W Operze Bałtyckiej trwają próby „Carmen” Bizeta. Spektakl w scenografii Damiana Styrny i kostiumach Sylwestra Krupińskiego będzie miał premierę w piątek 7 czerwca, a my rozmawiamy z reżyserem przedstawienia Pawłem Szkotakiem.
Będzie to piąta realizacja „Carmen” w historii Opery Bałtyckiej (wcześniejsze premiery odbyły się w latach: 1963, 1973, 1994 i 2012). W tytułowej partii wystąpią Katarzyna Nowosad i Joanna Motulewicz, jako Don Josè zobaczymy Arnolda Rutkowskiego i Rafała Bartmińskiego, a jako Escamillo Viktora Yankovskyiego i Tomasza Raka.
Czy zobaczymy „Carmen” w języku oryginału?
Paweł Szkotak: - Pokażemy ją w języku oryginału, czyli po francusku ze śpiewanymi recytatywami. Taka wersja najczęściej jest wystawiana, choć pierwotnie niektóre teksty były mówione. Będą napisy po polsku. W zasadzie zaprezentujemy dzieło niemal w całości, z niewielkimi skrótami. Będą wszystkie arie, duety, kwintet, wspaniałe partie chóralne, na które czekają widzowie. Jak już wspomniałem, akcja będzie rozgrywać się w czasie wojny domowej w Hiszpanii.
Tu ciekawostka - Bizet nigdy nie był w Hiszpanii.
- Tak, nie był. Hiszpania dla Bizeta, jak i innych francuskich artystów z tego okresu, była rodzajem egzotyki. Kraj, choć bliski geograficznie, urzekał obcym, „dzikim” żywiołem. Z kolei kontekst wojny domowej w Hiszpanii podkreśla tragizm wyborów, przed jakimi stają bohaterowie. Rzeczywistość wojny to świat w którym nie ma jutra. Liczy się tylko dziś. Decyzje często są ostateczne. Choćby dezercja Don Jose - w czasie wojny zostałaby ukarana śmiercią, rozstrzelaniem.
A w czasie pokoju ewentualnie więzieniem.
- Wojenny czas zmusza też do zadawania ostatecznych pytań. Co w życiu jest najważniejsze? Jakie wartości trzeba ocalić? Za czym się opowiedzieć? Myślę, że kontekst wojny będzie zrozumiały dla dzisiejszego widza. Mamy przecież wojnę za ścianą.
Ale mamy też wątek miłosny.
- Wątek wielkiej tragicznej miłości, dramatycznego zapętlenia trójki bohaterów - Carmen, Don Jose i Escamillo - torreadora. Miłość Carmen, femme fatale, jest bezkompromisowa. Bohaterka darzy miłością absolutną, ale też takiej żąda w zamian. I to od takiego mężczyzny jak Don Jose, który nieprzypadkowo wybiera karierę żołnierską, z którą się wiążą honor, dyscyplina, ale także podporządkowywanie się rozkazom. Ten związek nie mógł się udać, mimo że bohaterami targają ogromne, prawdziwe namiętności.
Czyli jest to klasyczna wersja?
- Tak, odczytanie jest dość klasyczne, bo pokazujemy „Carmen” mniej więcej tak jak prawdopodobnie o niej myśleli libreciści i Bizet. Jest to przedstawienie z jednej strony kostiumowe, bo pokazujemy lata trzydzieste wieku dwudziestego, a to... jest to co widzowie kochają. Będą piękne kostiumy, ale jednocześnie interpretacja z wojennym tłem pokaże ostrość konfliktów, świat wojny, okrucieństwa, który otacza tych bohaterów, w którym oni żyją.
Opera jest to gatunek niesłychanie wymagający...
- Tak, oczywiście. W teatrze dramatycznym czasem zarządza reżyser, potem aktor, który może zrobić na przykład dowolnie długą pauzę, albo rozciągnąć kwestię, skrócić ją. W operze tempem spektaklu zarządza przede wszystkim dyrygent, a w zasadzie nawet może bardziej kompozytor, który utwór skomponował. To podstawowa różnica. Oczywiście, jest też wiele innych. W operze nie mamy takiej dowolności w operowaniu materiałem dramatycznym. Wszystko podporządkowane jest muzyce. Mimo to świat opery mnie fascynuje. „Carmen” jest moją kolejną realizacją operową. Choć reżyser nie zarządza czasem, to ciągle jednak zarządza sensem. A poprzez interpretację może pewne sensy wydobywać, zwracać na nie uwagę, czy też dokonywać reinterpretacji.
Co było największym problemem w tej realizacji?
