„Nieosobni. Program romantyczny w czterech częściach podszyty mykologią, ezoteryką i psychotroniką” Marcina Bartnikowskiego w reż. autora i Marcina Bikowskiego w Teatrze Malabar Hotel w Białymstoku. Pisze Anna Jazgarska, członkini Komisji Artystycznej 30. Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.
Inne aktualności
- Rzeszów. Końcem listopada festiwal „Źródła Pamięci. Szajna-Grotowski–Kantor” 20.11.2024 16:43
- Warszawa. „Castor et Pollux” na zakończenie 12. Festiwalu Oper Barokowych 20.11.2024 15:38
- Łódź. Jaracz gra (w) Strindberga! 20.11.2024 15:30
- Białystok. Premiera spektaklu „Tschick” w Teatrze Dramatycznym 20.11.2024 15:11
- Warszawa. Instytut Książki: połączono komisje oceniające koncepcje miesięczników „Teatr” i „Dialog” 20.11.2024 14:55
- Łódź. W Operze premiera „Cyganerii” 20.11.2024 14:52
- Kraków. Wkrótce premiera nowego spektaklu Mateusza Pakuły 20.11.2024 14:32
- Warszawa. Spotkanie poświęcone dramaturgii radiowej w Instytucie Teatralnym 20.11.2024 14:30
- Warszawa. W grudniu pierwsza premiera sezonu w Teatrze Współczesnym 20.11.2024 14:27
- Warszawa. Spotkanie z Konradem Imielą w ramach cyklu „Słowem o musicalu” 20.11.2024 13:44
- Warszawa. XI Festiwal Wiejskich Teatrów ZWYKI 20.11.2024 12:46
- Warszawa. „Żywioły wyobraźni”. Dziś rusza 19. Międzynarodowy Festiwal Sztuki Opowiadania 20.11.2024 12:42
- Wrocław. Spotkanie wokół książki „To. Biografia Jerzego Grzegorzewskiego” 20.11.2024 12:00
- Gdynia. Nadchodzące wydarzenia w Teatrze Gdynia Główna 20.11.2024 11:47
Wszystko zaczyna się od białej karty. Tak, tej „zgotowanej do pisania”, naszej ulubionej. W przedstawieniu Malabar Hotel reprezentuje ją biały parawan. Na jego tle oglądamy Marcina Bartnikowskiego i Marcina Bikowskiego, ten pierwszy lekko zniecierpliwiony stoi prawie nieruchomo, drugi – z wyraźnym zadowoleniem mości się na scenie. Za moment obaj zaczną zapisywać sceniczną przestrzeń. Słowa, ale też lalki, maski, papierowe animanty różnych kształtów i kolorów złożą się na opowieść o „nieosobności”. A że biała, inicjująca tu wszystko karta jest od Wieszcza – będzie też sporo o duchach.
Przedstawienie Nieosobni to w dużej mierze teatralne echo wystawy Białoszewski nieosobny, którą w 2022 roku zaprezentowało warszawskie Muzeum Woli. Ta zaś stworzona została, aby podyskutować z powszechnym przeświadczeniem o „osobności” Mirona Białoszewskiego, przeświadczeniem, które osobność materii samego dzieła niesłusznie projektuje na charakter funkcjonowania poety w świecie, budując obraz postaci wyizolowanej, skrajnie odrębnej, samotnej. A tymczasem Miron Białoszewski, jak czytamy w materiałach do wystawy, „żył i tworzył w gęstej sieci artystycznych inspiracji i bliskich relacji”, a jego praca z performerskimi grupami pierwszych dziesięcioleci powojennej Polski składała się na obrastające oficjalny obieg enklawy artystycznej niezależności, przestrzenie eksperymentu, mikroświaty wypowiedzi wolnej nie tylko od cenzury, ale i od kulturowych, formowanych tradycją oczekiwań. Stanisław Swen Czachorowski, Bogusław Choiński, Lech Emfazy Stefański, Ludwig Hering, Ludmiła Murawska i Leszek Soliński to osoby współtworzące z Białoszewskim tę osobną jakość artystyczną i kulturową, a zarazem – co podkreślała warszawska wystawa – są to ludzie, artyści i artystki, którzy częstokroć niesłusznie nikną w cieniu poety. Białoszewski nieosobny to wystawa oddająca im głos, zwracająca uwagę, że ta szczególna osobność dzieła Białoszewskiego była w dużej mierze konsekwencją jego „nieosobności”: jako członka wspólnoty i współtwórcy artystycznych, zespołowych inicjatyw.
