trudne. I mniejszy budżet, i mniejsze pozyskiwanie środków z innych źródeł. Ale jesteśmy stabilni finansowo - to najważniejsze. Umówiliśmy się z Ratuszem na panele fotowoltaiczne na dachu naszej nowej siedziby. Nie mamy, niestety, pracowni dekoracji i magazynu scenografii. To nie zmieściło się w nowym budynku. Na to też musimy znaleźć i miejsce, i fundusze. Kolejne wyzwanie przed nami.
Churchill wiecznie żywy
Zdaje sobie sprawę, że gdy wszyscy będziemy się odbudowywać po pandemii, kultura pewnie będzie odsyłana na koniec kolejki potrzebujących. Przypominają mu się słowa Winstona Churchilla z czasów wojny, który domagał się w budżecie funduszy na kulturę: „Jeżeli nie ma kultury, to o co my, do cholery, walczymy?!"
- Teatr w Słupsku to dla mnie ogromna lekcja - kwituje. - Za nią jestem wdzięczny.