- „Carmen” jest w świecie opery czymś takim, czym „Hamlet” w świecie dramatu. Każdy, nawet ten kto do opery nie chodzi, zanuci arię „Zabiłem byka”. Bo zna ją albo z reklamy albo dotarła do niego w inny sposób. Zatem widzowie przyjdą już z jakimś wyobrażeniem, oczekiwaniem. Naszym zadaniem będzie temu sprostać. Inscenizacyjnie to trudny tytuł z powodu wielkiej liczby wykonawców: soliści, balet, chór dorosły i dziecięcy, w naszym przypadku także lalkarze, a nawet… byk. Trzeba umiejętnie tym bogactwem gospodarować.
Ale wracając do tego bogactwa form muzycznych, usłyszymy…
- Wspaniałe arie, duety, świetny, trudny, ale dowcipny kwintet, energetyczne, bogate partie chóralne. Mamy tutaj wielość różnych, atrakcyjnych form muzycznych. Prezentowanych przez wielu artystów. Tymczasem scena nie jest aż tak ogromna. W związku z tym zaaranżowanie tej przestrzeni to na pewno spore wyzwanie. Autorem scenografii jest Damian Styrna. Piękne kostiumy to dzieło Sylwestra Krupińskiego. Za choreografię i ruch sceniczny odpowiada Iwona Runowska. Za pulpitem dyrygenckim stanie doskonale znany i ceniony w Gdańsku i nie tylko Jarosław Szemet. To grupa doświadczonych, wybitnych realizatorów, znanych zresztą w Trójmieście, którzy wielokrotnie tu pracowali. A przede wszystkim są fantastyczni soliści, którzy mają wszystko, co trzeba - charyzmę, talent, wrażliwość i przepiękne głosy.
Warto wiedzieć
- Francuski kompozytor Georges Bizet, chociaż akcję „Carmen” umieścił w Sewilli, nigdy nie był w Hiszpanii. Trudno wprost uwierzyć, że to dzieło pełne blasku i temperamentu, a zarazem melodyjnego uroku mogło na premierze 3 marca 1875 roku przejść niemal bez wrażenia. Paryską publiczność raziły odstępstwa od francuskiego zwyczaju operowego, bowiem dzieło zawierało mówione dialogi zamiast recytatywów oraz - o zgrozo! - nie zawierało scen baletowych, obowiązkowych od czasów Ludwika XIV. Następnie raziła muzyka, przypominająca raczej „niską rozrywkę” niż „wysublimowaną sztukę”... Wreszcie raził „wulgarny realizm” opowieści: niemoralność głównej bohaterki.
Jak pisze Lucjan Kydryński w swojej książce „Opera na cały rok”. Bizet tego dnia rankiem został udekorowany Legią Honorową i przyszedł do teatru świeżo udekorowany orderem. Była to „najładniejsza dekoracja tego wieczoru” ironizował pewien krytyk, a inny napisał że „ Jedynym hiszpańskim momentem był przeraźliwy ścisk publiczności przy garderobie, przypominający tłok na walkach byków w Saragossie”. Dziś nikt nie pamięta nazwiska tego krytyka lecz nie ma pomiędzy operowymi melomanami człowieka, który nie nucił „Sequidilli” lub „Marsza Torreadora.
Świetne libretto według Prospera Merimee napisali do „Carmen” Henri Meilhac i Ludovic Halévy.
George Bizet przyszedł na świat w Paryżu 25 października 1838 roku. Jego ojcem był skromny nauczyciel śpiewu, który szybko odkrył muzyczne zdolności syna, matka była pianistką. Gdy rówieśnicy Georgesa bawili się piłką, utalentowany dziewięciolatek z wiecznie nastroszoną czupryną (co mu zostało do końca życia) biegał na lekcje do konserwatorium. Studiował fortepian i organy. Interesował się kompozycją. Pierwszym sukcesem Bizeta okazała się jednoaktowa opera „Doktor Mircle” otrzymał za nią nagrodę osobiście ufundowaną przez Jacques’a Offenbacha. Bizet nie ukończył jeszcze 20 lat, gdy otrzymał „Prix de Roma” za kantatę „Chlodwig i Klotylda” , wyjechał do Włoch, chłonął atmosferę Rzymu, ale też pracował niestrudzenie, jedną po drugiej kończył partytury. Niestety, obie jego wczesne opery „Poławiacze pereł” i „Piękne dziewczę z Perth” nie miały powodzenia. Publiczność wolała muzykę Rossiniego lub tuby Wagnera. Bizet zmarł trzy miesiące po premierze „Carmen” na serce, miał lat zaledwie 37. W dniu jego śmierci w Opera Comique „Carmen” grana była po raz 33., co znaczy, że nie była to całkowita klęska.
Utwory francuskiego kompozytowa zostały docenione dopiero po jego śmierci. Pochowany został na Cmentarzu Père-Lachaise.