I o tym wszystkim mówią Marcin Bartnikowski (reżyseria, dramaturgia, scenografia, kostiumy i lalki) i Marcin Bikowski (reżyseria, scenografia, kostiumy i lalki). Opowiadają o Teatrze na Tarczyńskiej, o Teatrze Osobnym, o eksperymentach teatralnych, literackich, filozoficznych czy plastycznych przeprowadzanych metodami chałupniczymi i za pomocą wyrwanych z powojennego niedostatku ready-made’ów. O europejskich ikonach (Allen Ginsberg, Simone de Beauvoir, Jean Paul-Sartre) obsiadających odrapane warszawskie podłogi i oglądających w ścisku teatralne kolaże. Opowiadają o spektaklach, na potrzeby których z tą samą euforią cięto kanoniczne teksty romantyzmu i farbowane ścierki. Dużo tego, w przedstawieniu Malabar Hotel gęsto jest od nazwisk, lokalizacji geograficznych, łączących ton wszystko zdarzeń. A zarazem to tylko samo jądro Nieosobnych. Jest jeszcze kontekst obyczajowości lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, z opresją systemu politycznego, z biedą i głodem powojennego czasu. Zwłaszcza ten ostatni wątek, fizycznego głodu towarzyszącemu niemal bezwzględnie artystycznemu nienasyceniu, jest w przedstawieniu Bartnikowskiego i Bikowskiego szczególnie istotny, a realizowany nadzwyczaj niesfornie. Tę całą nadmierność znaczeń, osób, zdarzeń doskonale oddaje finał przedstawienia, w którym niewielka przestrzeń sceniczna niemal tonie pod naporem obiektów z papieru, reprezentujących w toku akcji poszczególne wątki czy (mikro)tematy. A zarazem ten scenograficzno-rekwizytorski kataklizm obrazuje metodę, którą Bartnikowski i Bikowski zastosowali w swoim przedstawieniu. Najkrócej rzecz ujmując – cała zabawa (w) Nieosobnych polega na tym, że to my, „niewidzowie” i „niewidzki”, składamy sobie tę opowieść, to my decydujemy, jak mocno uszczegółowiona ona będzie i w jakiej tonacji wybrzmi. Z przedstawieniem Malabar Hotel jest trochę jak z grzybobraniem w łaskawym lesie. Nie ma tu wyraźnie wytyczonej trasy, to my decydujemy, w który zakątek mamy chęć zapuścić się głębiej. A gdziekolwiek pójdziemy – zbiory będą obfite. Pamiętajmy: „To jest teatr to jest cud”.
Początek przedstawienia Malabar Hotel, kiedy to Bartnikowski i Bikowski prezentują nam się w odprasowanych, „casualowych” koszulach i spodniach, szybko i sprawnie wyjaśnia groźny podtytuł przedstawienia, a właściwie tę jego część, która uruchamia co najmniej kilka narodowych traum: „program romantyczny”. I kiedy my, „niewidownia”, w kompulsywnym amoku próbujemy bez większych sukcesów odtworzyć przebieg arcydramatu Mickiewicza, Bartnikowski i Bikowski z szelmowskim uśmiechem uspokajają: spokojnie, my też nie potrafimy liczyć. I tym sposobem wyzwalają nas z pułapki „sofistyczno-filozoficznych meandrów”, bo to nie o nie w tym wszystkim chodzi, lecz o „psychotroniczny rytuał-eksperyment”. Nikt nas tu nie rozliczy z (nie)znajomości Wieszcza. Podtytułowy „program romantyczny” to bardziej o tym, jak teatry z Tarczyńskiej i z Dąbrowskiego używały dziewiętnastowiecznych narzędzi, jak w powojennym krajobrazie braku wszystkiego przerabiano (przepracowywano?) to, co zostawiły po sobie minione pokolenia, co zostawiła wojna.
A na pewno były to duchy. W przedstawieniu Malabar Hotel stopniowo materializują się one w przestrzeni niewielkiej sceny, a reprezentują je papierowe lalki i maski, w plastyce których rozpoznamy przetworzoną dokumentalną fotografię i rozmytą kreskę Marcina Bikowskiego (poza całą pracą teatralną – także świetnego grafika). W rozwodnionych tuszem papierowych obliczach zauważymy Białoszewskiego, Heringa, Murawską, być może prominentnego polityka czy uwielbianą gwiazdę sceny. I wielu, wielu innych. W porządku przedstawienia te twarze multiplikowane są rozmaicie, od niewielkich kukiełek zaczynając, poprzez spore maski, na potężnych formach kończąc, a wszystkie te elementy scenicznej rzeczywistości dodatkowo bywają powielane przez oko kamery i przetwarzane na powierzchni białego parawanu. Ta mnogość i intensywność, zarówno samych obiektów, jak i wszystkich działań z nimi związanych, buduje w przedstawieniu Malabar Hotel poczucie niezwykłej gęstości świata, intensywności i wielowarstwowości. Dodatkowo wiele z tych form to szczególnego rodzaju „portale”, ze szczelinami, pęknięciami, zapadniami i drzwiczkami, przez które wciskają się w „program romantyczny” kolejne oblicza, kolejne duchy. Tutaj romantyczny kantorek z robaczkiem zabawnie (ale i niepokojąco) się powiela, co rusz poszerzając cały ten (mikro)kosmos o kolejne frapujące lokalizacje.
Prócz duchów pod postacią rozmaitych masek i lalek, multiplikowanych na wszystkie strony i sposoby, bohaterami, narratorami i mistrzami ceremonii w całej tej (anty)opowieści są Koło (Bikowski) i Trójkąt (Bartnikowski). Potężne, płaskie formy z białego papieru są swoistym połączeniem maski i tintamareski, a gdy Marcin Bartnikowski i Marcin Bikowski zakładają je na siebie, ustanawiają w scenicznym świecie figury w rodzaju golemów. W zależności od scenicznej sytuacji i momentu całej narracji – opowiadające zarówno o osobach, jak i o miejscach czy zdarzeniach. Koło i Trójkąt są oczywiście kolejnym poszerzeniem scenicznej przestrzeni, kolejnym sięgnięciem (jak to bywało na Tarczyńskiej) po metodę „objet trouvé”, tutaj w szczególny sposób przepuszczoną przez filtry ironii. Oczywiście nie tylko do wywoływania duchów te śnieżnobiałe, geometryczne artefakty tutaj służą. Nieosobni to na jednym ze swoich poziomów przedstawienie stanowiące bezwstydną wręcz pochwałę wyobraźni, również tej, pojmowanej jako energia wspólnotowa. Wyobraźnia to w przedstawieniu Bartnikowskiego i Bikowskiego impuls uruchamiający szczególnego rodzaju trening – współtworzenie znaczeń, sensów, idei. Bez ukierunkowania na konkretny cel, po prostu jako skorzystanie z przyrodzonego potencjału, z posiadanych zasobów. Białe figury geometryczne bywają tu ostrzem tnącym rzeczywistość, jeszcze jednym narzędziem wspierającym „cieknącą wyobraźnię”.
Im dalej w las – tym więcej grzybów. Ze sceny na scenę mnożą się sensy, „duchy wirują”, postaci przechodzą jedna w drugą, przesłuchujący milicjant niepostrzeżenie zmienia się w performera lirycznie odśpiewującego Pod Papugami. Marcin Bartnikowski i Marcin Bikowski nadają swojemu przedstawieniu niepowtarzalne, trudne do przewidzenia tempo, raz sceniczny świat wybucha słowem, gestem, obiektem, a za moment (i na moment) pogrąża się w medytacyjnym spokoju. W tym znakomitym przedstawieniu utrzymywani jesteśmy w ciągłej niepewności: trudno orzec, czy oglądamy ściśle zaplanowaną rzecz, czy też wszystko, co widzimy to napęczniała dezynwolturą improwizacja. Wiem, ale nie powiem – zdają się mówić szelmowskie uśmiechy twórców przedstawienia i one nam muszą wystarczyć, jeśli chcemy doświadczyć w pełni tej teatralnej (ale czy tylko?) sytuacji. Dźwięk, kolor, światło, wszystko mieni się tu niczym w dziecięcym kalejdoskopie, podsycając nieustannie sceniczne napięcie i nasze, „niewidzowskie”, pragnienie teatralnej opowieści. Bo Nieosobni to przedstawienie, które wciąga niebywale już na najbardziej podstawowym, wrażeniowym poziomie. Wytresowani w intelektualizacji pewnie trochę wstydzimy się przyznać sami przed sobą, że nasze narzędzia konfrontacji z codziennością nie bardzo tu działają. Tak, przedstawienie Malabar Hotel to też rzecz o szkiełku i oku. O kulturowych przyzwyczajeniach, o lekturowych nawykach. „Program romantyczny”, pamiętamy?
Chciałabym napisać jeszcze o tym, jak wszystko tu się fenomenalnie składa, na poziomie słowa, formy, gestu, jak świetnie się spina i finalizuje. Ale to chyba nie w tym rzecz, albo – nie tylko w tym, aby było dobrze teatralnie. W czym zatem? Może w tej tytułowej „nieosobności”? W teatrze na podłodze, z farbowanych szmat i nieprzewidywalnym finałem, ale we wspólnocie i w poczuciu bycia razem. W odpuszczeniu. W uwierzeniu w duchy? Nie wiem. Ale czuję: „To jest teatr to jest cud”.